5 sierpnia 1962 roku to dzień śmierci Marilyn Monroe, śmierci zagadkowej i po dziś dzień nie wyjaśnionej. W. Kalicki tak wspomina tamte wydarzenia:

Mija północ, gdy ktoś wzywa karetkę do domu przy 12305 Fifth Helena Drive w zachodnim Los Angeles. Karetka dojeżdża do South Helena, ale wtedy zostaje odwołana – na miejscu jest już podobno jakiś lekarz.

Jest 4.25, gdy na biurku sierż. Jacka Clemmonsa, który tej sobotniej nocy pełni obowiązki szefa posterunku policji w zachodnim Los Angeles, dzwoni telefon. Clemmons podnosi słuchawkę. Nieznany mężczyzna mówi: „Marilyn Monroe nie żyje, popełniła samobójstwo”.

Clemmonsowi nie trzeba wyjaśniać, kim jest gwiazda – w Los Angeles zna ją niemal każdy. Sierżant nie może oprzeć się pokusie osobistego zajęcia się tą sprawą. Zamiast wysłać patrol szeregowych policjantów, sam jedzie do domu aktorki przy 12305 Fifth Helena Drive.

10 minut później Clemmons wchodzi do domu Monroe. W dużym pokoju, który cierpiąca na bezsenność aktorka zamieniła w swoją sypialnię, zastaje 2 lekarzy: psychoanalityka Marilyn dr. Ralpha Greensona i współpracującego z nim internistę dr. Hymana Engelberga. Martwa Marilyn Monroe leży na dużym łóżku na brzuchu, z twarzą w przyciągniętym do ciała prześcieradle. Jest naga. W ręce trzyma słuchawkę telefoniczną. Sierżant zauważa ze zdziwieniem, że oprócz obu najwyraźniej przejętych lekarzy trzecia obecna w domu osoba, gosposia Eunice Murray, najspokojniej w świecie robi pranie. W takiej chwili!?

Policjant zbiera całą trójkę w pokoju zmarłej i prosi o opowiedzenie, co się stało. Eunice Murray, schludna pani ok. pięćdziesiątki, wyjaśnia, że znalazła ciało aktorki ok. północy.

Clemmons z zimną uprzejmością pyta, dlaczego tak długo, przez niemal 3,5 godziny, nie zawiadomiła policji. Zanim zaskoczona pani Murray jest w stanie coś odpowiedzieć, dr Greenson usłużnie wyjaśnia: „My, lekarze, musimy mieć pozwolenie wydziału prasowego studia filmowego, żeby kogokolwiek powiadomić”. Jest to tłumaczenie bezsensowne, bo wewnętrzne zarządzenia w studiach filmowych Fox nie mogą być nadrzędne wobec przepisów prawa.
Pyta jeszcze dr. Greensona o przebieg wydarzeń tej nocy. Lekarz podtrzymuje zeznania gosposi.

Informację o śmierci gwiazdy funkcjonariusze policji przekazują sobie przez radio. Na wieść o takiej sensacji policjanci – nieważne, czy na służbie, czy nie – zjeżdżają na Fifth Helena Drive. Przed domem Marilyn parkuje coraz więcej radiowozów. Przybywają także oficerowie policji i detektywi. Jeden z nich, detektyw sierż. Robert E. Byron, przejmuje prowadzenie sprawy od Jacka Clemmonsa. Dochodzenie ma prowadzić wspólnie z Donem Marshallem, wywiadowcą z komisariatu w zachodnim Los Angeles.

Do domu Marilyn przyjeżdża jej adwokat Milton Rudin.

Sierż. Byron jeszcze raz przesłuchuje gosposię. Eunice Murray płynnie zmienia swe wcześniejsze zeznanie i wyjaśnia, że tak naprawdę obudziła się w małym domku dla gości, w którym spała, o 3.00, sama nie wie dlaczego. Potem zauważyła światło pod drzwiami sypialni aktorki. Wstała i próbowała je otworzyć, ale były zamknięte na klucz. W tej niepokojącej sytuacji nie wiedziała, co ma robić, ale na szczęście właśnie wtedy zadzwonił zaniepokojony dr Greenson. Detektyw nie pyta jednak, skąd także u niego wystąpiły tej nocy zdolności telepatyczne. Murray wyjaśnia, że dr Greenson polecił jej wziąć z saloniku pogrzebacz, wyjść z domu, rozsunąć pogrzebaczem zaciągnięte story w sypialni Marilyn i zobaczyć, czy śpi i czy wszystko jest z nią w porządku. Gosposia opowiada policjantowi, że zrobiła tak i ujrzała nagą Marilyn leżącą na łóżku. Gdy powiedziała o tym przez telefon Greensonowi, ten natychmiast przyjechał. Rozbił pogrzebaczem nieokratowane okno z boku domu i przez nie wszedł do pokoju aktorki. Po chwili otworzył od wewnątrz drzwi i powiedział do pani Murray: „Straciliśmy ją”.

Detektyw Byron nie zna obyczajów Marilyn i stosunków panujących w jej domu. Nie wie, że aktorka obsesyjnie bała się zamykać drzwi na klucz. Nie ma też pojęcia, że zamek w drzwiach Marylin zawsze był zepsuty i nigdy nie został naprawiony. Nie wie, że przed 2 tygodniami w sypialni Marilyn położono nowy, gruby biały dywan, tak gęsty i wysoki, że do niedawna nie sposób było domknąć drzwi – w tej sytuacji dostrzeżenie światła pod drzwiami było niemożliwe. Nie wie też, że niemożliwe było rozsunięcie z zewnątrz, za pomocą pogrzebacza, stor w oknie sypialni. Na żądanie aktorki, wkrótce po wprowadzeniu się jej do domu, zostały one przybite od góry i po bokach do ściany, dokładnie tak by nie przedostawał się najmniejszy promyk światła. Detektyw nie wie także, że w chwili przybycia sierż. Clemmonsa Eunice Murray z zimną krwią robiła pranie. Nie mając o tym wszystkim pojęcia, policjant podczas przesłuchania nie przyciska zbytnio gosposi. Ale Byron jest bystrym detektywem. Nie podobają mu się niejasności, niedopowiedzenia Murray. W oficjalnym raporcie notuje: „Zdaniem funkcjonariusza, pani Murray dawała niejasne i możliwie wymijające odpowiedzi na pytania o to, co panna Monroe robiła w tym czasie”.

Wywiadowca Marshall przeszukuje dom w poszukiwaniu listu Marilyn. Skoro wzywając policję, zgłoszono, że popełniła samobójstwo, powinna zostawić list pożegnalny. Choć przeszukuje papiery gwiazdy przez kilka godzin, listu nie znajduje. Ale hipoteza o samobójstwie wygląda w oczach policjantów na wysoce prawdopodobną. Na stoliku, obok łóżka zmarłej, Marshall dostrzega mnóstwo opakowań po rozmaitych lekarstwach. Wśród nich puste opakowanie po 25 100-miligramowych kapsułkach nembutalu, przepisanych przez dr. Engelberga, i 10 kapsułek pozostałych z opakowania zawierającego 50 500-miligramowych kapsułek z wodzianem chloralu, zaordynowanego przez dr. Greensona. Policjanci, o dziwo, nie dostrzegają jednak nigdzie szklanki niezbędnej, by popić mnóstwo pigułek.

Gdy Don Marshall przeszukuje dom, detektyw Byron przesłuchuje obu lekarzy. Dr Greenson podtrzymuje swoje wcześniejsze zeznania. Co najbardziej zaskakujące, i on, i gosposia uważają, że Marilyn raczej nie mogła popełnić samobójstwa – zmarła wskutek nieświadomego przedawkowania. Dlaczego zatem, wzywając policję przez telefon, podano samobójstwo jak przyczynę śmierci?

Dr Greenson jest bardzo przygnębiony. Mecenas Rudin słyszy, jak psychiatra szepce do siebie: „Niech to szlag! Hy dał jej receptę, a ja nic o tym nie wiedziałem!”. Hy to internista dr Hyman Engelberg.

Policjanci są jak najdalsi od podejrzeń, że śmierć Marilyn mogła spowodować inna osoba. Ich zdaniem gwiazda albo nieświadomie przedawkowała środki uspokajające i nasenne, albo popełniła samobójstwo.

Mętne wyjaśnienia dr. Greensona, że aktorka miała skłonność do nadużywania tych środków, utwierdzają policjantów w ich domniemaniach.

Śledczy nie wiedzą jednak, że Marilyn, która łykała rozmaite prochy od dawna, miała nie tylko znacznie podwyższoną tolerancję na dawki tak duże, że normalnego człowieka zwaliłyby z nóg, ale też świetnie wiedziała, także z wcześniejszych kryzysów przy braniu proszków, na ile kapsułek może sobie pozwolić.

Policjanci nie mają bladego pojęcia, że Marilyn nie miała najmniejszego powodu do targnięcia się na życie. Przeciwnie, w ostatnich tygodniach z podziwu godną determinacją, z powodzeniem dźwigała się z poważnego kryzysu psychicznego i życiowego. Wytwórnia Fox, która zerwała z nią kontrakt na występ w filmie Something’s Got to Give i usiłowała obciążyć Marilyn ogromną karą umowną, w końcu ugięła się i przyjęła warunki aktorki. Po latach chaotycznych, destabilizujących ją psychicznie romansów gwiazda znów zbliżyła się do największej, jak się okazało, miłości jej życia – byłego gwiazdora baseballu, swego eksmęża, z którym rozwiodła się przed laty, Joego DiMaggio. Teraz znów planowali życie we dwoje, nawet powtórny ślub – ostatnimi dniami Marilyn przymierzała elegancką suknię, uzgadniała szczegóły przyjęcia dla przyjaciół z tej okazji, a w sobotę, na kilka godzin przed śmiercią, nadzorowała sadzenie nowych kwiatów wokół basenu – na cześć DiMaggio.

Co najważniejsze, gwiazda właśnie uwolniła się od psychicznego uzależnienia i podporządkowania swojemu psychoanalitykowi dr. Greensonowi. Poprzedniego dnia Marilyn zwolniła z pracy gosposię Eunice Murray, narzuconą przez Greensona jego zausznicę, kontrolującą każdy jej krok. Wczoraj, w trakcie 2 długich rozmów, z których druga trwała do późnej nocy, powiedziała Greensonowi, że zaczyna nowe życie – bez jego nieustającej, codziennej kontroli.

O 5.30 nagie ciało Marylin, przykryte różowym kocem, pracownicy kostnicy przenoszą do podniszczonego forda kombi. O 8.00 zwłoki trafiają do kostnicy miejskiej Los Angeles – trzeba przeprowadzić sekcję. Zastępca koronera dr Thomas Noguchi przez lupę ogląda każdy skrawek ciała denatki. Nie znajduje najmniejszych nawet śladów przemocy ani ukłuć igły. W żołądku nie ma żadnych śladów po niestrawionych kapsułkach, które musiałyby tam pozostać, gdyby Marilyn połknęła ich wielką dawkę i wskutek tego zmarła. Koroner nie dostrzega także żadnych uszkodzeń po przedawkowaniu leków. Za to badanie jelit daje rezultat zaskakujący: na wielkiej powierzchni okrężnicy, głęboko wewnątrz ciała, widać przekrwienie i sine zabarwienie, objaw typowy dla lewatywy z barbituranów lub wodzianu chloralu.

Ale dr Noguchi chce jak najprędzej zamknąć sprawę, która staje się ogólnonarodową sensacją. Nie zadaje sobie trudu szczegółowego zbadania swego odkrycia. Nie podpowiada policjantom, że jeśli Marilyn przyjęła lewatywę z wodzianu chloralu podaną przez osobę, która nie wiedziała, że aktorka wcześniej przez pół dnia łykała nembutal, to koktajl ten musiał być śmiertelny. Nie podpowiada też, że po śmierci część lewatywy z wodzianu chloralu musiałaby wypłynąć z odbytnicy i zabrudzić pościel.

Gosposia dzwoni po swego siostrzeńca, który wstawia wybitą szybkę. Potem rozwiesza pranie. Dom jest w idealnym porządku.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.