U ujścia rzeki Hudson do Oceanu Atlantyckiego Stoi monumentalna rzeźba – słynna Statua Wolności. Dziś nieodłączny element nowojorskiego krajobrazu. Jak doszło do tego, by ten słynny pomnik wolności tam stanął? Na to pytanie odpowie nam W. Kalicki przywołując datę 17 czerwca 1885 roku:

Francuska fregata „Isere” rzuca kotwicę na redzie nowojorskiego portu. Na pokładzie i na rejach uwijają się marynarze. Płynącą z Francji „Isere” dopadł na Atlantyku sztorm tak potężny, że kapitan i załoga nie byli pewni, czy ujdą z życiem. Ciężkie przejścia widać na pokładzie na każdym kroku, tymczasem czasu pozostało niewiele. O, już płyną! Od strony portu widać coraz wyraźniej potężnie dymiący, bocznokołowy holownik. Na jego pokładzie zamiast kilku wysmarowanych marynarzy w roboczych bluzach stoi spory tłumek dżentelmenów w eleganckich surdutach, w kapeluszach. Holownik dobija do burty „Isere”, dżentelmeni przechodzą na pokład fregaty. Prowadzi ich emerytowany generał Charles Pomeroy Stone.

Francuski kapitan wita gości i zaprasza do swojej kabiny, by przywieziony przez „Isere” ładunek uroczyście przekazać narodowi Stanów Zjednoczonych.

Pomysł, by taki ładunek wysłać do Stanów, pojawił się 20 lat wcześniej, na letnim przyjęciu w domu francuskiego pisarza Éduarda René de Laboulaye w podwersalskim Clotigny. De Laboulaye, który sił próbował także w polityce, był zafascynowany Ameryką. Uwielbiał amerykańską rewolucję, George’a Washingtona i amerykańskich abolicjonistów walczących o zniesienie niewolnictwa.

Sam zresztą był przewodniczącym Francuskiego Towarzystwa Antyniewolniczego. Podczas przyjęcia, na które zaprosił kilkunastu francuskich intelektualistów, artystów i polityków, rozmowa zeszła na temat wdzięczności między narodami. Któryś z gości przypomniał, że podczas rewolucji amerykańskiej wielu Francuzów walczyło o niepodległość Amerykanów. De Laboulaye zauważył wtedy, że gdyby kiedykolwiek miał powstać w Stanach pomnik niepodległości, powinien zostać zbudowany wspólnymi siłami Amerykanów i Francuzów.

Tej górnolotnej rozmowie przy stole uważnie przysłuchiwał się jeden z gości, 31-letni rzeźbiarz Frederic Bartholdi. Od dłuższego czasu pracował nad popiersiem de Laboulaya i stał się niemal jego domownikiem. Bartholdiemu od czasu młodzieńczej wyprawy do Egiptu chodził po głowie pomysł zbudowania gigantycznej rzeźby nawiązującej do jednego z cudów starożytności, Kolosa Rodyjskiego. Zafascynowany gigantycznymi rzeźbami i architekturą faraonów oraz iście faraońskim projektem przekopania Kanału Sueskiego przez Ferdynanda wicehrabiego de Lessepsa, po skończeniu popiersia de Laboulaya zaprojektował gigantyczną rzeźbę egipskiego fellacha, mającą stanąć u wejścia do kanału. Z turbanu i z pochodni w wyciągniętej w niebo ręki miało bić światło niczym z morskiej latarni.

Egipski kedyw Ismail Pasza w 1867 roku odrzucił pomysł Bartholdiego. Ten nie dawał za wygraną. Dwa lata później zmodyfikowany projekt znów trafił do kosza kedywa.

Wtedy Bartholdi przypomniał sobie o de Laboulaye. W 1871 roku odwiedził go w Clotigny i zaproponował, by zaoferować Amerykanom pomnik wolności swego autorstwa. De Laboulaye zapalił się do pomysłu. Bartholdi pożeglował do Ameryki.

W 1875 roku de Laboulaye doprowadził do powstania towarzystwa budowy statui. Ponieważ miał to być dar narodu francuskiego dla narodu amerykańskiego, towarzystwo wykluczyło dotacje od francuskiego rządu. Przez następnych siedem lat mozolnie zbierano pieniądze, organizując pikniki, loterie, benefisy teatralne. Kompozytor Charles Gounod napisał pieśń dla towarzystwa, którą uroczyście wykonywano podczas zbiórek funduszy. W biednej Francji ofiarodawcy nie ociągali się, ale wpłacali niewielkie kwoty. W końcu od tysięcy ofiarodawców prywatnych, 181 miast i 10 izb handlowych zebrano równowartość 250 tys. dolarów.

Bartholdi tymczasem pracował nad projektem statui. Nie chciał honorarium, ale praca wymagała zatrudnienia wielu odlewników, cieśli, sztukatorów. Opłacano ich z funduszy zebranych przez towarzystwo. Rzeźbiarz namówił zdolnego inżyniera Aleksandra Gustawa Eiffla, by zaprojektował żelazną konstrukcję nośną statui.

To, że Bartholdi odmówił zapłaty, nie znaczyło wcale, że nie miał zamiaru na tym przedsięwzięciu zarobić. Rzeźbiarz myślał niezwykle nowocześnie. W 1876 roku zarejestrował w amerykańskim urzędzie patentowym dwa małe brązowe modele statui. Trzy lata później otrzymał na statuę, nazwaną Miss Liberty, amerykański patent nr D 11.023. Bartholdi zastrzegł sobie wyłączność na zyski ze sprzedaży małych kopii statui.

Rzeźbiarz nie stronił też od reklamowania swej pracy. Na podwórze paryskiej siedziby firmy Gaget, Gauthin et Cie, gdzie z wolna montowano odlewy kolejnych części rzeźby, zapraszał paryżan i wielkich tego świata. Plac budowy statui odwiedzili m.in. były amerykański prezydent Grant i pisarz Victor Hugo. Pośród tłumów ciekawskich szybko rozeszła się wieść, że zgodnie z zapowiedziami rzeźbiarz dał twarzy statui rysy swej matki, to już biust Miss Liberty wzorował na wdziękach swojej kochanki.

Bartholdi okazał się geniuszem reklamy. W 1876 roku wysłał na wystawę stulecia do Filadelfii ramię statui trzymające pochodnię. Obejrzało je tam 9 mln zwiedzających. Potem ramię pojechało do nowojorskiego Madison Square Garden. Dopiero w zeszłym roku wróciło do Paryża, celem dopasowania do korpusu Miss Liberty.

Naród francuski miał dać figurę, naród amerykański – podstawę. Ostatecznie na miejsce ustawienia statui wybrano nowojorską wyspę Bedloe. Przed ośmiu laty Amerykański Komitet Statui Wolności zaczął zbierać datki na budowę postumentu. Budowa ruszyła parę lat później. Głównym inżynierem mianowano Charlesa Pomeroya Stone’a, niefortunnego dowódcę wojsk Unii w wojnie secesyjnej. Pobity w bitwie pod Ball’s Bluff Stone został aresztowany i spędził pod kluczem ponad pół roku. Potem wrócił do sił zbrojnych Północy, krótko służył w armii Potomaku, ale kariery wojskowej już nie zrobił. Chyba że za taką uznać późniejszą służbę w armii egipskiego kedywa Ismaila zwieńczoną otrzymaniem przez Stone’a tytułu Ferika Paszy.

Kapitan „Isere” w swej kabinie uroczyście wręcza gen. Stone’owi i przedstawicielom amerykańskiego komitetu akt przekazania Statui Wolności narodowi amerykańskiemu. W ładowniach fregaty spoczywa 220 pak zawierających ponad 350 części monumentu. Stone wygłasza podniosłe przemówienie dziękczynne, ale minę ma nietęgą. W Ameryce zbiórka na budowę granitowego postumentu wysokości 89 stóp skończyła się w zeszłym roku klapą. Funduszy starczyło na wzniesienie zaledwie 15 stóp budowli. Cała nadzieja w rzutkim właścicielu nowojorskiego dziennika „The World” Josephie Pulitzerze, który od zeszłego roku z niezwykłą energią wzywa do zbierania datków na budowę. Redakcja ofiarowała na ten cel 1000 dolarów i codziennie publikuje wezwania do wpłat oraz wzruszające listy ofiarodawców, takie jak list dziewięcioletniej dziewczynki: „Chcę posłać wam parę moich ulubionych karłowatych kogutków, jeżeli pieniądze za nie przeznaczycie na statuę”. Na szczęście akcja Pulitzera daje efekty. Już 100 tys. Amerykanów ofiarowało datek na statuę. Trzy czwarte wpłat to mniej niż jeden dolar.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.