3 grudnia 1917 roku włoski malarz Amedeo Modigliani wystawił w jednej z Paryskich galerii około 30 obrazów – aktów kobiecych. Miał pecha, gdyż galeria znajdowała się naprzeciwko komisariatu policji, a urzędującemu tam komisarzowi nie spodobał się widok nagich kobiet. Tę kuriozalną sytuację tak opisuje W. Kalicki:

Katalog wernisażu jest skromny, ale intrygujący. Napis na okładce dumnie głosi: „Wystawa malarstwa i rysunków Modiglianiego, od 3 grudnia do 30 grudnia 1917”. Okładkę zdobi rysunek Amedeo Modiglianiego – akt kobiety z głową nieco przechyloną w prawo, okoloną długimi włosami. Dłonie modelki są złożone między piersiami. Między udami wyraźnie widać trójkąt włosów. Przyjaciele malarza rozpoznają w modelce byłą kochankę Amedea, angielską dziennikarkę i pisarkę Beatrice Hastings.

Za cały wstęp do katalogu służy wiersz poety Blaise Cendrarsa:

 „Na portrecie Modiglianiego

wewnętrzny świat

ludzkie serce z

jego 17 poruszeniami

w duchu

i miotanie się

namiętności”.

Wernisaż organizuje Berthe Weill, właścicielka znanej i bardzo prestiżowej galerii sztuki. Wcześniej, w swej poprzedniej, ciasnej galerii przy ulicy Victor Masse, organizowała wystawy tak świetnych malarzy, jak Picasso, Utrillo, Vlaminck, van Dongen, Pascin, Dufy, Othon Friesz, Marquet, Girieud. Z braku miejsca wpadła na pomysł, by obrazy wieszać jak suszącą się bieliznę, na drutach przeciągniętych w poprzek salki. Niska, szczupła Bethe Weill słynie wśród paryskiej bohemy z twardego, czasem bezwzględnego podejścia do handlu sztuką. Kiedyś Picasso podczas wizyty w jej galerii zgubił swój długi hiszpański sztylet navaja, z którym lubił zadawać szyku w kawiarniach. Weill podniosła go niepostrzeżenie. Nazajutrz wręczyła go Othonowi Frieszowi zamiast gotówki za jeden z jego obrazów.

 – Nie jadam drewna. Nie jestem połykaczem noży, nawet jeśli są to hiszpańskie sztylety. Potrzebuję pieniędzy – odpowiedział zimno Friesz.

Weill bez słowa odwróciła się, zakasała spódnicę, wyciągnęła jeden ze schowanych za pończochą banknotów i wręczyła malarzowi.

Jeszcze bardziej niż Friesz potrzebuje pieniędzy Amedeo Modigliani. Piękny jak Bóg, odziany z fantazją i nonszalancką finezją, 33-letni włoski artysta, pochodzący ze statecznej żydowskiej rodziny, jest prawdziwym królem Montmartre’u. To nic, że pije nieustannie, że zabija go gruźlica, że obraża się i awanturuje z byle powodu. Otacza go aura niezwykłej osobowości, artysty oddanego sztuce bez najmniejszych kompromisów, aż do samozatraty. W odróżnieniu od wielu swych kolegów, z Picassem na czele, nie zrobił kariery, ba, nawet trudno mu sprzedać swe obrazy po godziwych cenach. Ciągle brakuje mu pieniędzy na farby i na jedzenie. Głodny Modi – tak zwą go przyjaciele – w Paryżu czasu wojny ratuje się poczęstunkami przyjaciół, czasem talerzem pysznego barszczu za jedyne 50 centymów w taniej jadłodajni prowadzonej przez malarkę Marię Wasiliewą, gdzie nieraz mija się z innymi głodomorami bez grosza: Soutinem, Braque’em, Picassem, Włodzimierzem Leninem, Lwem Trockim.

W sprawach sztuki jest bezkompromisowy. Po zaniechaniu rzeźbiarstwa maluje – wyłącznie portrety i akty. Właśnie u schyłku wojny wreszcie odnajduje swój styl. Deformacje, uproszczenia są pozorne – służą one odkrywaniu tajemnicy modela. Modigliani z pogardą odrzuca życzliwe rady kolegów, by zabrał się za martwe natury i pejzaże; kulturalni mieszczanie takie malarstwo kupują najchętniej.

Zbawieniem dla Amedea jest Leopold Zborowski, młody polski Żyd z Zaleszczyk, który w Paryżu odkrył w sobie żyłkę marszanda. Byłby marszandem świetnie prosperującym, gdyby nie zakochał się w sztuce i w osobowości Modiglianiego. Zbo, jak go nazywają przyjaciele, jest aniołem opiekuńczym Amedea. Choć ze swą żoną Hanką (także zapatrzoną w Modiego) klepie często biedę, wypłaca malarzowi stałą dniówkę, toleruje jego kaprysy, humory i napady wściekłości, za ostatni grosz kupuje mu grappę i koniak, bez których Amedeo nie potrafi malować. Toleruje nawet jego nielojalność. Modi, rzadko, bo rzadko, sprzedaje swoje prace za jego plecami. Niczym niezrażony Zborowski całymi dniami przemierza Paryż z płótnami Modiglianiego pod pachą, narzucając się marszandom, krytykom i kolekcjonerom, znosząc niezliczone upokorzenia.

To Zbo tak długo męczył sceptyczną Berthe Weill, aż zgodziła się urządzić wystawę Modiego.

Wernisaż Modiglianiego jest jednocześnie inauguracją jej nowej galerii przy ulicy Taitbout 50, w IX paryskim arrondissement.

Rozmieszczanie obrazów trwało wczoraj aż do wieczora. Zborowski jeszcze dziś po południu, tuż przed otwarciem galerii, poprawia ustawienie dzieł. Od sukcesu wystawy zależy wszak przyszłość jego przyjaciela. 2 najefektowniejsze kobiece akty Zborowski umieszcza w witrynie galerii.

Wernisaż zaczyna się o zmierzchu. Zjawia się mnóstwo gości. Prócz oficjeli, jak minister kolonii Henri Simon, i przedstawicieli paryskiej socjety w rodzaju Marcela Sembty i pani Aguttes, jest mnóstwo malarzy, poetów i gwiazd paryskiej cyganerii.

Są Blaise Cendrars, Picasso, przyjaciółka Zborowskich i Modiego Lunia Czechowska, jest Moise Kisling,

Jest też chuda, 19-letnia dziewczyna o długiej szyi, zadziwiającej, jasnej karnacji skóry kontrastującej z kasztanowoognistymi długimi włosami. To z ich powodu Jeanne Hebuterne, studentkę malarstwa w Académie Colarossi, przyjaciele Modiego nazywają Orzechem Kokosowym. Amedeo i Orzech są w sobie bez pamięci zakochani.

Parę minut po otwarciu wernisażu na chodniku przed witryną zatrzymuje się przechodzień zaintrygowany wielkim aktem Modiglianiego. Po chwili obok gapia zatrzymują się następni. Gdy uzbierał się ich już spory tłumek, wchodzą nieproszeni do środka – może tu jest więcej golizny? I jest! Poczciwe paryskie mieszczuchy stoją w tłumie artystów i ironicznie komentują akty Modigianiego. Gapie tłoczący się przed witryną są mniej powściągliwi: złośliwym komentarzom towarzyszą wulgarne okrzyki.

Po drugiej stronie ulicy Taitbout znajduje się dzielnicowy komisariat policji. Komisarz Rousselot z niepokojem obserwuje tłum rosnący przed drzwiami nowo otwartej galerii. Wzywa agenta policji w cywilu i poleca mu sprawdzić, co się dzieje po drugiej stronie ulicy. Tajniak najpierw uważnie ogląda akt w witrynie, potem na wernisażu odnajduje w tłumie drobną Berthe Weill w eleganckim angielskim kostiumie i okularach na nosie.

 – Pan komisarz poleca zdjąć z wystawy akt – informuje właścicielkę galerii.

 – Dlaczego? – pyta Berthe.

 – Pan komisarz rozkazuje pani zdjąć ten obraz! – powtarza tajniak podniesionym głosem.

Ba, ale który? Na wystawie jest mnóstwo aktów. Gdy pani Weill wreszcie pojmuje, że chodzi o ten z wystawy, posłusznie ściąga go, przy akompaniamencie śmiechów i żartów zaproszonych na wernisaż artystów.

Agent policji z marsową miną wraca na komisariat.

Tłum przed galerią nie rozchodzi się. Przeciwnie, jest coraz większy. Nowi gapie wysłuchują opowieści o bezeceństwach wiszących w środku i wywrzaskują swoje oburzenie jeszcze głośniej od tych, którzy zdjęty akt Modiglianiego widzieli.

Zgromadzenie cywilów na ulicy, podczas wojny, bez zgody władz, to rzecz niedopuszczalna! Komisarz Rousselot wysyła agenta po raz drugi.

 – Pan komisarz wzywa panią na rozmowę do swego biura – oznajmia pani Weill naburmuszony policjant.

 – Przecież widzi pan, że jestem zajęta. Nie mam czasu – perswaduje Berthe.

Tajniak nalega i w końcu właścicielka galerii wychodzi z nim. Witają ją sprośne, wredne okrzyki tłumu.

Pani Weill z godnością przechodzi na drugą stronę ulicy Taitbout. Liczni z wyzywających ją gapiów wchodzą za nią do komisariatu. Rousselot nie reaguje na ich obecność.

 – Pan mnie wzywał?

 – Tak, i rozkazuję pani, żeby zdjęła wszystkie te plugastwa!

Weill domyśla się, że agent opowiedział Rousselotowi o innych aktach wiszących we wnętrzu galerii.

 – Jest jednak wielu znawców, koneserów, którzy nie podzielają pana opinii. Co pan widzi złego w tych aktach? – próbuje dyskutować.

Komisarz czerwienieje i wybałusza oczy.

 – Te akty mają w-w-w-w-włosy!!! – krztusi się z oburzenia.

Motłoch za plecami Berthe Weill wyzywa ją i wyśmiewa na całe gardło. Rousselot przyjmuje przed tą niewybredną widownią teatralną pozę i z afektowaną godnością wygłasza ostateczną decyzję:

 – A jeżeli mój rozkaz nie zostanie natychmiast wykonany, poślę oddział policji i skonfiskuję wszystkie obrazy.

Zdruzgotana Weill wraca do galerii. Oficjalni goście, z ministrem Simonem na czele, przezornie zdążyli się już ulotnić. Rozeźlona Berthe zamyka galerię, rygluje drzwi, opuszcza żaluzje i ogłasza koniec wystawy. Uwięzieni w środku artyści pomagają zdejmować obrazy ze ścian. Modigliani i jego przyjaciele popijają ostro i dowcipkują na temat aktów w areszcie domowym. Ale paru osobom nie jest do śmiechu. Zborowski liczył, że wystawa będzie sukcesem komercyjnym, który Modiglianiemu pozwoli wreszcie zdobyć należną mu sławę, a im obu przyniesie większe pieniądze, jest załamany. W całym tym zamęcie Berthe sprzedaje tylko 2 rysunki, po 30 franków każdy. Nie mogąc patrzeć na zbolałego Zborowskiego, Weill sama kupuje 5 obrazów olejnych. Uwięzieni w galerii, z powodu godziny policyjnej, artyści piją ostro do białego rana.

Gdy komisarz Rousselot ratuje Paryż przed ohydą aktów z włosami łonowymi, raptem niecałe 140 km od Paryża, pod Cambrai, kończy się niepowodzeniem kolejna brytyjska ofensywa, w której Anglicy po raz pierwszy w historii masowo używają czołgów. Niemiecka grupa armii księcia Rupprechta Bawarskiego kontratakuje i spycha aliantów na zachód. W błotach pod Cambrai ginie w tym tygodniu ponad 20 tys. żołnierzy, Niemcy biorą 9 tys. Jeńców.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.