14 lipca 1789 to data ważna szczególnie dla Francuzów, ale za sprawą W. Kalickiego przypomnijmy sobie jak rewolucja francuska się zaczęła:

Ranek jest pogodny i spokojny. Gubernator zamku Bastylia na paryskim przedmieściu St. Antoine Bernard René Jourdan de Launay w cywilnym fraku wdrapuje się na mury zamku. Zza kamiennych blanków gubernator spoziera na domy St. Antoine, na odległy o 200 m od zamku arsenał. Jest cicho, spokojnie, gdzieniegdzie widać krzątających się, zajętych swoimi sprawami mieszkańców. De Launay oddycha z ulgą – powzięte przezeń przygotowania do obrony Bastylii dziś nie będą potrzebne.

Monarchia grzęźnie w kryzysie finansowym i politycznym. Bierny, ospały król Ludwik XVI od dawna nie panuje nad sytuacją w państwie. Od paru tygodni, na jego rozkaz, pod Paryżem koncentrują się oddziały wojska. Król zamierza rozpędzić Stany Generalne, Paryż zaś odciąć od dostaw chleba. To powinno, zdaniem monarchy, złamać sfrustrowanych, buntujących się paryżan. Gdy jednak przed trzema dniami Ludwik XVI zdymisjonował popularnego ministra finansów Jacques’a Neckera, lud Paryża wyszedł na ulice.

Gubernator Bastylii, XIV-wiecznego zamku na planie prostokąta, o ośmiu wieżach połączonych dorównującymi im wysokością murami, z dobudowanym później przedzamczem, bardzo się zamieszkami w mieście przejmuje. Bastylia, ongiś ważna twierdza paryska, a od półtora stulecia więzienie królewskie, lata świetności ma dawno za sobą. Od dawna nikt nie zagraża Paryżowi, a w celach, zamiast wielkich, sławnych więźniów stanu, w rodzaju tajemniczego człowieka zwanego Żelazną Maską, generalnego intendenta Nicolas’a Fouqueta, twórcy cudnej rezydencji Veaux le Vicomte, czy Woltera, siedzi raptem 7 skazanych za przestępstwa pospolite.

Gubernator de Launay ostatnimi dniami rozkazał odkurzyć stare, zabytkowe armaty, polecił wykuć w murach nowe ambrazury, no i wymógł na zwierzchności uzupełnienie załogi zamku; 95 starych, schorowanych, kalekich inwalidów wojennych wzmocniono 32 Szwajcarami, żołnierzami z krwi i kości. Przed paru dniami, dla bezpieczeństwa, przewieziono z paryskiego arsenału do Bastylii ogromny zapas 250 beczek prochu strzelniczego.

Gubernator de Launay na szczycie murów medytuje nad sytuacją zamku. Prochu jest w bród, pocisków jednak niezbyt wiele. A już żołnierzy – zwłaszcza tych z prawdziwego zdarzenia – tyle, co kot napłakał. Równie kiepsko przedstawia się sprawa z zapasami żywności. Nikt przecież nie przewidywał, że Bastylia może być oblężona. De Launay pozwala kilkunastu inwalidom wyjść za mury. Niechaj ze swoich domostw przyniosą tyle prowiantu, ile tylko będą w stanie.

O 9.00 z zamku wyjeżdża zięć gubernatora hrabia d’Aguay. Na przedmieściu St. Antoine panuje spokój.

Spokoju nie ma w ogrodach Palais Royale. Gromadzą się tam tysięczne, zrewoltowane tłumy. Kamile Desmoulins, 26-letni dziennikarz, wzywa je do akcji: „Obywatele! Nie ma czasu do stracenia! Tej nocy niemieckie i szwajcarskie oddziały wyjdą z Pola Marsowego, by nas zmasakrować!”. 30-tysięczny tłum rusza na arsenał na pl. Inwalidów.

Gdy uzbrojony plebs paryski maszeruje na arsenał, przed pierwszym mostem zwodzonym na przedzamczu Bastylii pojawia się oficjalna deputacja stałego komitetu paryskiej milicji, a za nią liczące kilkaset osób zbiegowisko mieszkańców okolicznych ulic. Wartownicy zatrzymują deputację i tłum. Po chwili zjawia się gubernator w otoczeniu oficerów swego sztabu. De Launay poleca podnieść kratę w bramie wjazdowej. Za trzema wysłannikami milicji, oficerem miejskiej straży Bellonem, starszym sierżantem artylerii Belleforte’em, i byłym sierżantem pułku gwardii Chatonem za bramę wciska się spory tłumek pospólstwa. W takich warunkach gubernator królewski rozmawiać nie będzie. Po krótkich negocjacjach tłum opuszcza teren Bastylii. De Launay zaś wyznacza zakładników, którzy gwarantować mają bezpieczeństwo deputacji. Czterej wyznaczeni na nich podoficerowie inwalidów wychodzą z zamku w świetnych nastrojach. Cały ten tłum to ich znajomi z przedmieścia, z którymi można będzie spokojnie poplotkować po dniach spędzonych w murach zamku.

De Launay zaprasza deputację do swego salonu, częstuje śniadaniem. Choć przybyła ona z prowokacyjnym, wobec królewskiego majestatu, żądaniem, by armaty zdjęto ze szczytów wież, podlewana obficie winem rozmowa jest bardzo miła. Gubernator tłumaczy, że armaty zdjąć z murów może tylko na rozkaz króla, ale uprzejmie obiecuje, że cofnie je na 4 stopy od blanków, by lud poczuł się bezpiecznie. I rzeczywiście, o 11.00 lufy armat znikają z oczu stojącego przed Bastylią tłumu.

Gdy w salonie gubernatora Bastylii delegacja milicji popija wino, 30-tysięczny tłum z Palais Royale dociera do pl. Inwalidów. Gubernator arsenału de Sombreuil i tamtejsza załoga inwalidów nie stawiają oporu. Napastnicy rabują ponad 32 tys. karabinów i kilkanaście armat. Tyle że bez prochu. Na wieść, że proch przewieziono do Bastylii, część uzbrojonych zdobywców arsenału rusza w jej kierunku.

Pod zamkiem zjawiają się o 11.00. To całkiem inni ludzie niż ci z przedmieścia St. Antoine, cierpliwie czekający u wrót przedzamcza na powrót deputacji z rozmowy z gubernatorem. Przybysze spod arsenału to biedacy ze wszystkich dzielnic Paryża, są uzbrojeni, podnieceni, radykalni, wszędzie węszą spiski. Miejskie władze przedmieścia St. Antoine czują, że przybycie uzbrojonego tłumu może skończyć się przypadkową strzelaniną, na którą odpowiedzą armaty z zamku – a to oznaczałoby pożar dzielnicy. Wysyłają więc do Bastylii swoją deputację, na czele której stoi popularny adwokat Thuriot de la Rosière. Wygadany, pewny siebie Thuriot de la Rosière przekonuje wartowników z formacji inwalidów, pełniących straż przy bramie, by go wpuścili na przedzamcze. Inwalidzi, wbrew rozkazom gubernatora, otwierają bramę. Adwokat zastaje pierwszą deputację przy stole z de Launayem, ale nie ma zamiaru przyłączyć się do biesiady. Wymusza na oszołomionym jego wymową gubernatorze, by wpuścił go za mury właściwego zamku, a następnie żąda zwołania całej załogi na dziedziniec. De Launay spełnia także i to żądanie. Thuriot de la Rosière wzywa żołnierzy do kapitulacji, grozi straszliwymi konsekwencjami w razie stawiania oporu ludowi. Inwalidzi wahają się – no, właściwie to można by się poddać.

Gubernator wreszcie wyzwala się spod uroku wyszczekanego adwokata.

 – Nadużywasz pan tytułu parlamentariusza! Zdradziłeś mnie! – krzyczy.

Adwokat rozkazuje mu milczeć, grozi wyrzuceniem do fosy. Ale inwalidzi są niezdecydowani, a nieznający francuskiego Szwajcarzy stoją nieporuszeni – z butnych przemówień Thuriota de la Rosière nie rozumieją ani słowa.

Dochodzi godz. 14.00, gdy obie deputacje opuszczają Bastylię. Tłum zwalnia czterech zakładników i wiwatuje na cześć delegatów. Paryżanie stojący przed zwodzonym mostem przedzamcza są przekonani, że załoga Bastylii poddaje się. Thuriot de la Rosière przezornie oddala się, bez słowa wyjaśnień, do ratusza. Żegnają go gwizdy. Gdy członkowie pierwszej deputacji przyznają, że uzyskali tylko cofnięcie armat, a nie kapitulację zamku, rozgorączkowani zdobywcy arsenału tłuką ich ile wlezie.

Chwilę potem ruszają do ataku na przedzamcze. Kilkudziesięcioma napastnikami uzbrojonymi w karabiny i szable dowodzi kupiec korzenny Pannetier. To on wpada na pomysł, by po dachach przedostać się za mur przedzamcza. Czterech śmiałków wdrapuje się na dach stojącej przy murach przedzamcza perfumerii, stamtąd na dach kordegardy i zeskakuje za murem. Nie mogąc znaleźć klucza do mechanizmu pierwszego mostu zwodzonego, rąbią łańcuchy. Drewniany most z hukiem opada na kamienne łoże.

Gubernator przytomnie rozkazuje wszystkim inwalidom, by wycofali się do właściwego zamku. Przedzamcze jest w rękach pospólstwa.

Napastnicy rabują siedzibę gubernatora, z poddasza wynoszą jedyną cenną rzecz w Bastylii – kolekcję starej broni białej i dawnych sztandarów. Wymachując nimi, ruszają w stronę mostów zwodzonych właściwego zamku. Wtedy gubernator rozkazuje oddać kilka strzałów karabinowych na postrach.

Jedna z kul rani szturmującego Bastylię wraz z pospólstwem żołnierza gwardii. Tłum rozprasza się, wszyscy krzyczą: „Zdrada!”. Część atakujących strzela w stronę zamku z bram okolicznych domów, ktoś wdrapuje się na dach wysokiej kamienicy i zza komina rani kilku inwalidów stojących na szczycie murów Bastylii. Piwowar Antoine Santerre podpala kilka wozów z sianem stojących przed zamkiem, by dymem osłonić przedmieście przed ostrzałem z armat.

Tymczasem adwokat Thuriot de la Rosière w ratuszu zdaje sprawę z sytuacji w Bastylii. Wyjaśnia, że ze strony zamku nie grozi żadne niebezpieczeństwo. Członkowie komitetu właśnie wychodzą z ratusza, by uspokoić lud, gdy od strony Bastylii dają się słyszeć strzały. Komitet wysyła do de Launaya trzecią już tego dnia deputację z żądaniem podporządkowania zamku. To postulat umiarkowany – gubernator, jego podwładni i zapasy prochu mają pozostać w Bastylii. Ale deputacja nie ma dobosza ani chorągwi, więc oblegający zamek w bitewnym zapale nie zwracają na nią uwagi. Delegaci jak niepyszni cofają się do ratusza.

Komitet wysyła czwartą deputację, jak należy, ze sztandarem i bębniącym z całych sił doboszem. Oblegający przestają strzelać, inwalidzi na murach podnoszą karabiny kolbami do góry na znak, że respektują rozejm. Gdy jednak deputacja niosąca biały sztandar zjawia się tuż przed mostem zwodzonym do wysokiego zamku, gubernator zauważa, że towarzyszy jej kilkudziesięciu uzbrojonych ludzi. To podnieceni sytuacją gapie, ale de Launay węszy podstęp i rozkazuje Szwajcarom strzelać. Salwa rani kilku delegatów. Wszyscy w panice uciekają pod osłonę domów. Wściekły tłum najpierw bije członków deputacji, w bezsilnym, absurdalnym paroksyzmie gniewu oskarżając ich o zdradę i podstęp, potem rzuca się do niszczenia domu gubernatora na podzamczu. W trakcie rabunku tłuszcza znajduje tam córkę komendanta placu Bastylii. Napastnicy biorą ją za latorośl gubernatora, przywiązują do wozu z sianem i krzyczą, że dziewczynę spalą, jeśli jej ojciec nie podda zamku. Na szczęście jeden ze szturmujących przekonuje swych towarzyszy, by pannę puścić wolno.

Gubernator widzi ze szczytu murów, jak pospólstwo rabuje jego dom. Wściekły, każe Szwajcarom strzelać. Od ich ognia pada kilkudziesięciu paryżan na przedzamczu.

Pod Bastylię dociera oddział gwardzistów wysłany przez paryski komitet milicji. Dowodzeni przez ppor. Hulina i chor. Elie gwardziści ciągną ze sobą pięć starych armat, używanych już tylko do wiwatów. Hulin i Elie zaprowadzają trochę porządku: odbierają butelki wina z rąk oblegających, w sporej części kompletnie już pijanych, rozkazują odtoczyć z przedzamcza płonące wozy z sianem i gnojem i ustawiać armaty. Obsługują je cywile. Jednemu koło miażdży nogę, inny, nie wiedząc, że strzelające działo ma odrzut, zostaje przez nie przy pierwszym strzale znokautowany. Dwie armaty ustawione na przedzamczu w odległości 60 m od murów zamku oddają kilkanaście strzałów, ale żaden pocisk nie trafia w bramę wjazdową.

Chaotyczna i niegroźna strzelanina z armat całkiem załamuje morale inwalidów. Widząc to, gubernator świadom, że pospólstwo nie daruje mu masakry pod murami, wyrywa inwalidzie z obsługi działa zapalony lont i biegnie do bastionu, w którym złożono beczki z prochem. Pilnujący wejścia strażnik Ferraud i inwalida Becard bez ceregieli odpędzają swego dowódcę. Oni nie chcą bohatersko umierać.

W ogóle nie chcą umierać. Inwalidzi wołają z murów: „Bastylia poddaje się!”. Widząc, co się dzieje, dowódca Szwajcarów por. de Flue oświadcza przez dziurę w uniesionym zwodzonym moście, że załoga skapituluje, jeśli będzie mogła odejść z bronią. Oblegający nie zgadzają się. W końcu jednak chor.Elie woła: „Oficerskie słowo, zgadzamy się!”.

Gubernator z rezygnacją oddaje klucze do kołowrotu. Most zwodzony, skrzypiąc, powoli opada. Hulin i Elie wysyłają gwardzistów, by zablokowali bramę i nie wpuścili tłuszczy do Bastylii, ale pospólstwo jest szybsze. Tłum dobiega do przedostatniej zapory, zamkowej furty. Wszyscy walą w nią kolbami. Po paru minutach judasz uchyla się.

 – Czego to chcą? – pyta flegmatycznie stary inwalida.

 – Aby poddano Bastylię!

Furta uchyla się, inwalidzi opuszczają ostatni most zwodzony.

W zamku Szwajcarzy i inwalidzi stoją osobno, w dwóch szeregach. Inwalidzi liczą na łaskę ziomków i sąsiadów. Ale rozgorączkowane pospólstwo bierze Szwajcarów za więźniów twierdzy, a inwalidów za ich oprawców. Paryżanie biją ich do nieprzytomności. Becarda, który uratował Bastylię przed wysadzeniem, zabijają. Ktoś szablą obcina trupowi dłoń, ktoś inny ruszą z nią na ulice Paryża i pokazuje przechodniom „rękę, która targnęła się na lud”.

Dowodzący gwardzistami Elie i Hulin bronią gubernatora przed linczem i pod eskortą wysyłają go do ratusza. Przed ratuszem tłum wrzeszczy: „Obciąć mu głowę! Powiesić na latarni!”. De Launay nie wytrzymuje stresu. Krzyczy, by go dobić, szarpie się. Niechcący kopie w przyrodzenie stojącego obok uczestnika szturmu Bastylii kucharza Desnots’a. Ten wrzeszczy, że jest ranny. Tłum szlachtuje gubernatora bagnetami i szablami i domaga się, by Desnots obciął mu głowę. Ktoś wręcza kucharzowi szablę. Ten niewprawnie uderza nią w szyję zabitego. Bez skutku. Tłum denerwuje się. Przerażony zdobywca Bastylii pracowicie urzyna głowę de Launaya nożem i nabija ją na usłużnie podsunięte przez kogoś trójzębne chłopskie widły. Inne grupki gawiedzi mordują oficerów inwalidów i Szwajcarów.

Tymczasem w Bastylii pozostali zdobywcy uwalniają więźniów z cel. Wyzwolicieli spotyka podwójna konsternacja: więźniów jest tylko siedmiu, zajmują pokoje, o jakich większość wyzwolicieli może tylko pomarzyć i są w dobrej formie, pięknie odżywieni. Tłuszcza odzyskuje szybko kontenans, pośród wiwatów zabiera więźniów na ratusz. Czterej z nich, fałszerze weksli, grzecznie wymawiają się od zaszczytu i znikają w uliczkach St. Antoine. Tłum zatem prowadzi na ratusz dwóch więźniów tkniętych obłędem, którzy z przyjemnością przyjmują należne ofiarom królewskiego terroru hołdy ludu.

Ludwik XVI przez cały dzień bawi pod Paryżem na polowaniu. Wieczorem rozmawia z życzliwym mu diukiem de Liancourt, gdy przychodzi wieść o upadku Bastylii. „To wielka rewolta” – zauważa beznamiętnie król. „Nie, sire, to wielka rewolucja!” – odpowiada de Liancourt.

Ale monarchy to nie porusza. Późnym wieczorem Ludwik XVI zapisuje w dzienniku pod datą 14 lipca: „Rien” (Nic). Nic się nie wydarzyło.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.