18 czerwca 1969 roku to dzień śmierci człowieka uważanego później za symbol gomułkowskich represji. Dziś W. Kalicki przypomina nam to tamtych czasach i tamtej śmierci:

Dochodzi 5.00. Już jasno. W warszawskiej rządowej klinice przy ul. Emilii Plater kończy się szpitalna noc. Chorzy jeszcze śpią, drzemią dyżurni lekarze, podrzemują pielęgniarki. Ostatnie chwile spokoju i ciszy przed początkiem dnia: rytualnymi pobudkami chorych, mierzeniem temperatury, podawaniem pierwszych leków, przygotowaniami do lekarskiego obchodu. Z pokoju wysuwa się drobna postać. Jerzy Zawieyski porusza się z trudem, nienaturalnie sztywno. Przed dwoma miesiącami doznał wylewu krwi do mózgu. Leczenie w rządowej klinice nie przywróciło mu zdrowia. Odwiedzający chorego konstatują raczej jego powolną agonię. Zawieyski nie może mówić, nierzadko wykazuje braki świadomości, nie orientuje się, gdzie się znajduje, co się z nim dzieje. Często płacze. Mimo bardzo złego stanu psychicznego chorego lekarze nie podejmują żadnych środków ostrożności. Zawieyski bez opieki chodzi po pokoju i po całym szpitalu.

Teraz znów jest sam. Idzie do łazienki, po dłuższej chwili wraca i zamyka się w pokoju.

Jerzy Zawieyski jest pisarzem, ale od 1956 roku jego pasją stała się polityka. Październikowy przełom sprawił, że – jako jeden z przedstawicieli katolickiej grupy Znak – wszedł do Sejmu PRL. Został też członkiem Rady Państwa. Do polityki wkroczył, by rozszerzyć październikowe reformy; marzyło mu się państwo, co prawda rządzone przez komunistów, bo takie były geopolityczne realia, ale możliwie demokratyczne, państwo, w którym wierzący nie byliby obywatelami drugiej kategorii, a Kościół mógłby bez przeszkód realizować swoją misję. Rozczarowanie przyszło szybko. Gomułka rozprawił się z październikowymi nadziejami społeczeństwa i wkroczył na drogę konfrontacji z Kościołem i prymasem Stefanem Wyszyńskim osobiście.

Politykowanie z ekipą Gomułki wiele Zawieyskiego kosztowało. I jako twórcę i po prostu jako człowieka wrażliwego, delikatnego wręcz.

Wierzył, że mimo wszystko, jako mediator między komunistami a Kościołem, odgrywa pożyteczną rolę. W poczuciu obowiązku utwierdzał go prymas Wyszyński. Ale politykować z komunistami było coraz trudniej. Do głębi oburzyło Zawieyskiego zerwanie przez rząd PRL stosunków dyplomatycznych z Izraelem po wojnie sześciodniowej na Bliskim Wschodzie. Zamierzał nawet złożyć w tej sprawie w Sejmie interpelację, ale w końcu zrezygnował.

Gdy w marcu 1968 roku milicja brutalnie pobiła studentów, Zawieyski wspólnie z innymi posłami Koła Znak napisał tekst interpelacji poselskiej w ich obronie. Miesiąc później odpowiedział na nią premier Józef Cyrankiewicz.

Po przemówieniu premiera posłów Znaku ordynarnie zaatakowali z trybuny Józef Ozga-Michalski i prawa ręka Gomułki Zenon Kliszko.

Zawieyski odpowiedział wspaniałą, godną mową. Wziął w obronę ofiary politycznej nagonki ostatnich miesięcy: studentów, posłów Koła Znak i pisarzy, a zwłaszcza pobitego przez „nieznanych sprawców” Stefana Kisielewskiego. Gdy skończył, na sejmowej sali rozpętała się burza. Posłowie z komunistycznego nadania nie szczędzili mu najgorszych obelg, nikczemnych pomówień, obrzydliwych wrzasków. Zdruzgotany, zrezygnował z funkcji członka Rady Państwa.

Władze odebrały mu służbowy samochód, który przysługiwał mu od 12 lat, i poczyniły przygotowania do odebrania mandatu poselskiego. W ówczesnych realiach utrata diety poselskiej, w połączeniu z cenzorskim zakazem druku, w praktyce oznaczała dla 67-letniego pisarza brak środków do życia. Do tego doszła obawa o przyszłość ruchu Znak, w którym wyraźna stała się możliwość rozłamu na tle zaostrzającego się kursu partii.

11 września zeszłego roku zanotował w swym dzienniku: „Za długo żyję. I boję się panicznie dalszego życia”.

Przed trzema miesiącami Zenon Kliszko za plecami Zawieyskiego poinformował polityków Znaku, że partia nie zgadza się, by pozostał on posłem następnej kadencji. Zawieyski boleśnie odczuł, że jego koledzy ze Znaku nie stanęli murem w obronie jego kandydatury.

Szarpany coraz to nowymi afrontami, udręczający się troskami, usiłujący skupić się na twórczości, ale niepotrafiący ostatecznie wywikłać się z polityki pisarz z dnia na dzień gasł w oczach. Nie pomagało wsparcie najbliższych przyjaciół ze Znaku, dobre słowa od prymasa. Dziesięć dni po wecie partii wobec jego kandydatury na posła, pisarz dostał wylewu.

Zawieyski wchodzi do pomieszczenia z toaletami w kabinach, przez duże podwójne drzwi wychodzi na taras ogrodzony dość wysoką balustradą. Drobna sylwetka bezgłośnie leci z czwartego piętra na bruk.

Parę godzin później wieść o śmierci rozchodzi się po Warszawie. Stefan Kisielewski notuje w dzienniku: „Przyszła wiadomość straszna: Zawieyski nie żyje […] Czy wyskoczył rozmyślnie, czy wypadł w zamroczeniu – tego się nigdy nie dowiemy […] Straszny koniec tego człowieka, któregośmy w końcu tak wszyscy kochali”.

Dla wszystkich intelektualistów, którym z komunistami nie po drodze, śmierć Jerzego Zawieyskiego natychmiast staje się symbolem opresji inteligencji i katolicyzmu pod gomułkowskimi rządami.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.