16 lipca 1945 data wyznaczająca początek ery atomu. Pierwszy na świecie test bomby atomowej. Udany, ale niesmak pozostał. Dowodzący operacją Kenneth Bainbridge pogratulował współtwórcom bomby udanej próby słowami: „Teraz wszyscy jesteśmy skurwysynami”. A w oczach W. Kalickiego wyglądało to tak:

Ciemne chmury szczelnie wyściełają niebo. Nie widać ani jednej gwiazdy. O 22.00 sierżant żandarmerii budzi z krótkiego snu Kennetha Bainbridge’a, fizyka doświadczalnego z Uniwersytetu Harvarda: już czas uzbroić bombę. Kierujący operacją zdetonowania jej Bainbridge zbiera swój zespół: chemika rosyjskiego pochodzenia George’a Kistiakowskiego, fizyka Josepha McKibbena oraz głównego meteorologa eksplozji bomby Jacka Hubbarda i dwóch pomagających mu podoficerów. Ruszają samochodem w stronę tzw. Punktu Zero – miejsca, gdzie stoi zbudowana ze stalowych szyn wieża wysokości 30 m. Na jej szczycie, na drewnianej platformie, naukowcy od kilku dni montują pierwszą na świecie bombę atomową – pękatą stalową kapsułę wysokości człowieka, oplecioną grubymi przewodami. Po drodze samochód Bainbridge’a zatrzymuje się w tzw. punkcie S-10000, oddalonym na południe od Punktu Zero dokładnie o 1 km. Znajduje się tam potężny żelbetowy bunkier o wysokości dwóch pięter, od strony Punktu Zero obsypany wałem ziemi. Z bunkra tego ma być sterowana eksplozja. Bainbridge blokuje w bunkrze główne przełączniki. Klucz chowa do kieszeni.

Kenneth Bainbridge jest jednym z nielicznych obecnych w Los Alamos konstruktorów bomby, którzy tego wieczoru zdrzemnęli się przed jej zdetonowaniem. Większość, mimo wielkiego zmęczenia i nieprzespanych ostatnich nocy, nie kładzie się do łóżek. Fizyk Robert Oppenheimer, dyrektor pustynnego laboratorium Los Alamos, w którym zbudowano bombę, gawędzi z metalurgiem Cyrilem Smithem o swojej rodzinie. Amerykański fizyk Isidor Rabi, który długo ociągał się przed przyłączeniem do prac nad bombą, bo uważał, że jego badania nad radarem pozwolą szybciej wygrać wojnę, gra w pokera. Fizyk Emilio Segre, emigrant z faszystowskich Włoch, do późnej nocy czyta Fałszerzy André Gide’a; zasypia dopiero krótko przed drugą w nocy. Enrico Fermi, drugi uciekinier spod władzy Mussoliniego, przyjmuje zakłady od innych fizyków, czy eksplozja bomby zapali atmosferę ziemską czy nie. Jeśli zaś zapali, to czy zniszczony zostanie jedynie stan Nowy Meksyk, czy też diabli wezmą cały świat. Jego czarny humor irytuje naukowców i wojskowych, ale to właśnie nakręca włoskiego noblistę. Z całą powagą tłumaczy, że jeśli bomba w ogóle nie wybuchnie, będzie to i tak bardzo pożyteczny eksperyment dowodzący, że skonstruowanie broni atomowej jest niemożliwe.

Zakłady o wynik pierwszej w dziejach próby zdetonowania bomby atomowej to od kilku dni ulubiona rozrywka naukowców w Los Alamos. Kistiakowski np. założył się z Oppenheimerem o 10 dolarów, że bomba eksploduje.

Przed trzema laty, w czerwcu 1942 roku, prezydent Franklin Delano Roosevelt polecił rozpocząć gigantyczny program budowy bomby atomowej tak szybko, jak to tylko możliwe. Nadano mu kryptonim „Manhattan”. Zarządzanie programem oddano wojsku. W grudniu 1942 roku Enrico Fermi uruchomił pod trybunami stadionu piłkarskiego w Chicago pierwszy stos uranowy. Jego koledzy z programu „Manhattan” projektowali już w tym czasie stosy uranowe do produkcji plutonu. Amerykanie w szaleńczym tempie wybudowali gigantyczne zakłady separacji plutonu i uranu U235. Hale produkcyjne miały powierzchnie dziesiątek hektarów.

W pierwszych miesiącach 1943 roku dowodzący programem „Manhattan” gen. Leslie R. Groves zorganizował wielkie laboratorium na terenie byłej szkoły z internatem Los Alamos na pustkowiach Nowego Meksyku. To tu zostały zaprojektowane i zbudowane pierwsze bomby atomowe. Plutonowa ma być użyta do próbnej eksplozji na pustyni Jornada del Muerto (Szlak Zmarłych). Tej pierwszej na świecie eksplozji atomowej nadano kryptonim „Trinity” (Trójca Święta).

Parę kroków od wieży, w Punkcie Zero, Hubbard dokonuje pomiarów meteorologicznych. Tej nocy meteorolog jest ważniejszy od wszystkich fizyków i chemików: jeśli stwierdzi, że warunki atmosferyczne będą niekorzystne, próba nie odbędzie się. Pięciu ludzi w Los Alamos posiada prawo samodzielnego wstrzymania eksplozji: szef projektu gen. Leslie Groves, jego zastępca gen. Thomas Farrell, Oppenheimer, Bainbridge i właśnie Hubbard. Wypełnione helem balony wypuszczone przez jego pomocników potwierdzają, że warunki meteo nie są najgorsze: radioaktywne pyły po eksplozji powinny dość szybko opaść na piaski pustyni. Nieznośna duchota zwiastuje burzę.

Mija północ, zaczyna się dzień próby – 16 lipca. Pierwsza bomba atomowa ma zostać zdetonowana za 4 godziny.

O 2.00 wojskowe autobusy przywożą dziesiątki obserwatorów na wzgórze Compania oddalone od Punktu Zero o 32 km. Jest wśród nich wielu wybitnych naukowców, których badania przyczyniły się do powstania bomby, i sporo amerykańskich oficjeli.

Gdy obserwatorzy rozlokowują się na Companii, nad pustynią rozpętuje się gwałtowna burza. Wichura osiąga prędkość 50 km/h, deszcz zalewa obozowisko naukowców w Los Alamos. W ośrodku meteo w obozie zbierają się ci, którzy mają zadecydować o uruchomieniu zapalników: gen. Groves, Oppenheimer, Hubbard i 3 innych meteorologów. Zdenerwowany uniemożliwiającą przeprowadzenie próby burzą gen. Groves pokrzykuje na Hubbarda, który rewanżuje mu się uwagą, że wymuszony przez generała termin 16 lipca od początku uważał za poroniony. Wiszącą w powietrzu awanturę zażegnuje konkluzja Hubbarda, że o świcie burza wygaśnie. Groves pół żartem, pół serio grozi meteorologowi, że jeśli nawałnica nie ucichnie, to go powiesi. W końcu generał przesuwa termin eksplozji o półtorej godziny, na 5.30 tuż przed świtem. Chwilę po tej rozmowie wichura przewraca jeden z namiotów w obozie Los Alamos. Przed czwartą nad ranem burza zaczyna jednak słabnąć.

O 3.45 kuchnia obozu naukowców w Los Alamos wydaje śniadanie: jajecznicę ze sproszkowanych jaj, grzanki, kawę.

Kenneth Bainbridge od pierwszych minut burzy stoi w Punkcie Zero pod wieżą z bombą. Klucz do zablokowanych detonatorów ma w kieszeni, ale niepokoi się przekazywanymi przez telefon wiadomościami – z odległego o 14,5 km obozu – o ulewie i błyskawicach. Brakuje tylko tego, by w bombę atomową na szczycie wieży rąbnął grom! Jednak burza omija Punkt Zero – kropi tu tylko niegroźny deszczyk.

O 4.40 Hubbard opracowuje najświeższą prognozę: o godz. 5.30 warunki atmosferyczne będą wystarczająco dobre, by przeprowadzić eksplozję. Meteorolog telefonuje do Bainbridge’a tkwiącego ciągle pod wieżą z bombą. Bainbridge uznaje, że próba może się odbyć, i dzwoni do Oppenheimera oraz gen. Farrella. Obaj zgadzają się na dokonanie eksplozji za niecałą godzinę.

Bainbridge ze swoimi ludźmi wraca do bunkra S-10000.

Na wzgórzu Compania wojskowi polecają naukowcom, by położyli się nogami w stronę Punktu Zero, twarzą do piasku. Oburzeni współtwórcy bomby protestują. Chcą patrzyć. Edward Teller, który uważa, że eksplozja i wynikłe z niej promieniowanie będą silniejsze, niż wynika z wcześniejszych szacunków, wyjmuje płyn do opalania się i smaruje twarz. Jego koledzy w ciemnościach także nacierają się olejkiem.

Obok nich skrzeczy radio krótkofalowe, przez które obserwatorzy na Companii mogą słuchać kolejnych komend przygotowań do „Trinity”. Nagle radio milknie. Naprawia je wybitny fizyk Richard Feynman, który w młodości był radioamatorem. Gdy jednak krótkofalówka psuje się po raz drugi, Feynman macha ręką. W ciemnościach rozlegają się ostrzegawcze buczenia syren, w różnych punktach Jornada del Muerte co rusz wzlatują w niebo rakiety rozmaitych kolorów.

Robert Oppenheimer wraz z bratem Frankiem decydują się wyjść z bunkra S-10000. Razem z nimi postanawia obserwować próbę na zewnątrz George Kistiakowski.

O 5.29 odpalona zostaje ostatnia rakieta sygnalizacyjna. Od tej chwili już tylko jeden człowiek, zawiadujący baterią kondesatorów Donald Hornig, może wstrzymać eksplozję.

Wśród obserwatorów napięcie sięga zenitu. Tych w obozie chronią tylko płytkie okopy i część z nich boi się o własne życie. W bunkrze w punkcie S-10000 wychudzony jak szczapa Oppenheimer, by nie upaść, trzyma się z całej siły słupa nośnego i mamrocze: „Boże, te sprawy źle robią na serce”.

Obserwujący próbę zakładają na twarze okulary spawalnicze.

W bunkrze S-10000 słychać głośne odliczanie sekund: „… cztery, trzy, dwa, jeden, zero”.

Czerń nocy w mgnieniu oka przeszywa oślepiające białożółte światło. Po upływie pół minuty w Punkcie Zero rośnie gigantyczny, spłaszczony od spodu pączek ognia. Płomienista kula unosi się, a z jej wnętrza wyrasta na wielką wysokość kolumna ognia, na końcu której formuje się gigantyczny grzyb nieziemskiego, gorejącego błękitu. Wszystko dzieje się w przeraźliwej ciszy. Dopiero później rozlega się potworny huk.

Potem w chłodne powietrze nad pustynią uderza z ogromną energią gorący podmuch eksplozji. Atomowy grzyb błyska teraz różnymi odcieniami czerwieni i purpury.

Gorący wicher przewraca George’a Kistiakowskiego na piasek. Kistiakowski wstaje, otrzepuje się, podchodzi do Oppenheimera i klepie go po ramieniu: „Oppie, jesteś mi winien 10 dolarów”. Oppenheimer zagląda do portfela i kręci przecząco głową: „Pusty, musisz poczekać”.

Kenneth Bainbridge gratuluje każdemu z obecnych w bunkrze S-10000 naukowców. Na końcu mówi Oppenheimerowi: „Teraz wszyscy jesteśmy skurwysynami”.

W tej samej chwili portowy dźwig w bazie marynarki wojennej w Zatoce San Francisco przenosi na pokład ciężkiego krążownika USS „Indianapolis” ważącą 4,5 t skrzynię z mechanizmem detonującym drugiej z amerykańskich bomb atomowych, „Little Boya”. Dwaj marynarze wchodzą na pokład, dźwigając zawieszone na żelaznym łomie wiadro z ołowiu. W środku jest uranowy ładunek bomby. Cztery godziny później krążownik wypływa w stronę wyspy Tinian na Pacyfiku. Z lotniska na Tinianie już od tygodni startują bombowce strategiczne B-29 do nalotów na Japonię.

 

 By Jack Aeby - http://www.mbe.doe.gov/me70/manhattan/trinity_photograph.htm, Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=38385597

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.