4 sierpnia 1936 był czwartym dniem słynnej berlińskiej olimpiady i dobry dzień dla polskich sportowców, szczególnie dla Stanisławy Walasiewiczówny. Hitler jednak nie był zadowolony tego dnia, który tak oto wspomina W. Kalicki:

Czwarty dzień Igrzysk Olimpijskich w Berlinie zapowiada się ekscytująco. Wczoraj, w obecności 100 tys. widzów i kanclerza Adolfa Hitlera w loży honorowej, czarnoskóry amerykański sprinter Jesse Owens, we wspaniałym biegu na 100 m, pokonał innego Murzyna, swojego rodaka Ralpha Metcalfe’a i jednego z faworytów tej konkurencji, Niemca Ericha Borchmeyera. Owens wygrał z czasem 10,3 s., lepszym od rekordu świata, ale z powodu wiejącego w plecy wiatru nowego rekordu nie uznano. Niemiecka publiczność, tak jak jej Führer kibicująca Borchmeyerowi, na widok wspaniałego biegu Owensa wpadła w zaskakujący, nieopisany entuzjazm. Ku konsternacji Hitlera dziesiątki tysięcy Niemców skandowały po biegu z trybun: „Jes-se O-wens! Jes-se O-wens!”.

Dziś Owens ma przed sobą jeszcze trudniejsze zadanie. Musi wygrać odbywające się w tym samym czasie eliminacje biegu na 200 m i eliminacje oraz półfinały skoku w dal.

Pierwszy bieg Owens wygrywa w cuglach. Ale na skoczni dzieje się z nim coś dziwnego. Każdy z zawodników ma 3 próby na zaliczenie odległości 7,15 m. Dla Owensa to pestka – jego najlepszy wynik, z powodu silnego wiatru nieuznany jednak za rekord świata, wynosi 8,13 m. Zziajany atleta prosto z mety biegu na 200 m truchta na skocznię. Rozpędza się bez przygotowania i… spalony.

Owens nie przejmuje się. Ale po drugim skoku sędzia znów podnosi do góry czerwoną chorągiewkę – spalony! Jeszcze jeden błąd i rekordzista świata wypadnie z konkursu. Przez trybuny przechodzi pełen niedowierzania jęk zawodu. Kilka tysięcy amerykańskich kibiców nie może uwierzyć, że pewne olimpijskie złoto oddala się od Owensa. Dziesiątki tysięcy Niemców zaś nie chcą stracić wspaniałego widowiska: pojedynku zwycięzcy fascynującego wczorajszego sprintu z ich rodakiem Carlem Longiem, który skacze tylko minimalnie bliżej od Owensa. Tych dwóch od reszty zawodników dzieli istna przepaść.

Wreszcie trzeci skok. Teraz Owens dla bezpieczeństwa odbija się aż 15 cm przed belką, ale i tak ląduje na 7 m i 50 cm. Na trybunach słychać westchnienie ulgi.

W loży honorowej Hitler wyraźnie ożywia się – rozpoczyna się rzut dyskiem kobiet. To będzie pojedynek 2 najlepszych atletek świata – Niemki Mauermayer i Polki Jadwigi Wajsówny, byłej mistrzyni świata. Reszta zawodniczek powinna być tylko bladym tłem. Ponieważ do konkursu zgłosiło się niezbyt wiele pań, eliminacje i finały prowadzone są jednego dnia.

W pierwszym rzucie Wajsówna posyła dysk na zawrotną odległość 44,69 m – to nowy rekord olimpijski. Poprzedni, ustanowiony przez Amerykankę Copeland przed 4 laty, na igrzyskach w Los Angeles, wynosił 40,56 m. 3 minuty później na rzutni pojawia się Mauermayer. Jej dysk ląduje na 47 m i 63 cm! Niewyobrażalna odległość.

Na widowni zrywa się huragan braw. Hitler z zadowolenia klepie się urękawicznioną ręką po udzie.

Ale Wajsówna nie poddaje się. W kolejnej próbie rzuca 46,22 m. Publiczność szaleje. Potem rzuty nie wychodzą ani Niemce, ani Polce. Złoto dla Mauermayer, srebro dla Wajsówny. Brązowa medalistka Niemka Molenhauer ledwo przekracza 38,5 m.

Teraz czas na finał 100 m pań. O elicie sprinterek krążą wśród sportowców, działaczy olimpijskich i dziennikarzy niepochlebne plotki. Faworytka Amerykanka Helen Stephens ma potężną męską sylwetkę i niesamowicie niski, ochrypły, bardzo męski głos. Powszechnie uważa się ją za mężczyznę. Polski dziennikarz obserwujący finał 100 m pań dopisuje do swej korespondencji: „Ogólnie mówi się w Berlinie o skandalu, do jakiego dopuścili Amerykanie, pozwalając na start mężczyzny w konkurencji pań”. Ale o największej rywalce Stephens Polce Stanisławie Walasiewiczównie, złotej medalistce w sprincie na olimpiadzie w Los Angeles, w Berlinie też mówi się, że jest mężczyzną. W każdym razie Walasiewiczówna jeszcze mniej przypomina kobietę niż Helen Stephens: ma twarde, typowo męskie rysy twarzy z wydatną szczęką, męską budowę ciała i – jak Amerykanka – bardzo niski męski głos. Jakby tego było mało, wielu sportowców uważa za mężczyznę jedną z trzech sprinterek niemieckich w finale – Kathe Krauss. Rzeczywiście, ona także słabo przypomina kobietę. Jej rywalka z niemieckiej drużyny Marie Dollinger nie ma wątpliwości, że Krauss jest facetem, ale w hitlerowskim ruchu sportowym mówienie o tym głośno to doskonały sposób na napytanie sobie wielkich kłopotów.

Po strzale startera na czoło wyskakuje Stephens. Za nią pędzą Niemki Krauss i Dollinger oraz Amerykanka Rogers. Walasiewiczówna startuje słabo, jest piąta. Ale na 40. m mija Rogers i zbliża się do Niemek. Widownia dopinguje je straszliwym rykiem, który przypomina grzmot schodzącej z gór lawiny. Siłowo biegnąca Walasiewiczówna przyspiesza i na 70. m zrównuje się ze świetnie biegnącymi Niemkami. Na finiszu wyprzedza je i zbliża się do Stephens, ale braknie jej czasu. Stephens wygrywa, Walasiewiczówna ma srebro. Brąz bierze Krauss.

Na podium zwycięska trójka prezentuje się bardzo męsko.

O 17.45 zaczynają się 2 najważniejsze finały dnia – 800 m mężczyzn i skok w dal mężczyzn. W loży honorowej robi się tłoczno – Hitlera otacza kilkudziesięciu najważniejszych dygnitarzy III Rzeszy.

Skoki zaczynają się anemicznie; uwaga widowni skupia się na bieżni. Najlepsi na świecie średniodystansowcy kończą rozgrzewkę, kopią sobie dołki startowe. Strzał. Za sekundę drugi. To Włoch Lanzi popełnia falstart.

Drugi start jest doskonały – wszyscy biegacze wychodzą do przodu idealnie równo. Faworyt biegu Amerykanin Woodruff od razu narzuca bardzo mocne tempo i ucieka reszcie na kilka metrów. Polak Kucharski biegnie na końcu stawki. Amerykańscy kibice skandują: „Woo-druff! Woo-druff!”. Ale na stadionie jest też dużo Polaków. Przez wrzawę trybun przebija się donośne: „Ku-char-ski! Ku-char-ski!”. Na drugie miejsce wychodzą Kanadyjczyk Edwards i Argentyńczyk Anderson.

Kucharski ciągle biegnie ostatni.

Edwards nieoczekiwanie atakuje Woodruffa. Amerykanin przez chwilę broni prowadzenia, ale w końcu rezygnuje i przepuszcza Kanadyjczyka. Na widowni widać poruszenie, słychać gwar.

Na 100. m do ataku rusza Kucharski. W szaleńczym tempie wyprzedza kolejnych zawodników i już jest trzeci. Tysiące widzów biją brawa.

Po 150 m Kucharski przyspiesza jeszcze bardziej. Zaskoczony Woodruff tylko przez chwilę próbuje kontratakować. Kucharski mija go i oddala się w oszałamiającym tempie. Pięknym, długim krokiem zmniejsza dystans dzielący go od prowadzącego Edwardsa. Po 350 m Polak rozpoczyna atak. Kanadyjczyk nie ma mocnego finiszu, jego taktyka to zamęczanie rywali bardzo szybkim tempem na całym dystansie i oderwanie się od nich na bezpieczną odległość. Ale teraz to jego zamęcza niesamowitym tempem Kucharski. Polak dochodzi do Kanadyjczyka. Długo biegną ramię w ramię. Tysiące widzów na trybunach wstają z miejsc, narasta nieopisana wrzawa. Kucharski wychodzi na prowadzenie. Sensacja!

Stadion cichnie. Dla kibiców jest jasne, że Polak stawia wszystko na jedną kartę: albo wytrzyma narzucone przez siebie mordercze tempo i wygra, ustanawiając nowy rekord świata, albo straci siły i być może w ogóle nie dobiegnie do mety. Za Kucharskim jak cienie pędzą Edwards i Woodruff. Na widowni Amerykanie machają chorągiewkami.

Na 400. m Edwards atakuje Kucharskiego. Polak przyspiesza, broni pierwszego miejsca. Ale po kolejnych kilkudziesięciu metrach Kanadyjczyk atakuje znów. Przez dłuższą chwilę biegnie ramię w ramię z Polakiem. Kucharski nadludzkim wysiłkiem zostawia go jednak krok za sobą.

Na 500. m zrywa się Lanzi. Szalonym pędem mija Woodruffa i Edwardsa, zrównuje się z Kucharskim i wyprzedza straszliwie zmęczonego Polaka. Chwilę potem rusza do walki Woodruff. Wydłuża krok, dogania Edwardsa, zostawia go w tyle, dochodzi do Polaka i jego także wyprzedza. Na ostatnim wirażu mija Lanziego i wychodzi na prowadzenie.

Na trybunach już nikt nie siedzi. Wszyscy krzyczą wniebogłosy.

Na mecie pierwszy jest Woodruff, drugi – Lanzi. Brązowy medal zdobywa Edwards, który o metr wyprzedza bohatersko finiszującego Kucharskiego. Publiczność długo bije brawo. To jeden z najpiękniejszych biegów w historii średnich dystansów. I wielki sukces Polaka.

Wreszcie uwaga widzów skupia się na skoku w dal. Wzmaga się wiatr, zrywa kapelusze, targa flagami, podnosi z bieżni tumany czerwonego kurzu.

W półfinałach najlepszy wynik, 7,87 m, uzyskał Owens. Ale Niemiec Long skoczył tylko 3 cm bliżej.

Gdy jako piąty w kolejce skacze Long, Hitler z emocji wychyla się z loży. Skok jest dobry, ale Niemcowi brakuje do wyniku Amerykanina 13 cm.

Swój pierwszy skok w finałach Owens spala.

W drugiej turze Long po świetnym rozbiegu odbija się mocno i ląduje w odległości 7,87 m. Jest teraz ex aequo z Owensem. Stadion szaleje: „Luz Long! Luz Long!”. Luz to sportowy przydomek Longa.

Owens podbiega do Niemca, ściska go i po rycersku składa gratulacje.

Wreszcie sam staje na rozbiegu. Rozpędza się w niesamowitym tempie. Wybicie nie jest jego silną stroną, podobnie jak technika, ale wyciągnięty w powietrzu jak struna Amerykanin skacze 7,94 m.

Long nie może w to uwierzyć. Teraz jego ostatnia próba. Stadion skanduje jego nazwisko. Hitler z lornetką przy oczach nerwowo kołysze się w przód i w tył, Goebbels i Hess wstają z miejsc. Long rozpędza się, ale przy odbiciu traci równowagę i uzyskuje wynik zaledwie 6,5 m.

Owens ma już złoto w kieszeni, w ostatni skok wkłada jednak wszystkie siły. Chce pokazać, kto tu jest mistrzem. W powietrzu leci niczym ptak. Ląduje na 8,06 m. To nowy, fantastyczny rekord świata!

Hitler i najbliższa świta pośpiesznie wychodzą ze stadionu. Dla Führera zwycięstwo Owensa to skandal. Nazistowscy ideolodzy nie ukrywają, że Murzynów uważają za zwierzęta, więc zwycięstwo Owensa nad Longiem dla nich się nie liczy – to tak jakby chart wygrał z człowiekiem.

Wychodząc, Hitler oszczędza sobie widoku Owensa i Luza Longa obchodzących wspólnie stadion i odbierających frenetyczne owacje w znakomitej większości niemieckiej publiczności.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.