Chciał dobrze, a wyszło jak wyszło. Za politykę „po trupach do celu” zapłacił głową. Mowa o współtwórcy francuskiej rewolucji Maksymilianie Robespierze. 28 lipca 1794 roku to dzień jego końca. Za sprawą W. Kalickiego przypomnijmy tamte wydarzenia:

O północy zaczyna padać, robi się chłodno. Oddziały Komuny, rewolucyjnej, radykalnej władzy ludowej miasta Paryża, stoją na placu obok ratusza w coraz większym nieładzie. Głodni, przemoczeni, zziębnięci żołnierze łamią szyki, wymykają się w ciemność. To źle wróży tym, których mają strzec – Maksymilianowi Robespierre’owi i innym przywódcom jakobinów.

Po ostatnich zwycięskich bitwach z armiami interwentów zewnętrznych rewolucja francuska była bezpieczna, a jednak jakobiński terror nie słabł. W Konwencie urosła w siłę opozycja wobec dyktatury jakobinów i symbolizującego wielki terror Robespierre’a. Przedwczoraj „Nieprzekupny” wyprzedził atak opozycji, ale popełnił fatalny błąd – ogłosił, że zdrajcy są wszędzie, i zapowiedział, ze nazajutrz ogłosi ich nazwiska. Każdy z deputowanych czuł, że może znaleźć się na tej liście – w nagłym wybuchu odwagi zakrzyczeli Robespierre’a i doprowadzili do aresztowania go i jeszcze czterech innych jakobińskich przywódców. „Nieprzekupnego” i kompanów uwolnił jednak sprzyjający mu mer Paryża Jean-Baptiste Fleuriot.

Teraz, pod osłoną oddziałów Komuny, Robespierre i inni jakobini nieudolnie szykują skierowany przeciw Konwentowi zamach stanu.

O drugiej w nocy wieści o rozejściu się obrońców ratusza dochodzą do stale obradującego w Tuileriach Konwentu. Paul François Barras i Leonard Burdon pojmują, że nadarza się wyborna okazja do szturmu ratusza, zanim – być może – jakobińscy przywódcy rano znów zmobilizują obrońców. Na czele niewielkiej grupy żandarmów, piechurów i żołnierzy artylerii, wiernych Konwentowi, Barras i Burdon docierają do ratusza. Plac przed nim jest już pusty, za to w budynku jarzą się setki świec i lamp. Żandarmi Bourdona znają hasło obrońców ratusza, których ulewa przegnała do domów i szynków. W drzwiach podają je strażnikom, wołając przy tym: „Vive Roberspierre!”. Bez kłopotu wchodzą na piętro.

Kaleki Georges Couthon, autor ustawy o wielkim terrorze, niezdarnie rzuca się do ucieczki. Spada ze schodów i paskudnie kaleczy sobie głowę.

Augustyn Robespierre, brat „Nieprzekupnego”, wychodzi przez okno na wąski gzyms, zrzuca płytkie pantofle i usiłuje przejść po gzymsie ponad placem. Stopa ześlizguje się z mokrego tynku. Augustyn spada niemal na głowy tych, którzy po niego przyszli. Łamie kość udową. Żandarmi półżywego z bólu Augusta sadzają na krzesło i niosą do ratusza.

Hanriot wybiera do ucieczki okno od strony podwórza. On też ześlizguje się z wilgotnego gzymsu i spada na bruk podwórza. Żandarmi znajdują go połamanego, leżącego na kupie nawozu.

Philippe-François Le Bas ma przy sobie dwa pistolety. Jeden wręcza Maksymilianowi Robespierre’owi, z drugiego strzela sobie w łeb. Robespierre nieporadnie usiłuje powtórzyć czyn Le Bas, ale miast w skroń strzela sobie w szczękę. Kula miażdży kość szczękową, przeszywa lewy policzek. Nieprzytomny, opada na stół, przy którym jeszcze przed chwilą pracował.

Tylko Antoine Saint-Just obojętnie czeka na aresztowanie.

Robespierre’a, odzianego w elegancki niebieski kaftan, poplamiony teraz krwią, oraz nankinowe spodnie, zwycięzcy układają na stole. Ciężko ranny, odzyskuje przytomność, zasłania prawym ramieniem strzaskaną szczękę. Kilku artylerzystów zdejmuje blat stołu i na nim znosi „Nieprzekupnego” na parter. Przy drzwiach tymczasem zebrał się spory tłum paryżan. Któryś z gapiów bezceremonialnie podnosi ramię rannego, odsłaniając straszliwą ranę twarzy. „Jeszcze niezabity”. „Zupełnie ciepły”. „Trzeba by go wrzucić do rynsztoka”.

Żołnierze niosący na blacie stołu Robespierre’a maszerują w stronę Tuilerii. Jest jeszcze ciemno, gdy do Konwentu docierają wieści o wzięciu ratusza i o ranie Robespierre’a. Przewodniczący toczących się nieprzerwanie obrad pyta deputowanych: „Ten tchórz Robespierre jest tutaj, czy chcecie, aby go wniesiono?”. Odpowiadają mu okrzyki: „Nie! Nie!”. Współprzewodniczący obradom Konwencji Jacques-Alexis Thuriot de la Rosière oświadcza, że wniesienie na salę obrad rannego tyrana byłoby haniebnym popsuciem dnia uczciwej pracy deputowanych – właściwym miejscem dla Robespierre’a jest pl. Rewolucji. To oczywiście metafora – gilotynę przeniesiono niedawno z pl. Rewolucji na przedmieścia.

Kilku żołnierzy i mieszczan ze straży obywatelskiej zabiera blat z rannym i zanosi go do Komitetu Ocalenia Publicznego. Składają Robespierre’a w przedpokoju, na stole, wokół którego natychmiast zbiera się tłum gapiów. Ktoś litościwie podkłada mu pod głowę żołnierski worek z sucharami. Robespierre wydłubuje z ust duże skrzepy krwi utrudniające oddychanie. Kilku ze stojących tuż przy blacie gapiów podaje mu kartki kancelaryjnego papieru. „Nieprzekupny” składa je wpół i osusza nimi z krwi jamę ustną. Uważnie przygląda się otaczającym go ludziom, nie reaguje na zaczepki i obelgi niektórych z nich.

Jakiś urzędnik w geście miłosierdzia rozpina rannemu podwiązki i zsuwa z łydek uciskające żyły białe pończochy.

Przybywa chirurg. Otwiera narzędziami szczękę rannego, stwierdza złamanie lewej kości, usuwa trzy wybite zęby, opatruje ranę, związując bandaż, szarpie na czubku głowy i zostawia obok pacjenta miskę z wodą.

Gdy zainteresowanie gapiów na chwilę słabnie, Robespierre ześlizguje się ze stołu i osuwa na krzesło. Jest śmiertelnie blady. Nie jęczy, nie skarży się, lecz uważnym wzrokiem patrzy na obecnych w sali.

Koło 11.00 żołnierze odnoszą Robespierre’a do więzienia Conciergerie. Jest już tam kilkunastu aresztowanych jego towarzyszy. Kolejni doprowadzani są po południu.

W celi Robespierre domaga się na migi papieru i ołówka, ale strażnik odmawia.

Po południu 19 wyjętych spod prawa jakobinów staje przed Sądem Rewolucyjnym; trzech – bracia Robespierre i Couthon – leży na noszach. Rozprawa jest farsą, podobnie jak wcześniejsze rozprawy wrogów Robespierre’a. Tak naprawdę ogranicza się do odczytania nazwisk podsądnych i oddania ich katu.

O 18.00 skazańcy wyprowadzeni zostają do trzech wózków katowskich, które ruszają w stronę pl. Rewolucji. Na placu na tę okazję znów pośpiesznie zainstalowano gilotynę. Wózki powoli jadą przez śródmieście, pośród nieprzebranych tłumów. Paryski lud raduje się, za to wytworne damy z okien kamienic miotają na głowy milczących, zobojętniałych skazańców najgorsze, rynsztokowe obelgi.

Obok domu małżeństwa Duplay, u których Robespierre wynajmował pokój, wózki zatrzymują się. Ulicznicy tańczą przed drzwiami, ale to spóźniona obelga – Duplay dopiero co zostali aresztowani.

Na przepełnionym pl. Rewolucji pierwszy wchodzi na szafot Couthon. Robespierre ponad pół godziny leży pod szafotem i słucha łoskotu gilotyny i kolejnych, radosnych ryków ludu. „Nieprzekupnego” wnoszą jako przedostatniego. Kat brutalnie zrywa mu opatrunek z głowy. Robespierre straszliwie ryczy z bólu. Pomocnik kata szybko wiąże go do deski, przechyla ją do poziomu. Mistrz zwalnia ostrze.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.