19 stycznia 1929 roku miał miejsce w Warszawie tajemniczy napad na jeden z kantorów walutowych. Mimo, że śledczym nie udało się wykryć sprawców W. Kalicki przywołuje tamto wydarzenie:

Dochodzi godz. 18.30. W kantorze wymiany walut Salomona Korngolda przy ul. Bielańskiej 7 w Warszawie kasjer Aleksander Lect przelicza banknoty i papierowe akcje. Salomon Korngold stoi za ladą. Atmosfera jest senna. Choć Bielańska to jedno z najruchliwszych miejsc w stolicy, w którym zwykle pełno jest klientów okolicznych eleganckich sklepów i banków, to w sobotę o tej porze trudno spodziewać się kogokolwiek.

A jednak. Skromnie, wręcz ubogo ubrany młody mężczyzna podchodzi do lady i pyta właściciela, jaki jest aktualny kurs dolara. Nie czekając na odpowiedź, wyciąga z kieszeni browninga, mierzy w pierś Korngolda i krzyczy:

 – Stać! Nie ruszać się z miejsca, bo palnę w łeb. Twarzą do ściany!

Napastnik lewą ręką łapie właściciela kantoru za dłoń i silnym szarpnięciem zrywa mu zegarek. Trochę dziwny to sposób rabowania kantoru walutowego, ale Salomon Korngold nie ma czasu na rozmyślania. Drzwi wejściowe znów otwierają się i do kantoru wpada drugi młody mężczyzna z rewolwerem w ręku. Tego napastnika nie interesuje obezwładniony już właściciel. Wbiega do pokoju kasowego, w którym kasjer Lect liczy gotówkę. Kasjer przytomnie odwraca się w stronę rabusia, jednocześnie zasłaniając nogawkami spodni stojącą pod biurkiem teczkę wypchaną banknotami i akcjami wartymi w sumie ponad 30 tys. zł. Napastnik nie zauważa teczki. Jednym ruchem wysuwa szufladę biurka i pełnymi garściami pakuje znalezione w niej banknoty do bocznej kieszeni spodni. Zgarnia jeszcze kupkę złotych monet i wybiega z kantoru. W ślad za nim wypada jego wspólnik, który trzymał na muszce Korngolda.

Cały napad nie trwał nawet minuty.

Samuel Korngold wybiega za rabusiami na ulicę. Woła: „Trzymać bandytów!”. W tym samym momencie nieznany mężczyzna, stojący tuż przy drzwiach kantoru, kopie go z całej siły w brzuch. Korngold pada na bruk jak ścięty. Napastnik ucieka w ślad za swymi dwoma wspólnikami.

Kasjer Lect chwilę po napadzie wybiega tylnymi drzwiami i pędzi za bandytami, wołając o pomoc. Wie co robi. Naprzeciwko kantoru jest przecież Bank Polski, obstawiony kilkoma posterunkami policji.

Ale zuchwali bandyci dobrze obmyślili swój plan. Policjanci stojący na Bielańskiej mają przykazane, by przede wszystkim strzec bezpieczeństwa Banku Polskiego. Żaden z nich nie rusza w pościg. 3 bandytów ucieka w stronę pl. Teatralnego. Kasjer Lect nie odpuszcza. Biegnie za napastnikiem, który zrabował pieniądze z szuflady kasowego biurka. Dogania go przed cukiernią Bracia Studnia i chwyta za kołnierz palta. Bandyta w biegu odwraca się i uderza kasjera kolbą rewolweru. Lect pada na zaśnieżony chodnik i woła o pomoc.

Bandyta z bronią w ręku zawraca w stronę Długiej.

Uwaga przechodniów skupia się na nim. Obaj wspólnicy złoczyńcy nieniepokojeni znikają w tłumie.

Na rogu Bielańskiej i Tłomackiego do bandyty doskakuje przechodzień, 18-letni Szlama Rozenowicz. Młodzieniec ten nie zważa, że ścigany opryszek trzyma w ręku broń. Rozenowicz usiłuje złapać i obezwładnić złoczyńcę. Bandyta bez namysłu strzela kilka razy, niemal z przyłożenia. Jeden pocisk trafia Rozenowicza w twarz, 3 pociski w nogi. Dzielny przechodzień ciężko ranny pada na chodnik.

Strzały słyszy posterunkowy policji Marian Sobczyński, pełniący służbę na rogu Długiej i Bielańskiej. Policjant wyciąga z kabury służbowego nagana, wychodzi na środek skrzyżowania. Uciekający bandyta nie zastanawia się ani chwili – strzela w biegu do Sobczyńskiego i pędzi dalej w Długą. Biegnie chodnikiem, roztrąca licznych przechodniów.

Bandyta chybił. Sobczyński rusza w pościg środkiem jezdni, ale nie zamierza biec zbyt długo. Nie bacząc na tłum na chodniku, zwalnia i celując pomiędzy przechodniami, strzela z nagana do uciekającego. Przechodnie ze strachu padają na chodnik, odskakują pod mur. Jeden ze strzałów jest celny. Uciekający bandyta pada jak ścięty przed kamienicą nr 43 na Długiej. Posterunkowy Sobczyński nie ma zamiaru cackać się z nim – przeskakuje stertę śniegu przy krawężniku chodnika i z odległości kilku kroków strzela w plecy leżącego. Gdy bębenek nagana jest już pusty, policjant ostrożnie podchodzi do zabitego i wyrywa mu rewolwer z zaciśniętej dłoni.

Po dłuższej chwili nadbiegają jacyś 2 wojskowi. Posterunkowy Sobczyński prosi ich, by pilnowali trupa. Wokół ciała bandyty szybko zbiera się pokaźny tłum gapiów. Wśród nich są też 2 agenci policji po cywilnemu, którzy na miejsce strzelaniny dotarli dopiero teraz. Wywiadowcy policji nie dekonspirują się, udają zwykłych przechodniów.

Pilnujący zwłok wojskowi nie dają sobie rady z napierającymi gapiami. Agenci policji zwracają uwagę na 2 młodych mężczyzn biegnących w stronę zbiegowiska. Obaj energicznie przeciskają się między gapiami. Jeden z nich odwraca uwagę pilnujących zabitego wojskowych, drugi w tym momencie schyla się i myszkuje po kieszeniach zastrzelonego bandyty. Wywiadowcy policji dają znak posterunkowemu Zapałowskiemu, który przed chwilą wbiegł w tłum wokół zabitego. Zapałowski chwyta za rękę mężczyznę, który obszukuje trupa. Zatrzymany woła: „O co chodzi! Myślałem, że to mój brat! Chciałem go tylko zobaczyć!”.

Posterunkowy Zapałowski zatrzymuje także kompana mężczyzny, który obszukiwał zabitego. Ten jest zdrowo zawiany.

Gdy posterunkowy odprowadza zatrzymanych do komisariatu policji, obaj wyrywają się i rzucają do ucieczki. Jeden strzał policjanta osadza ich jednak w miejscu.

Na miejsce zastrzelenia bandyty nadbiega właściciel kantoru Salomon Korngold. W tłumie zauważa twarz mężczyzny, który kopnął go w drzwiach kantoru. Dyskretnie wskazuje go policjantom, których pojawia się coraz więcej.

Mężczyzna czuje, że jest obserwowany. Wchodzi do kamienicy przy Długiej 43, przed którą na bruku leży zastrzelony bandyta. Policjanci wpadają tam za nim i aresztują go.

Wszystkich 3 zatrzymanych policjanci przewożą dorożką do urzędu śledczego.

Przeszukujący ubranie zabitego bandyty wywiadowcy znajdują w lewej kieszeni spodni 1300 franków szwajcarskich, 35 złotych rosyjskich czerwońców, 25 dolarów amerykańskich, jednego dolara kanadyjskiego, 285 marek niemieckich, kilkanaście peset argentyńskich, korony czechosłowackie, austriackie szylingi, sporo polskich banknotów obiegowych. Łup bandyty okazał się pokaźny, wart był ponad 8 tys. zł.

Prócz zrabowanych pieniędzy policjanci znajdują przy zastrzelonym zaproszenie związku harcerzy na nazwisko Jana Kamińskiego, 5 niewypełnionych deklaracji członkowskich Klubu Monarchistycznego, garść odezw monarchistycznych, notes z adresami najrozmaitszych firm i instytucji, 3 blankiety zamówień firmy węglowej Piotr Kulicki i S-ka, ulotki chiromantki Lothony Rhei oraz kartkę z portretem króla Władysława Jagiełły.

Niezły rebus dla śledczych.

Policjanci migiem sprawdzają, że zabity nie nazywa się Jan Kamiński i z harcerstwem nie ma nic wspólnego.

Czyżby polscy monarchiści w tak niecny sposób próbowali podreperować swe wątłe finanse? Nonsens. Cokolwiek złego by o monarchistach powiedzieć, to na pewno nie napadają z rewolwerem w ręku na kantory i nie paradują w starych łachach, z kieszeniami pełnymi monarchistycznych papierów.

A może to pracownik lub agent firmy Kulicki i S-ka? Piotr Kulicki wyjaśnia jednak, że blankiety zamówień może u niego otrzymać każdy. Wielu bezrobotnych, szukając okazji do zarobku, stara się pośredniczyć w dostawie węgla do prywatnych mieszkań.

Mnóstwo adresów firm w notatniku sugeruje, że zastrzelony bandyta próbował utrzymywać się z pośrednictwa i akwizycji.

Gdy policjanci bezskutecznie starają się rozwikłać zagadkę tożsamości zabitego, śledczy maglują zatrzymanych przy zwłokach mężczyzn. Wszyscy trzej to robotnicy z zakładów stolarskich M. i M. Szymborski, mieszczących się w pasażu Simonsa: Władysław Włostowski, Henryk Morawski i Piotr Trzepietowski. O dziwo, dwaj z nich, Włostowski i Trzepietowski, mieszkają w kamienicy przy Długiej 43, przed którą został zastrzelony bandyta. Wszyscy trzej tłumaczą się, że nic nie pamiętają, bo kilka bram dalej od miejsca zabicia nieznanego bandyty, w warsztacie przy Dzielnej pod nr. 50, wypili tego dnia kilka flaszek monopolowej, by uczcić imieniny Henryka Morawskiego.

Wszyscy trzej utrzymują też, że z napadem nie mają nic wspólnego, a zabitego bandyty nie znają.

Policjanci sprawdzają, że zastrzelony nigdy nie pracował w zakładach stolarskich M. i M. Szymborski, w których zatrudnieni są 3 podejrzani.

Na domiar wszystkiego właściciel kantoru Salomon Korngold podczas konfrontacji z zatrzymanymi w urzędzie śledczym nie rozpoznaje żadnego z nich. Nie jest pewien nawet tego, czy Trzepietowski, którego sam wskazał policji, to ten obwieś, który kopnął go w drzwiach kantoru. Zatrzymanych uczestników niebywale zuchwałego napadu nie potrafi jednoznacznie rozpoznać także dzielny kasjer Lect.

Jakby ta łamigłówka była zbyt prosta, podczas rewizji policjanci znajdują przy Włostowskim pistolet-straszak, imitujący browninga. A właśnie browningiem zastraszył pierwszy z napastników Salomona Goldkorna.

Późno w nocy śledczych ogarnia rezygnacja. Czują już, że w tej sprawie wyjaśnić cokolwiek będzie wyjątkowo trudno.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.