Włodzimierz Kalicki w swej książce „Zdarzyło się na 22 kwietnia przywołuje wydarzenie z 1915 roku. Oto ono:

Na froncie niemiecko-francuskim pod Ypres dzień jest ciepły i słoneczny. Stłoczeni w podmokłych okopach żołnierze francuskiej brygady wojsk kolonialnych dowodzonej przez płk. Mordacqa, w znakomitej większości Algierczycy, z rozkoszą wygrzewają się w słońcu. Po drugiej stronie frontu nie dzieje się nic niepokojącego. Przed południem niemiecka artyleria ostrzeliwuje Ypres i drogi dojazdowe, ale ogień szybko cichnie.

Na stanowisku dowodzenia niemieckiego 35. Gazowego Pułku Inżynieryjnego ulokowanym w Stampoot kilku oficerów i mężczyzna po cywilnemu od rana usiłuje odgadnąć po ruchach gałązek krzaków i drzew, skąd wieje wiatr.

Cywil w binoklach to jeden z najwybitniejszych niemieckich chemików, prof. Fritz Haber. To on znalazł receptę na kłopoty, w jakie niemiecka armia popadła na zachodzie. Rozbudowane linie obronne oplecione setkami kilometrów drutów kolczastych, nafaszerowane karabinami maszynowymi, okazały się zbyt twardym orzechem dla armii cesarskiej, ale też i dla armii francuskiej. W wojnie pozycyjnej zdobycie kilkuset metrów terenu kosztuje atakujących dziesiątki tysięcy zabitych. Prof. Haber wymyślił, by atak piechoty poprzedzić wypuszczeniem wielkiej ilości chloru. Nieco cięższy od powietrza gaz nie ulotni się, lecz stworzy przy ziemi chmurę, która popychana sprzyjającym wiatrem, wytruje w alianckich okopach wszystko, co żyje. Ani Haber, ani dowództwo niemieckiej armii nie przejmowali się, że użycia gazów trujących zabrania konwencja haska. Profesor zaprojektował stalowe, wykładane od wewnątrz ołowiem butle na ciekły chlor, długie na 3 m ołowiane rurki, przez które gaz ma się ulatniać, maski ochronne oraz aparaty tlenowe dla żołnierzy obsługujących butle.

Podstępny atak dowództwo niemieckie postanowiło wykonać pod miastem Ypres, w okupowanej części Belgii. Żołnierze utworzonego na tę okazję 35. Pułku Gazowego w ciągu 2 tygodni zakopali nocami, na przedpolu, 5700 butli zawierających 150 t skroplonego chloru.

O 16.30 do sztabu niemieckiego 35. Pułku Gazowego dociera wiadomość z wojskowej centrali meteorologicznej w Brukseli, że wczesnym wieczorem wiatr będzie wiał z północnego wschodu z prędkością 2 m/s, umożliwiając gazowy atak.

O 17.24 dowódca 35. Pułku płk Petersen odbiera telefon polowy z dowództwa 4. Armii. Gen. Ilse mówi tylko: „O osiemnastej zaczynamy”. Płk Petersen pośpiesznie wydaje rozkazy. Nad niemieckie okopy wznosi się balon na uwięzi. O 18.00 z kosza balonu leci w dół ognista flara.

Na ten sygnał niemiecka artyleria między Steenstrate i Poelcapelle otwiera huraganowy ogień. Operatorzy butli z chlorem odkręcają zawory. Z rurek wystających z ziemi na przedpolu niemieckich okopów wydobywa się biaława mgła. Rozpoczyna się pierwszy w historii falowy atak gazem bojowym. Po 8 minutach wszystkie butle z chlorem są już puste. Pasma mgły łączą się w potężną chmurę, która nabiera wyraźnie zielonego zabarwienia. Wiatr pcha ją w stronę francuskich okopów.

Piechurzy batalionu mjr. Villevaleix w okopach pod Poelcapelle nie zważają na ogień niemieckich armat – pociski padają daleko za nimi. Ale oto przed okopami wroga pojawia się gęsta zielona, w promieniach słońca pobłyskująca żółcią chmura. Nie jest wysoka, ma raptem 3, może 4 m, ale jest niesamowicie długa – ciągnie się przez parę kilometrów aż do Steenstrate. Wiatr pcha ją na zachód. Gdy zielonożółte kłęby docierają do francuskich okopów, żołnierze nagle tracą wzrok i oddech. Oczy, tchawice, płuca palą żywym ogniem. Strzelcy, którzy szukają ratunku, wtulając się w dno okopów, umierają pierwsi – w zagłębieniach terenu stężenie chloru jest najsilniejsze. Duszący się, plujący krwią żołnierze rzucają broń i uciekają – prosto pod zaporowy ogień niemieckich armat.

O 18.15 w ślad za chmurą gazu rusza niemieckie natarcie. Drużyny piechurów w charakterystycznych pikielhaubach, bez żadnego zabezpieczenia przed gazem, maszerują gęsiego mniej więcej 600–700 m za zieloną chmurą. W tej odległości resztki chloru już tylko kręcą w nosie. Niemcy dochodzą do francuskich okopów. Zalegają je martwi algierscy żołnierze. Większość z nich trzyma przy twarzy chustki i ręczniki.

W ślad za piechotą jedzie otwarty samochód. To prof. Haber w asyście płk. Bauera sprawdza, jak działa jego cudowna broń. Zapisuje starannie, w jakich okolicznościach umierali francuscy żołnierze. Pożółkłe młode listki pokazują dokładnie, jak wysoka była chmura chloru. Prof. Haber doskonale zna francuski i osobiście przesłuchuje jeńców. Kolejne kartki w jego zeszycie pokrywają się notatkami. Z niemiłym zaskoczeniem profesor dowiaduje się, że w wioskach zabudowania rozpraszały chmurę gazu i żołnierze przetrwali tam w dużo lepszej formie niż w otwartym polu. Ci, którzy schronili się na strychach, ciągle zdolni byli do walki. Profesor stwierdza z zainteresowaniem, że zatrucie chlorem powoduje atak trudnego do opanowania pragnienia. Porażeni gazem jeńcy błagają o wodę, wychłeptują nawet brudną zawiesinę z kałuż.

W okopach 4,5 tys. francuskich i kanadyjskich żołnierzy umiera w męczarniach. Ponad 15 tys. zatrutych gazem ucieka w panice. Zbiegowie docierają do kanału pod Ypres. Nie słuchają żadnych rozkazów. Wchodzą do wody i piją. Front, o który od miesięcy rozbijały się niemieckie ataki, stoi otworem.

Ale na obu krańcach odcinka frontu, na którym Niemcy zaatakowali gazem, stężenie chloru jest na tyle niskie, że alianccy żołnierze, łzawiąc i kaszląc, przetrwali jednak na posterunkach. Do Kanadyjczyków, których chmura gazu tylko musnęła, dołączają niedobitki batalionu mjr. Villevaleix. Mimo że zatruci, biją się twardo. Wiedzą, że za nimi jest bezbronne Ypres i tabory dywizji kanadyjskich i angielskich.

Płk Mordacq organizuje w miejscowości Boesinghe punkt oporu z mniej zatrutych uciekinierów. Także w odległym o parę kilometrów St. Julien zaciekle bronią się ocalali z pogromu żołnierze mjr. Villevaleix i 2 kompanie francuskich żuawów. W środku jednak zieje pustka. Gdyby Niemcy poszli dalej, zajęliby Ypres i odcięliby wszystkie angielskie siły w tym rejonie. To byłaby katastrofa. Ale Niemcy nie mają tu rezerw, które mogliby rzucić do natarcia. Co więcej, pewni, że alianci są wytruci, o zmierzchu zatrzymują natarcie. Gdy śpią, Francuzi i Anglicy ściągają rezerwy, odtwarzają linię obrony.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.