22 czerwca 1933 roku miały miejsce poważne zamieszki w Grodzisku Dolnym. Wybuchły praktycznie bez przyczyny, a po ich zakończeniu nikt nie potrafił podać powodu tych krwawych zamieszek. Faktem jest, że ośmioro ludzi straciło wtedy życie. W. Kalicki tak wspomina tamte wydarzenia:

Wieczorem w kościele pod wezwaniem św. Barbary w Grodzisku Dolnym w powiecie łańcuckim tłoczy się kilkuset wiernych; odprawiane są nieszpory w oktawę Bożego Ciała. Grodzisko to spora, licząca 2 tys. mieszkańców miejscowość, siedziba gminy. Prócz szkoły ludowej, kasy zapomogowo-pożyczkowej Stefczyka, spółdzielni mleczarskiej i kółka rolniczego grodziszczanie mają osobliwy, dawny obyczaj fetowania szczególnych świąt kościelnych kanonadą z prymitywnych, domowej roboty moździerzy oraz armatek.

Niewielkie moździerze i puszki stoją w równym szeregu nieopodal wejścia do kościoła. Wśród nich krząta się miejscowy grabarz Jakub Golenia, analfabeta, który jednak ma smykałkę do samopałów. Poprzedniego dnia grodziski komitet kościelny postanowił, że w tym roku, jak zawsze, w chwili gdy w kościele skończą się nieszpory w oktawę Bożego Ciała, da ognia miejscowa honorowa bateria obsługiwana przez Golenię. Decyzja przyszła członkom komitetu tym łatwiej, że nie pociągała za sobą żadnych kosztów – po zeszłorocznej palbie na wiwat zostało jeszcze sporo czarnego prochu i w tym roku nie było potrzeby kupowania go.

Był jeszcze jeden powód, dla którego ochoczo postanowiono, że chłopskie moździerze dadzą honorową salwę. Od kilku tygodni we wsiach województwa kieleckiego i zachodnich powiatów województwa lwowskiego trwają krwawe rozruchy chłopskie. Kryzys rzucił wieś na kolana. Chłopi straszliwie głodują, nie mają grosza na zapłacenie podatków. Co rusz państwowi sekwestratorzy zajmują ich gospodarstwa za niezapłacone podatki, co rusz interweniująca policja i straż leśna atakowane są przez gromady uzbrojonych chłopów nielegalnie wycinających drzewa w lasach prywatnych i państwowych. Wieś w Małopolsce jest tak straszliwie biedna, że jednym z powtarzających się postulatów chłopskich jest… obniżenie cen zapałek.

W ciągu ostatnich trzech tygodni w Trzcianie, Łapanowie i Grabiu policja otworzyła ogień do demonstrujących chłopów. Kilku zginęło, kilkunastu jest rannych.

Policjanci strzelali do chłopów w Pogwizdowie, Wulce pod Lasem, Kozodrzy, Grabinach. Wszędzie padli zabici i ranni.

Przedwczoraj we wsi Nockowa tysięczny tłum zaatakował interweniującą policję. Funkcjonariusze użyli karabinów – zginęło sześciu demonstrantów, kilkunastu jest ciężko rannych.

Właśnie dlatego że policja krwawo pacyfikuje chłopskie protesty, kościelny komitet w Grodzisku postanowił urządzić tradycyjną honorową palbę.

Golenia biega od moździerza do moździerza i przytyka płomień do zapałów. Huk wystrzałów wywabia kilkunastu wiernych z kościoła jeszcze przed końcem nabożeństwa.

Wystrzały słychać też na nieodległym posterunku Policji Państwowej. Komendant posterunku przodownik Franciszek Bienkiewicz natychmiast wysyła policjantów Ignacego Srokę i Feliksa Ścisłowskiego, by zorientowali się, kto tak strzela i dlaczego. Obaj posterunkowi idą w stronę kościoła. Gdy spostrzegają chłopską baterię honorową, skręcają w jej stronę. Kanonier Golenia przezornie zmyka precz. Wychodzący z kościoła chłopi widzą, że bateria milczy, Goleni przy moździerzach nie ma, a zamiast niego stoją dwaj policjanci. Pierwsza myśl w głowach chłopów: policjanci zaaresztowali ich moździerze i puszki. Ktoś z tłumu woła: „Bij policję!”. Odpowiadają mu krzyki: „Bij! Zabij!”. Któryś z chłopów wyrywa z płotku okalającego kościół sztachetę. Po nim drągi wyrywają kolejni wierni. Ktoś schyla się po walające się wokół kościoła kamienie, inny sięga po przygotowane do murarskich napraw półcegłówki.

Rozgorączkowany tłum biegnie w stronę policjantów. Obaj funkcjonariusze przytomnie rzucają się do ucieczki. Ale droga w stronę posterunku policji jest już odcięta przez atakujących chłopów. Pościg pędzi za posterunkowymi na dystansie niemal 1,5 km. W końcu chłopi doganiają ściganych. Policjanci wyciągają z kabur pistolety. Ale ostrzegawcze strzały w powietrze to zły pomysł, one tylko jeszcze bardziej podniecają rozjuszonych chłopów. Ktoś rzuca kamieniem w policjantów. Sroka i Ścisłowski strzelają w tłum. Pocisk rani w nogę jednego z napastników.

Półcegłówka trafia posterunkowego Srokę w głowę. Policjant upada i natychmiast kilku napastników okłada go po głowie i po plecach grubymi sztachetami. Inni kopią leżącego, wskakują na jego plecy. Po chwili tłum odstępuje – policjant Sroka leży martwy. Miał 33 lata, osierocił córkę.

Kilkanaście metrów dalej grupa chłopów bije drągami 26-letniego posterunkowego Ścisłowskiego. Napastnicy odstępują, gdy leżący przestaje się poruszać. Myślą, że zakatowali go na śmierć. Ścisłowski jednak żyje, choć jego stan jest beznadziejny. Kona przez kilka godzin.

Chłopi, którzy zakatowali obu policjantów, tryumfalnie wracają pod kościół. Dołączają do śpiewającej nabożne pieśni procesji, opowiadają o zabiciu posterunkowych. Procesja uroczyście idzie dalej.

Ktoś rzuca hasło: „Na posterunek!”. Coraz więcej okrzyków: „Na posterunek!”, „Na policję!”, przebija się przez śpiew. Gromada mężczyzn odłącza od procesji i idzie w stronę posterunku. W budynku jest tylko czterech policjantów – w tym komendant Bienkiewicz. Chłopi dobijają się do drzwi, żądają wpuszczenia ich do środka. Przodownik Bienkiewicz przez okno wzywa tłum do rozejścia się. Odpowiedzią są tylko wyzwiska, okrzyki antyrządowe, domaganie się chleba, sprawiedliwości, podwyżek cen skupu zboża. Bienkiewicz ostrzega, że liczne policyjne posiłki są już w drodze ze Lwowa. W końcu grozi użyciem broni.

Chłopi są jednak coraz bardziej agresywni. Przodownik Bienkiewicz rozkazuje dać salwę ostrzegawczą przez okna. Ale cztery wystrzały nie robią wielkiego wrażenia na tłumie rozwścieczonych chłopów. Komendant daje rozkaz strzelania do szturmujących posterunek. Policjanci nie mogą chybić z odległości paru metrów. Kilku ciężko rannych chłopów pada na ziemię.

Tłum cofa się, krąży wokół budynku policji. Kilku co bardziej zapalczywych chłopów, w większości tutejszych działaczy Stronnictwa Ludowego, wysyła gońców do sąsiednich wsi po posiłki.

Zapada zmierzch. Wokół posterunku krążą gromady chłopów zbrojnych w widły, siekiery, drągi. Coraz więcej z oblegających ma w rękach karabiny. Przed kilku laty chłopi zebrali je z okolicznych pobojowisk wojny światowej i pochowali po stodołach. Część z chłopów kłusuje. W zapadającym zmierzchu co rusz słychać wystrzał. Jan Karaś, Wojciech Bichta, Wierzbicki i kilkunastu innych włościan z Grodziska i przyległych wiosek strzelają do obleganego budynku.

Kilku chłopów dźwiga spod Domu Ludowego pod posterunek policji naręcza chrustu, kopki siana, puszki z naftą. Za chwilę oblegany budynek stanie w płomieniach. Interweniuje Józef Puciak i inni gospodarze. Jest dość wietrznie, iskry mogą polecieć na kryte strzechami dachy grodziskich chat i pożar strawi całą miejscowość.

To przemawia do wyobraźni atakujących. Od tej pory ograniczają się do ostrzeliwania posterunku.

Prezes grodziskiego koła Stronnictwa Ludowego Jan Kula był jednym z pierwszych, którzy wzywali krajan do pójścia pod posterunek i rozbrojenia funkcjonariuszy, a potem zwołania wielkiego chłopskiego wiecu protestacyjnego. Teraz, gdy słyszy, że z bliższych i dalszych wsi nadchodzą już uzbrojeni w karabiny chłopi, że rano, pod zdobyciu posterunku i zabiciu policjantów, uzbrojone chłopstwo ma zamiar ruszyć na Przeworsk, a po zdobyciu miasta dalej, na Jarosław, pojmuje, że konsekwencje tego krwawego buntu mogą być nieobliczalne. Kula biega od tłumu oblegającego posterunek do Urzędu Gminnego i z powrotem. Uspokaja oblegających, gra na zwłokę. Kilka razy telefonuje do starosty powiatowego i prosi o przybycie urzędników, którzy opanowaliby sytuację, przekonaliby chłopów do rozejścia się. Ale słyszy tylko, że policyjna odsiecz ze Lwowa jest już blisko.

Zapada zmrok. Chłopskie bojówki, w których pierwsze skrzypce grają aktywiści Stronnictwa Ludowego, docierają do wsi odległych nawet o trzy godziny marszu. W nocy w Opaleniskach, Kosinie i innych wsiach grodziscy emisariusze budzą śpiących gospodarzy, prośbą i groźbą zniszczenia zasiewów zmuszają ich, by, uzbrojeni, ustawiali się czwórkami i maszerowali do Grodziska. Większości chłopów nie trzeba zachęcać, sami biorą widły, siekiery, wyciągają ze schowków karabiny.

Dla otuchy opowiadają sobie, że nie ma się co bać policji, a nawet policyjnego samochodu pancernego, bo chłopi z Grodziska wyciągnęli z ukrycia dwa karabiny maszynowe i każdemu da się radę. Trzeba przepędzić ze wsi urzędników-krwiopijców nasłanych z miast, bo dalej tak żyć się nie da.

Gdy w nocy do Grodziska wkracza kolumna 150 policjantów ze Lwowa pod komendą komisarza Nowakowskiego, zastaje ponad 5 tys. w większości uzbrojonych chłopów czekających na znak. Jaki znak? Kto ma dać znak? Nie mają pojęcia, ale wiedzą, że ktoś da znak i ruszą na miasta.

Komisarz Nowakowski woła do ogromnego tłumu, by się rozszedł. Odpowiedzią są wyzwiska chłopów.

Pierwsza karabinowa salwa policyjnej tyraliery idzie w powietrze.

Odpowiedzią jest parę strzałów ze strony chłopów.

Następna salwa idzie w tłum. Pada sześciu zabitych, kilkudziesięciu jest rannych. Chłopi rozbiegają się między zabudowaniami. Policjanci w silnych, kilkuosobowych patrolach aresztują każdego, kto się napatoczy. Od razu katują pojmanych kolbami karabinów, wiążą ich i zakuwają w kajdanki.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.