3 sierpnia 1914 roku to dzień powstania Pierwszej Kompanii Kadrowej powołanej przez Piłsudskiego. O tym jak doszło do powstania patrolu konnego opowiada W. Kalicki:

Mija północ, ale w krakowskiej restauracji U Hawełki w najlepsze trwa dziwny bankiet. Kilkunastu oficerów w mundurach Strzelca gęstym pierścieniem otacza niewielki stolik, przy którym siedzi 7 młodych mężczyzn w osobliwych cywilnych strojach. Każda z ich marynarek, każda z par spodni, w które są przyodziani, każdy kapelusz jest z innej parafii. Wyglądają na hałastrę cyrkowych przebierańców i, prawdę powiedziawszy, gdy późnym wieczorem się U Hawełki zjawili, zrazu tak właśnie zostali potraktowani przez kelnerów. Cywile i otaczający ich oficerowie Strzelca raz za razem wznoszą głośne toasty. Za wojnę, za wolną Polskę, za Komendanta.

Ostro pijący U Hawełki cywile tak naprawdę są także żołnierzami paramilitarnego Strzelca, ale parę godzin wcześniej musieli zdjąć mundury.

Wybuch wojny między Austro-Węgrami i Serbią, potem wypowiedzenie wojny Rosji przez Niemcy zelektryzowały kierowaną przez Józefa Piłsudskiego organizację strzelecką w zaborze austriackim. Poprzedniego dnia rano komendant Piłsudski polecił Władysławowi Prażmowskiemu „Belinie”, świeżo upieczonemu absolwentowi Akademii Górniczej w Leoben w Niemczech, wybranie 5–6 ludzi i poprowadzenie pierwszego, od powstania styczniowego 1863 roku, patrolu bojowego polskiego żołnierza. Patrol „Beliny” miał ruszyć do zajętego jeszcze przez Rosjan Jędrzejowskiego, celem uniemożliwienia wybrania przez Moskali rekruta. Na koniec Piłsudski dodał, że jest w 90 proc. pewne, iż patrol Rosjanie złapią i wszystkich jego uczestników powieszą.

 „Belina” nie dał się zbić z pantałyku. Zażądał tylko, by mógł zabrać więcej żołnierzy. Piłsudski, który do dyspozycji miał ledwie kompanię kadrową, skoszarowaną w Oleandrach, a sam przecież lada dzień musiał ruszyć na jej czele na front, zgodził się, by „Belina” zabrał nie 5, lecz 6 podwładnych. Imiennie wyznaczył przy tym jednego jeszcze uczestnika patrolu: Zygmunta Karwackiego „Bończę”, pochodzącego spod Jędrzejowa studenta Uniwersytetu Jagiellońskiego, oficera Drużyn Strzeleckich. „Belina” natychmiast wrócił do Oleandrów i zebrał swoich kandydatów do wyprawy: studenta uniwersytetu lwowskiego Antoniego Jabłońskiego „Zdzisława”, studenta akademii handlowej w Sankt Gallen w Szwajcarii Stanisława Skotnickiego „Grzmota”, studenta uniwersytetu w Liège w Belgii Janusza Głuchowskiego „Janusza”, studenta politechniki w Gandawie w Belgii Stefana Kuleszę „Hankę” i studenta uniwersytetu w Nancy we Francji Ludwika Skrzyńskiego „Kmicica”. Tylko Głuchowski ma w Strzelcu stopień oficerski, reszta to podoficerowie. „Belina” każdemu na osobności krótko wyjaśnił, na czym polega misja, i zapytał, czy idzie wraz z nim. Żaden nie odmówił.

Piłsudski rozkazał, by do granicy austriacko-rosyjskiej patrol dojechał w ubraniach cywilnych, a dopiero na terenie zaboru carskiego przebrał się w strzeleckie mundury. Ba, ale żaden z jego podwładnych nie miał swego ubrania, od wielu dni wszyscy strzelcy dumnie paradowali w mundurach. „Belina” posłał gońców w miasto, by od znajomych pozbierali co się tylko da. W niedopasowanych garniturach 7 żołnierzy prezentowało się jak banda obwiesiów, ale nikt się tym nie przejmował. Światełko, podoficer broni Strzelca, wyfasował dla każdego z nich długolufowy karabin Mannlichera, bagnet, tornister i zapas amunicji – po 150 nabojów dla każdego śmiałka. Do tego dołożył kilkanaście wiązek dynamitu, puszkę ekrazytu, spłonki i sznur Bickforda do detonowania bomb. Lekarz Strzelca dr Stanisław Rouppert wydał ochotnikom szczodry zapas bandaży, gazy, jodyny, gum do przewiązywania ran oraz wielkie nożyczki chirurgiczne – tak jakby byli co najmniej pododdziałem sanitarnym. Doktor najwyraźniej nie wierzył, że uratują swą skórę.

O 18.00 członkowie patrolu zjawili się w Oleandrach u swego bezpośredniego dowódcy „Beliny”. Przyjął ich wtedy komendant Piłsudski. Jeszcze raz przedstawił im niebezpieczeństwa wyprawy i dał 4 godziny do namysłu.

 – Komendancie, my już raz zdecydowaliśmy się i już nie chcemy się namyślać, bo przez 4 godziny myślenia moglibyśmy tylko osiwieć, a decyzji nie zmienimy – odpowiedział mu Janusz Głuchowski.

Wieczorem „Belina” zarekwirował elegancką bryczkę swojemu koledze uniwersyteckiemu Leonowi Kozłowskiemu, który akurat tego dnia przyjechał do Krakowa z rodzinnego majątku Przybysławice. Do tego wynajął jeszcze krakowską dorożkę.

O 22.00 na Oleandrach odbyła się ostatnia odprawa bojowa patrolu „Beliny”. Prowadził ją szef sztabu Strzelca Kazimierz Sosnkowski.

 – Choć będziecie wisieć, ale za to spełnicie pięknie swój obowiązek żołnierski i historia o tym nie zapomni – pożegnał ich na koniec Sosnkowski.

Po tym wszystkim żołnierze pierwszego patrolu polskiego wojska udali się do Hawełki na wódkę.

Dochodzi godz. 00.30, gdy „Belina” wstaje od stolika i zarządza wymarsz na front. Patrol jedzie w ciemnościach dorożką i bryczką Kozłowskiego w stronę Goszyc. „Belina” zamierza przemknąć w ciemnościach między oddziałami rosyjskimi, przekraść się do Jędrzejowa i bombami dynamitowymi wzbudzić panikę w mieście. To wszystko, o czym może marzyć 7-osobowy patrol.

O 2.00 w nocy wyprawa przekracza granicę austriacko-rosyjską. Carskiej straży granicznej nie widać. Żołnierze zdejmują cywilne ubrania, wkładają mundury, ostrzą tępe bagnety.

O 5.00 bryczka i dorożka zajeżdżają przed dwór w Goszycach, należący do Zofii Zawiszanki, członkini Drużyn Strzeleckich z Krakowa. Pani Zofia informuje, że Rosjanie cofnęli się znad granicy na wschód, zaprasza na śniadanie. Służba dworska zmienia konie u bryczki i dorożki. „Belina” wysyła gospodynię przez granicę do Krakowa z meldunkiem do Piłsudskiego, a swym żołnierzom daje rozkaz ponownego przebrania się w cywilne ciuchy. Potem poleca goszyckiej służbie rozpuszczać wieści, że jego oddział to tylko szpica dużych sił Strzelca maszerujących z Krakowa na Jędrzejów.

W Działoszycach patrol natrafia na rosyjskiego strażnika granicznego pilnującego kilku kawaleryjskich koni przed Urzędem Gminnym. Mannlichery leżą na dnie bryczki i dorożki, przykryte kocami i szmatami. Zanim strzelcy zdążyliby je wyciągnąć, strażnik mógłby postrzelić któregoś z nich. „Belina” i „Bończa” ściskają w kieszeniach swoje prywatne pistolety Browning. Strażnik patrzy uważnie na dziwną wyprawę jeszcze dziwniej odzianych młodych mężczyzn i szybko, rozsądnie odwraca głowę.

Patrol rusza dalej, na Jędrzejów. 10 km przed miastem beliniacy spotykają uciekających cywilów, którzy opowiadają, że żydowscy handlarze przywieźli już do Jędrzejowa wieść o wielkich siłach Strzelca idących na miasto. Przerażony rosyjski komendant rozpuścił niemal 4 tys. polskich rezerwistów i czym prędzej czmychnął podwodami, wraz z całą żandarmerią i wojskiem, do Kielc.

Zadowolony „Belina” uznaje, że zadanie rozbicia rosyjskiej administracji w Jędrzejowie wykonał. A że za pomocą plotki, a nie bomb dynamitowych, to tym lepiej. Zarządza odwrót na Słomniki.

Gdy bryczka i dorożka docierają pod Słomniki, robi się już ciemno. „Belina” wysyła bryczką, udających okolicznych ziemian, „Janusza” i „Bończę” na rozpoznanie. Wracają szybko. Udało im się przejechać przez rynek, na którym sposobiła się do wymarszu kompania piechoty rosyjskiej straży granicznej, i wyłgać się patrolowi Kozaków, który ich zatrzymał do kontroli. „Belina” postanawia zaatakować carskich pograniczników bombami dynamitowymi z zasadzki na drodze do Jędrzejowa. To szaleństwo, Rosjan jest zbyt wielu. Gdy jednak beliniacy przystępują do montowania bomb, okazuje się, że po drodze zgubili zapalniki.

Patrol cofa się pod wieś Prędocin. Tam w zbożu żołnierze drzemią do świtu. „Belina” znów wysyła bryczkę z „Januszem” i „Bończą” na zwiady. Po powrocie meldują oni, że w Prędocinie stacjonuje szwadron rosyjskich pograniczników, którzy już wiedzą o polskim patrolu. „Belina” z ułańską fantazją wydaje komendę „Bagnet na broń! Tyralierą marsz!”.

7 strzelców maszeruje mikroskopijną tyralierą przez złociste zboże w stronę Prędocina. Gdy dochodzą do wioski, stojący przed kościołem w promieniach wschodzącego słońca proboszcz ks. Wiadrowski błogosławi ich znakiem krzyża. Rosjan już nie ma, uszli pod osłoną nocy.

 „Belina” wycofuje swój patrol w kierunku Krakowa. Po drodze, w majątku ziemskim Skrzeszowice, brat właściciela Edward Kleszczyński przyłącza się do beliniaków. Wychodząc ze Skrzeszowic, „Belina” rekwiruje 5 koni z siodłami. Dzięki temu jego patrol staje się pierwszym, od 60 lat, oddziałem polskiej kawalerii.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.