30 kwietnia 80 lat temu miały miejsce tragiczne wydarzenia związane z mjr Henrykiem Dobrzańskim ps. Hubal i właśnie do tych wydarzeń zabiera nas dziś W. Kalicki:

 

Przez las wolno, gęsiego przesuwa się grupa 19 jeźdźców w polskich mundurach, w rogatywkach. Jest noc, ciemno, zimno, choć śniegi dawno już stopniały. Kawalerzyści starają się nie robić hałasu, ale w ciemnościach, w gęstwinie drzew, nie zawsze się to udaje. Świta, gdy oddział wjeżdża do wsi Anielin. Konie cicho stąpają między chałupami. Wieś śpi, nawet psy milczą. Jeźdźcy mijają ostatnią chałupę – Laskowskich – przekraczają pole i zanurzają się w niewysoki, gęsty młodniak. W zagajniku rozdzielają się. Pojedynczo, po dwóch wyszukują w gąszczu niewielkie, parometrowe łysinki, na których można wygodnie ułożyć się do snu. W szarówce wstającego świtu kawalerzyści obrywają gałązki młodych sosen, na mchu i trawie moszczą z nich legowiska. Koniowodni uwiązują w młodniaku konie towarzyszy.

Na jednej z maleńkich polanek w zagajniku układa się do snu dowódca oddziału mjr Henryk Dobrzański „Hubal”. Jego adiutant pchor. Henryk Ossowski „Dołęga” jest dziś oficerem służbowym. Przez chojaki przedziera się ze swojej polanki do leśnej sypialni „Hubala” po rozkazy.

 – Tu nas chyba nikt nie znajdzie – mówi major do adiutanta.

 – Jak znajdzie, to i tak żywy stąd nie wyjdzie – odpowiada zuchowato „Dołęga”. I pyta:

 – Ile posterunków, panie majorze?

 – Żadnych – odpowiada „Hubal”.

 „Hubal” dobrze zna te okolice, w styczniu jego oddział kwaterował w Anielinie, w zagrodzie Laskowskich. Tu major wreszcie czuje się bezpiecznie, choć świetnie zdaje sobie sprawę, że w operacji Niemców przeciwko jego oddziałowi biorą udział ogromne siły okupanta.

 „Hubal” nie wie jednak, że na obszarze, na którym operuje jego oddział, hitlerowcom udało się ostatnio zorganizować siatkę konfidentów, przede wszystkim osadników pochodzenia niemieckiego, która skutecznie śledzi ruchy jego żołnierzy.

 „Dołęga” wraca na swoją łysinkę w zagajniku. Żołnierski instynkt bierze jednak w nim górę nad niefrasobliwością majora. Poleca kpr. Lisieckiemu „Zemście” objąć posterunek od strony Anielina.

Wstaje świt, promienie skąpo oświetlają gałązki sosnowego zagajnika. Umoszczony w miękkiej trawie „Zemsta” zasypia, choć jest na warcie. Śpią wszyscy żołnierze mjr. „Hubala”.

Zasypia także „Hubal”.

Henryk Dobrzański do wojska – kawalerii Legionów Polskich – trafił tuż po wybuchu I wojny światowej w wieku 17 lat. W polskiej armii zapowiadał się na wybitnego dowódcę kawalerii i na wybitnego jeźdźca sportowego. W obu wypadkach coś poszło nie tak.

Podczas wojny polsko-bolszewickiej awansował szybko, odznaczony został (czterokrotnie) Krzyżem Walecznych i Virtuti Militari. Ale jego wojskowa kariera szybko zwolniła, ominęła go Szkoła Sztabu Generalnego, z biegiem lat przenoszono go służbowo do coraz mniej prestiżowych jednostek, na coraz mniej odpowiedzialne stanowiska. Mściły się hardość i nieutemperowany temperament majora. Pod koniec lat 30. przełożeni z ostentacją spychali mjr. Dobrzańskiego już nie na boczny tor, ale w upokarzający ślepy zaułek.

Dobrzański rekompensował sobie zawodowe niepowodzenia karierą sportową. W roku 1925 odniósł pierwszy wielki sukces – na wojskowym, hippicznym Pucharze Narodów w Nicei, w drużynie zdobył główny puchar, indywidualnie wygrał konkurs myśliwski „Monaco”. Nieco później, w wielkich zawodach jeździeckich w Aldershot pod Londynem, jedną z konkurencji Dobrzański wygrał, w dwóch zdobył drugie miejsca. Ale szybko jego sportowa gwiazda przygasła. Po 2 fantastycznych sezonach 1925 i 1926 w kolejnych latach osiągał wyniki wyraźnie słabsze niż najlepsi polscy jeźdźcy, z Królikiewiczem i Szoslandem na czele.

Latem 1939 roku zniechęcony, sfrustrowany mjr Dobrzański szykował się już do wyjścia z wojska. Wybuch wojny zatrzymał go w mundurze i przywrócił sens jego życiu.

W kampanii wrześniowej się nie bił. Mianowany zastępcą dowódcy formowanego na Grodzieńszczyźnie, już w czasie wojny, 110. Pułku Ułanów, zajmował się szkoleniem rekrutów. W trzecim tygodniu przegrywanej kampanii dowódca 110. Pułku, zasłużony w wojnie polsko-bolszewickiej zagończyk ppłk Jerzy Dąbrowski, ruszył na czele swoich ułanów na pomoc Warszawie. Nad Biebrzą ppłk Dąbrowski, nie widząc sensu dalszej walki, rozwiązał jednak pułk.

Jego zastępca zbuntował się. Mjr Dobrzański samowolnie objął dowództwo 110. Pułku. Z niemal 200 ułanami, którzy zdecydowali się pozostać pod jego rozkazami, ruszył na Warszawę. Jego oddział stał już między Wołominem a Miłosną, gdy stolica skapitulowała.

Wtedy mjr Dobrzański pociągnął ze swoim oddziałem na południe, na Kielecczyznę. Po przeprawie przez Wisłę w przypadkowej potyczce rozbił niemiecki patrol zmotoryzowany. We wsiach po kieleckich lasach, 2 tygodnie po rozbiciu na tych terenach polskich dywizji, widok ułanów w nienagannych polskich mundurach wzbudził nieprzytomny entuzjazm miejscowych. Mjr Dobrzański zrazu zajął się budowaniem siatki własnej konspiracji, wydawał mnóstwo odezw i ulotek do ludności, próbował porozumieć się z kieleckimi strukturami Służby Zwycięstwu Polsce. W listopadzie pojechał – już wtedy jako „Hubal” – do Warszawy, do dowódcy SZP gen. Michała Karaszewicza-Tokarzewskiego.

Wrócił zachwycony, ze zgodą generała na działalność Oddziału Wydzielonego Wojska Polskiego, jak sam nazwał swoją formację, z pieniędzmi na utrzymanie oddziału, z awansami dla żołnierzy. W zimie oddział „Hubala” na dłuższy czas zjechał do Gałek Krzczonowskich. Zgłaszało się coraz więcej ochotników – w połowie marca OWWP liczył ponad 300 żołnierzy, w większości piechurów. Z pomocą miejscowych odkopywali broń z wrześniowych schowków – hubalczycy dysponowali potężną siłą ognia, 16 ręcznymi karabinami maszynowymi i jednym cekaemem.

W połowie marca Komenda Główna ZWZ doszła do wniosku, że tak wielki oddział partyzancki nie ma szans przetrwać w lesie przed wybuchem prawdziwych walk na froncie francusko-niemieckim, i zażądała od „Hubala”, by oddział rozwiązał, a podwładnych przekazał do pracy konspiracyjnej. Mjr Dobrzański po raz wtóry odmówił wykonania rozkazu przełożonego.

Pod koniec marca, gdy spłynęły śniegi i można już było dotrzeć do leśnych ostępów, w których ukrywał się oddział „Hubala”, Niemcy przeprowadzili ogromną obławę, z użyciem broni pancernej. 30 marca hubalczycy rozgromili siły okupanta w bitwie pod Huciskiem i wyszli z okrążenia, ale Niemcy znów otoczyli Oddział Wydzielony. Kawaleria pod „Hubalem” wyrwała się szarżą z kotła w nocy z 1 na 2 kwietnia. Piechota „Hubala” uległa zagładzie. Pomagające jego żołnierzom wsie także. Podczas pacyfikacji w pierwszej połowie kwietnia Niemcy wymordowali mieszkańców wsi w rejonie, w którym ukrywał się Oddział Wydzielony.

Kilkunastu kawalerzystów, z majorem na czele, ruszyło przedwczoraj do Anielina.

 „Zemstę” budzi gwizdnięcie dosłownie nad jego głową. Otwiera oczy. O krok od jego legowiska stoi kompletnie zaskoczony niemiecki żołnierz. To on gwizdnął na innych Niemców z obławy.

 „Zemsta” odruchowo łapie za jego karabin, wyrywa mu broń z rąk i rzuca się w głąb zagajnika. Wpada na polankę „Dołęgi”.

 – Panie podchorąży, Niemcy!

 „Dołęga” przeskakuje na polankę „Hubala”. Major leży, ale już się obudził.

Cisza.

 „Dołęga” przyklęka, próbuje pod dolnymi gałęziami sosenek wypatrzyć, czy ktoś się nie zbliża. Widzi 2 postacie w mundurach, czołgające się w ich kierunku. Składa się do strzału z pistoletu.

 – Uważaj, nie postrzel swoich – przestrzega, leżąc, „Hubal”.

Celując, „Dołęga” dostrzega, że Niemiec ma oficerskie naramienniki. Strzela. Trafiony Niemiec unosi się i pada. Drugi czołgający się żołnierz podrywa się, przyklęka i strzela do „Dołęgi” z mausera. Chybia, ale pocisk trafia w pierś mjr. „Hubala”, który właśnie podniósł się z legowiska.

 „Hubal” woła:

 – Heniek, ratuj teczkę – teczkę z dokumentami oddziału – i znika w gąszczu.

 „Dołędze”, który nie zauważa, że major został trafiony, wydaje się, że dowódca rejteruje z pola walki. Śmiertelnie ranny „Hubal” przewraca się w gęstwie zagajnika i traci przytomność.

Zaskoczeni we śnie kawalerzyści nie myślą nawet o organizowaniu obrony, chcą tylko wymknąć się z niemieckiej obławy. „Dołęga” przeskakuje przez gąszcz na polankę, na której wachm. Józef Świda „Lech” pilnuje koni – swego i „Dołęgi”. Obaj z końmi trzymanymi za cugle przeciskają się przez gęstwę zagajnika, w którą przed chwilą wpadł „Hubal”. Na majora nie natykają się, za to wpadają na żołnierzy Wehrmachtu. W czasie chaotycznej strzelaniny „Dołęga” dostaje postrzał w but, ale pocisk ześlizguje się po pięcie.

Strzały wyrywają ze snu wachm. Józefa Alickiego (jako jedyny żołnierz Oddziału Wydzielonego nie przybrał bojowego pseudonimu). Momentalnie zrywa się z posłania i wpada w gąszcz. Rozpaczliwie szuka, nawołuje plut. Kagankiewicza, celowniczego jedynego ocalałego w oddziale – z 16 jeszcze nie tak dawno – ręcznego karabinu maszynowego. Kagankiewicza nie ma, za to po krótkiej, gwałtownej strzelaninie w głębi zagajnika, obok Alickiego, przez chaszcze galopuje i zaraz znika w gęstwinie kilku kawalerzystów oddziału. Pośród nich pędzi też koń Alickiego, ale wachmistrz nie jest w stanie go pochwycić. Alicki opanowuje nerwy. Ostrożnie, niespiesznie czołga się przez gęstwinę w stronę rzeki Pilicy.

 „Dołęga” i „Lech” natykają się w zagajniku na paru kolegów z oddziału. Jedni dopytują się o majora, inni uspokajają, że już odjechał. Nie ma na co czekać – kawalerzyści dosiadają koni i w pojedynkę próbują oddalić się z anielińskiego lasu.

Na skraju lasu wachmistrz Alicki dostrzega zagrzebanych w ściółce 3 żołnierzy. Dalej, przez otwarte pole, przerwać się nie sposób. Wszyscy czterej kryją się w chaszczach. Niemcy przeczesują okoliczne lasy. Jedna z gęstych tyralier żołnierzy w mundurach feldgrau o kilkanaście metrów mija ukrytych 4 polskich kawalerzystów. Niemcy nie zauważają ich.

Strzelanina w lesie za polem podrywa rodzinę Laskowskich, ale przezornie nawet nie wyglądają z chałupy. Jednak gdy na podwórze wpada z tętentem kilka koni, Laskowscy wychodzą w obejście. 4 kawaleryjskich koni, osiodłanych, ale bez jeźdźców, przebiera kopytami przed stajnią. Gospodarze poznają je – to konie żołnierzy Oddziału Wydzielonego: Tatar, Brytan, Nikodem, Baśka. Po chwili konie bez jeźdźców zrywają się i pędzą dalej.

Po dłuższej chwili Laskowscy dostrzegają kilku niemieckich żołnierzy, od strony lasu dźwigających kogoś na rozciągniętym kożuchu. Parę razy Niemcy stają, rzucają kożuch na ziemię, masakrują kolbami karabinów leżącego. Na podwórzu znów rzucają niesionego mężczyznę. Gospodarze z przerażeniem poznają w leżącym „Hubala”. Brodaty, ma na sobie rozpięty na piersiach mundur i nowe oficerki – wczoraj, przed południem, buty kawaleryjskie od mistrza Niedzielskiego z Warszawy przywiozły na postój 2 kurierki oddziału, „Genia” i „Ludka”.

 „Hubal” kona. Na koszuli, w rozpięciu kurtki mundurowej, Laskowscy widzą dużą plamę krwi. Major ma zamknięte oczy, płytki, zamierający oddech. Niemcy pytają Laskowskich, czy znają rannego. Gospodarze mówią, że widzą go pierwszy raz w życiu.

Do obejścia dochodzi z lasu grupka żołnierzy w mundurach feldgrau. Prowadzą pod ramiona rannego niemieckiego oficera z obandażowaną głową. Wchodzą z nim do izby Laskowskich.

Niemieccy żołnierze na podwórku wyciągają aparaty fotograficzne i, roześmiani, robią sobie pamiątkowe zdjęcia z konającym „Hubalem”. Umierającego oficera traktują jak myśliwskie trofeum: stojąc w ciasnym półkręgu, unoszą kraj kożucha, by leżący na nim był lepiej widoczny.

W końcu Niemcy żądają od Laskowskiego, by przygotował konny wóz. Na utytłany gnojem – po wczorajszym nawożeniu pola – wóz Niemcy rzucają „Hubala” i polną drogą ruszają w stronę wsi Poświętne.

Przy wjeździe do Poświętnego wóz z ciałem „Hubala” i eskortujący go niemieccy żołnierze wkraczają na szosę Odrzywół–Inowłódz. Na szosie czeka już wojskowa ciężarówka. Obok niej stoi inna grupa niemieckich żołnierzy. Otaczają 2 chłopów z Poświętnego – Józefa Matuszczaka i Mariana Piaseckiego. Przestraszeni strzelaniną, obaj niedawno uciekali ze wsi – Matuszczak był w tym roku żołnierzem w oddziale „Hubala” i teraz bał się donosu – gdy dopadli ich wracający z obławy Niemcy. Na nic zdały się zapewnienia chłopów, że idą po chrust do lasu. Żołnierze pobili ich, krzycząc, że są zbiegami od „Huballi”, bo tak okupanci nazywają majora, i zabrali ze sobą. Niemcy każą Matuszczakowi i Piaseckiemu przerzucić ciało majora z wozu na pakę ciężarówki. Zakrwawieni chłopi przenoszą wychudzone, skrwawione ciało „Hubala” na ciężarówkę. Żołnierze prowadzą ich obu do lasu. Niemcy wracają z lasu bez Matuszczaka i Piaseckiego.

Samochód z martwym „Hubalem” wjeżdża do Poświętnego. Zatrzymuje się na placyku przed kościółkiem św. Anny, pod starą lipą. Niemcy spędzają chłopów ze wsi. Nie pytają, czy ktoś zna zabitego. Pokazują go tryumfalnie, jak myśliwskie trofeum.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.