Pamiętna powódź z 2010 roku, jaka miała miejsce w Europie środkowej zabrała w sumie 37 ofiar śmiertelnych, ale wielka woda to nie tylko domena czasów współczesnych. W. Kalicki przypomina mam dziś powódź z 1934 roku, a dokładnie wydarzenia z 20 lipca:

Od świtu na wałach wiślanych w Warszawie i okolicach gęsto, w zasięgu wzroku, stoją posterunki policji i służb miejskich. Mniej więcej co kilometr rozlokowane są brygady robotników z łopatami. Żołnierze instalują reflektory lotnicze do oświetlania brzegów Wisły: jeden na moście Poniatowskiego, drugi na Pelcowiźnie. Trzeci, zamontowany na ciężarówce, ma być rzucony do akcji w miejscu przerwania wałów.

Przy ul. Toruńskiej dyrekcja PKP ustawiła na torach 20 wagonów kolejowych dla tych, którzy stracą swe domy i mieszkania. W schroniskach miejskich ścieśniono stałych bywalców i uzyskano ponad 200 posłań dla oczekiwanych uchodźców. W pobliżu Pelcowizny skoncentrowano 20 łodzi ratunkowych, dalszych 10 zacumowano opodal Siekierek – wszystko na wypadek gdyby wał koło wsi Augustówka nie wytrzymał. Setki robotników pośpiesznie podwyższają wał w pobliżu Augustówki. Na Pelcowiźnie wał jest ukończony tylko w połowie – robotnicy wznoszą na jego szczycie mur z worków wypełnionych piaskiem.

Atak nastąpi ok. godz. 18.00. Tak obliczają specjaliści – wczoraj wieczorem wielka fala powodziowa minęła Puławy.

Zaczęło się w ostatnich dniach czerwca. Deszcze, które lunęły wówczas w Krakowskiem, padały nieprzerwanie przez 3 tygodnie. Powódź była nieuchronna, ale nikt nie przewidział, że zacznie się ona tak nagle. Przed czterema dniami między godz. 20.00 a 22.00 niemal jednocześnie rozlały wszystkie rzeki i strumienie powiatów gorlickiego i nowosądeckiego. Szczególnie gwałtownie wystąpiły z koryta rzeki Biała i Dunajec, tworząc wielkie jezioro. Biała w niewiele godzin zniosła wszystkie mosty, a koło Bobowej przerwała tory kolejowe. Łączna długość mostów, które Biała i Ropa zniosły w powiecie gorlickim, przekracza 600 m. W ciągu doby rozlane wody rzek i strumieni zniszczyły w powiecie gorlickim połowę, a w nowosądeckim – trzy czwarte zasiewów, uszkodziły lub zniszczyły wszystkie drogi.

Takiej powodzi nie było na ziemiach polskich od 120 lat. W Nowym Sączu najwyższy poziom wody zaobserwowano w roku 1887 – było to 411 cm ponad normalny poziom. Teraz woda sięgnęła 480 cm. Pod miastem całe wodowskazy znikły we wzburzonej toni wielkiego powodziowego jeziora.

Na lewym brzegu Wisły, naprzeciw ujścia Dunajca, brygady robotników od tygodnia pośpiesznie wznosiły wał ochronny wysokości 4,5 m. Zdążyły go zbudować. Cóż z tego, skoro wody Wisły podniosły się tak bardzo, że dziś w południe nad wałem tym swobodnie żeglują statki pasażerskie żeglugi rzecznej z Krakowa z żywnością dla odciętych miejscowości.

W zalanym Nowym Sączu z żywiołem walczą żołnierze 1. Pułku Strzelców Podhalańskich. W czasie ewakuowania rodziny z zalanego domu prąd wody porwał kpr. Klimczaka. Kapral uchwycił się szczęśliwie konarów wyrwanego z korzeniami drzewa. Prąd zniósł Klimczaka niemal 8 km dalej, zanim koledzy zdołali go uratować.

Ocalał też poseł na Sejm pan Łobodowski, który w nocy uciekał w domu aż na komin. Woda zalała niemal cały dach i poseł w ciemnościach siedział na kominie niczym Szymon Słupnik. Na swoje szczęście nie rozstaje się z pistoletem. Strzały zaalarmowały żołnierzy, którzy o świcie wybawili go z pułapki.

Na letnisku w Klęczanach zginęło 10 wypoczywających tam osób z rodziny gen. Teodora Bałłabana ze Lwowa. Sam emerytowany generał przebywał we Lwowie i ocalał.

Na południu kraju powódź objęła ogromny obszar, poczynając od ziem na wschód od Sanoka i Rzeszowa przez Sandomierz, Tarnów, Kraków, Zakopane po Bielsko i Żywiec.

Teraz przesuwa się w dół Wisły.

Zalane są tysiące domów, tysiące hektarów obsianych pól jest pod wodą.

To gospodarcza katastrofa.

Masy wód rwą z ogromną siłą. Most pod Ciężkowicami, o długości ponad 100 m, wody Białej uniosły ze sobą niczym dziecięcą zabawkę. Pod Szymbarkiem wezbrane wody niosły zerwany w mieście most, który uderzył w kolejny most, zamieniając go w rumowisko.

Najgroźniejsza sytuacja jest dziś pod Szczucinem, gdzie od dwóch dni przemakały w połowie wysokości wały wiślane. Poziom Wisły przekracza tam poziom normalny o ponad 5 m. Dziś w nocy wały pękły. Wsie Żabno, Gręboszów, Wieruszowa, zalane wraz z kominami, znikły z krajobrazu.

Lotnicy wojskowi meldują koło południa, że w rejonie Tarnobrzega 20 wiosek zalanych jest po strzechy.

A co gorsza, po krótkiej przerwie dalej pada.

Dziesiątki miejscowości są całkowicie odcięte od reszty kraju. Na zalanych terenach starostowie wydali zarządzenia, by wszyscy posiadacze odbiorników radiowych zorganizowali przy nich nieprzerwane dyżury członków rodziny lub sąsiadów. Odbiorniki mają być chronione za wszelką cenę. Obowiązkiem dyżurnych jest zapisywanie na kartkach komunikatów władz i zawiadamianie o nich okolicznych mieszkańców.

Na zalanych terenach od dwóch dni panuje głód. Tysiące ewakuowanych powodzian gnieżdżą się byle gdzie, na wiązkach siana. Całym ich dobytkiem są mokre ubrania, w jakich uciekli z zalewanych domostw.

Warszawskie gazety pełne są dziś włamanych w artykuły redakcyjnych ogłoszeń w ozdobnych ramkach: „Nieszczęście ludzi, których klęska powodzi zepchnęła na dno rozpaczy, nie może być obojętne tym, którzy mają kęs chleba i dach nad głową”, „Jeśli 7 miljonów obywateli i 7 miljonów dzieci złoży na powodzian po 50 groszy – to uratuje od głodu i nędzy nieszczęśliwe ofiary straszliwej powodzi”, „Warszawo! Okaż swe serce czułe i śpiesz z ofiarami! Każdy pracodawca i każdy pracownik winien spełnić dług sumienia wobec ludzi bez dachu i chleba”.

 „Kurier Poranny” wzywa warszawskie firmy do złożenia jednodniowego dochodu na rzecz powodzian (dziennikarze „Kuriera” ofiarowują od razu 250 zł, pracownicy drukarni i administracji – drugie tyle). Jako pierwsza zgłasza się wielka hurtownia tekstylna Tkaniny AGB SA i deklaruje na rzecz poszkodowanych 5 proc. dziennego przychodu osiągniętego we wszystkich filiach, w Warszawie, Łodzi, Poznaniu i we Lwowie, w ciągu trzech następnych dni: 21, 22 i 23 lipca. Biuro inżynierskie Zygadło i Legotke przekażą 20 proc. obrotu firmy przez trzy dni, poczynając od dziś.

 „Kurier Poranny” publikuje za darmo reklamy firm, które składają ofiary na powodzian.

Teatr Kameralny przeznacza na ofiary powodzi 5 proc. brutto od wpływów z przedstawień od jutra aż do 4 sierpnia. Inne teatry warszawskie ofiarowują 10 proc. dochodu z przedstawień w ciągu najbliższego tygodnia. Kolejowe Przysposobienie Wojskowe ofiarowuje 3 wagony bydła, które miało iść do kotła PW. Dwudziestu kelnerów stołecznej restauracji Żywiec (a miasto Żywiec zostało potężnie zdemolowane przez powódź) ofiaruje po 1 zł.

Złapani złodzieje, których na zalanych terenach jest niestety niemało, idą natychmiast pod sąd. Władze nie patyczkują się z nikim, kto uchyla się od udzielenia pomocy. Dzierżawca majątku Wierzchosławice Wacław Radwan rano odmawia przyjęcia do stajni uratowanych z powodzi chłopskich koni, a po południu już jedzie policyjną karetką do obozu internowania w Berezie Kartuskiej.

W Warszawie przez cały dzień poziom wody w Wiśle podnosi się o 6 cm na godzinę. Po zmroku tłumy gapiów obserwują groźny żywioł pięknie oświetlony wojskowymi reflektorami. O pierwszej w nocy słychać rozpaczliwe krzyki gdzieś ze środka wzburzonego nurtu. Odpowiadają im okrzyki przerażenia nocnych gapiów. Środkiem szeroko rozlanej Wisły bardzo szybko płynie niewielka tratwa, której kurczowo trzyma się kilkoro powodzian. Skąd tu się wzięli? Jak długo już walczą o życie? Wojskowa ciężarówka z reflektorem jedzie Wałem Miedzeszyńskim i oświetla nieszczęśników. W końcu jednak tratwa znika w ciemnościach.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.