Podczas przegranej przez Napoleona bitwy pod Lipskiem ginie książę Józef Poniatowski. Stało się to 19 października 1813 roku, a W. Kalicki tak wspomina to wydarzenie:

W oknach hotelu Zum König von Preussen w Lipsku błyskają łuny pożarów. Płoną wsie wokół miasta. Na Napoleonie Bonaparte nie robi to wrażenia. Cesarz dyktuje rozkazy odwrotu dla swojej armii, książę Bassano spisuje je w świetle świec i pożarów.

Skończył się 3. dzień bitwy pod Lipskiem. Napoleon wydał ją przeważającym siłom koalicji Prus, Austrii, Rosji i Szwecji. Geniusz opuścił jednak Napoleona – plan bitwy, nieprzemyślany, nie przewidział wznoszenia dodatkowych mostów na rzekach Pleissie i Elsterze, odcinających jego armii drogę odwrotu. Na Elsterze Francuzi dysponują tylko jednym kamiennym mostem.

Polski VIII Korpus księcia Józefa Poniatowskiego przyjął na siebie w tej bitwie główne uderzenie wroga i związał jego siły. Nadaremno. Napoleon nie potrafił oskrzydlić unieruchomionego wroga. Jest już jasne, że przegrał.

Cesarz kończy dyktowanie rozkazów dobrze po północy. Wzywa adiutanta i żąda sprowadzenia księcia Poniatowskiego. Książę przybywa o 3.00 w nocy. Wygląda fatalnie. Lewą rękę, dwukrotnie ranioną w walkach, trzyma na temblaku. Szare spodnie są uwalane błotem i krwią. Generalski mundur polowy okrywa szarobrunatna niekształtna burka. Na głowie ma czarny kapelusz.

Cesarz oznajmia księciu, że ma osłaniać odwrót jego armii od strony południowych przedmieść Lipska – Borna i Pegau. Wyraźnie zobojętniały książę podrywa się z irytacją. Tłumaczy, że większość jego oddziałów przeszła już na zachodni brzeg Elstery, reszta jest zdziesiątkowana; z 8 tys. żołnierzy zostało mu niespełna 800.

 – I cóż z tego? 800 odważnych żołnierzy starczy za innych 8 tysięcy – ripostuje nieznoszącym sprzeciwu głosem cesarz.

Książę reaguje jak stary wojak – zapewnia, że przedmieścia będzie bronić do ostatniego żołnierza.

Poniatowski wychodzi w mglistą noc. W ciemnościach zaczyna się wielki ruch. Tłumy wyczerpanych piechurów, kolumny kawalerii i rozbite tabory z wolna wycofują się na zachód. Tak wygląda odwrót pokonanej armii.

Na pozycjach zajmowanych przez Polaków też panuje wielki ruch. Gen. Michał Sokolnicki, dowodzący jazdą IV Korpusu, 2 pułkami ułanów gen. Jana Krukowieckiego i pułkiem krakusów, odbiera rozkaz wycofania się na zachód. Przy księciu Poniatowskim zostają tylko szwadron kirasjerów pod płk. Kazimierzem Dziekońskim, resztki oddziału krakusów kpt. Puzyny i garść ułanów. Kolejne formacje wycofującej się polskiej kawalerii znikają w gęstej jak śmietana mgle.

O 7.00 mgła zaczyna rzednieć. Książę Józef wycofuje resztki VIII Korpusu, wszystkiego ledwie 2 tys. żołnierzy, na południowe przedmieście Lipska. Polacy są znużeni 3-dniowymi walkami. Głodni, przemoczeni, zmarznięci, niewyspani. Ale najgorsze, że tracą ducha. Napoleon przegrywa, a wraz z jego klęską na dno idzie sprawa ojczyzny, o ich własnym losie nie mówiąc.

Tylko stara gwardia Napoleona jest jak skała. W alejach między bramami Peterstor i Grimmtor gwardziści dwóch batalionów: polskiego pod płk. Stanisławem Kurcyuszem i westfalskiego, bladym świtem wyjmują z plecaków lusterka, przytwierdzają je do miejskich lip i z kamiennym spokojem golą się. Pociski artylerii pruskiej przelatują tuż nad ich głowami, ścięte gałęzie sypią się na mundury i na włosy, a gwardziści wygładzają przemoczone nocną ulewą harcapy i opylają je pudrem. Gdy bębny uderzają na apel, gwardia, zda się, w jednej chwili staje w ciasnych, równych szeregach i… wycofuje się ku jedynemu kamiennemu mostowi na Elsterze.

Książę wzywa do siebie adiutanta Szumlańskiego i przekazuje mu resztę pieniędzy, jaką ma przy sobie, by niezwłocznie dostarczyć je rannym polskim oficerom, leżącym w kwaterach w centrum Lipska. Poniatowski jest jak odmieniony. Znikła jego nocna apatia i znużenie. Gorączkowo pędzi wierzchem od batalionu do batalionu, podtrzymuje żołnierzy na duchu, osobiście wprowadza do walki kolejne bataliony. Uwija się w pierwszej linii, pod gradem kul i odłamków. Gdy pruskie bataliony naciskają mocniej, książę idzie z piechurami w pierwszej linii do ataku. Dostaje postrzał w prawą rękę. Pozwala opatrzyć ranę, wsiada na konia i kierując nim jedną, ranną ręką, rusza na pierwszą linię.

Polacy dokonują cudów w obronie, ale tak ogromnej przewadze nie można opierać się w nieskończoność. Ok. 10.00 kolumny pruskie spychają resztki polskich pułków do miasta, na bulwary. Tam czeka na Prusaków odwód księcia Józefa – 2 bataliony płk. Malczewskiego.

Polacy stoją w ciasnym szyku najeżonym bagnetami. Prusacy podchodzą powoli na 20 kroków. Z tak morderczo bliskiego dystansu pruscy piechurzy oddają salwę. Dopiero teraz Polacy strzelają i ruszają do ataku na bagnety. Pokiereszowana kolumna pruska cofa się. W tej samej chwili z zaułków wyłania się kolejna, potężna kolumna wrogiej piechoty – to Austriacy! Na ten widok kompania badeńska, walcząca w szeregach polskich, przechodzi na stronę wroga i kieruje bagnety w niedawnych towarzyszy broni.

Ginie płk Malczewski, resztki jego rozbitych pułków chaotycznie przemykają w stronę rzeki. Książę Józef zwołuje uciekających do ogrodów Reichela nad Pleissą. Na bulwarach, w okolicy fontanny Wasserkunst, organizuje nowy ośrodek obrony. Książę objeżdża oddziały, przekonuje, by nie tracić ducha. Żołnierze są załamani. Prawdę mówiąc, walczą tylko dlatego, że oczekuje tego ich ukochany wódz.

O 11.00 wrzawa i dzikie wrzaski od strony bram Peterstor i Windmühlentor zwiastują, że zbliżają się Rosjanie.

Sytuacja jest rozpaczliwa. Poniatowski wzywa na pomoc marszałków Augereau i MacDonalda. Ich oddziały stoją w drugiej linii, ale Francuzi pozostawiają Polaków własnemu losowi.

Co gorsza, nieduży oddział pruskich piechurów przenika przez linie obrony w okolice jedynego kamiennego mostu na Elsterze. 2 zbudowane naprędce mosty drewniane nieco wcześniej rozpadły się pod ciężarem uciekających. Francuski saper kpr. Lafontaine, widząc blisko wroga, traci głowę. Nie dostrzega, że to tylko mały patrol pośród francuskich batalionów, bez namysłu podpala lont. Most wylatuje w powietrze.

Wieść o wysadzeniu mostu rozchodzi się błyskawicznie. Panika ogarnia Francuzów i Polaków. Książę Poniatowski jeszcze raz objeżdża swe oddziały, schrypnięty, krzyczy do żołnierzy:

 – Koledzy, zaklinam was na imię naszej ojczyzny, abyście nie splamili naszego charakteru narodowego. W najświetniejszych wypadkach i niebezpieczeństwach to sobie hasło powtarzajcie, że jesteście Polakami.

Jeszcze raz prowadzi piechurów do kontrataku na bagnety. Kula karabinowa dużego kalibru przebija na wylot pierś, ledwie na szerokość dłoni powyżej serca. Książę jest blady, ledwie przytomny z bólu.

Polscy generałowie namawiają go, by się poddał i zachował swą osobę dla ojczyzny.

 – Trzeba umrzeć mężnie – odpowiada.

W końcu jednak zgadza się, by wyprowadzono go na tyły.

Ale jak?

Wraz z garstką kirasjerów i krakusów książę szarżuje na pruską piechotę i przebija się na brzeg Pleissy. Rzeka jest błotnista, silnie wezbrana po ostatnich ulewach. Gen. Mikołaj Bronikowski nalega, by książę Poniatowski przeprawił się wpław. Książę waha się, w końcu wysyła eskortę do ostatniego kontrataku, sam zaś wjeżdża w rzekę. Nurt jest silny, unosi konia, który nie ma siły dopłynąć do drugiego brzegu. Adiutanci Ludwik Kicki i Francuz Hipolit Blechamps rzucają się na pomoc. Wyciągają z rzeki księcia. W tejże chwili Kicki dostaje postrzał.

Poniatowski idzie błotnistymi ogrodami w stronę kolejnej przeszkody – Elstery. Towarzyszą mu adiutanci i mastalerz, prowadzący konie za uzdy. Gdy napotykają grupy spanikowanych polskich żołnierzy, Książę słabnącym głosem dodaje im otuchy, wzywa do walki.

Kula trafia go w bok. Poniatowski pada na ziemię. Adiutanci podnoszą go, wsadzają na konia i wycofują się. Na opatrunek nie ma czasu.

W zamęcie walki Polacy natykają się na francuskiego generała z adiutantem. Francuz krótko rozmawia z Poniatowskim i dołącza doń. Oficerowie wyłamują w jakimś murze furtkę i już widzą brzeg Elstery. Idą ku niej, prowadząc konie, by nie zwracać na siebie uwagi. Ale po chwili obok ich głów świszczą kule. To patrol 7 pruskich strzelców skrył się za klombem i strzela do nich jak do kaczek. Książę Józef pyta oficerów, czy mają pałasze. Chce najpierw uderzyć na pruski patrol, a potem się przeprawić. Ale białą bronią dysponuje tylko francuski generał i 3 oficerów.

Książę wsiada na konia jednego z adiutantów i rusza z resztą towarzyszy w stronę Elstery. Brzegi Elstery są ujęte w dość wysokie mury. Wreszcie książę znajduje wyrwę i skacze w nurt rzeki. Za nim rzucają się w wodę pozostali.

7 pruskich strzelców nadbiega nad brzeg. Daje salwę. Kula trafia kpt. Blechampsa, który zsuwa się z konia i tonie. Książę Józef na koniu dopływa do zachodniego brzegu i znajduje w tamtejszym murze zbawczą wyrwę po pocisku. Koń dziarsko wdrapuje się na ląd.

Jeden z francuskich tyralierów obsadzających zachodni brzeg spostrzega wyłaniającego się z rzeki pokrwawionego jeźdźca w brudnej burce, dziwacznym, zdeformowanym nakryciu głowy. Ki diabeł, Kozak?

Bez namysłu naciska na spust. Uderzenie kuli kalibru 19 mm jest tak silne, że książę odruchowo ściąga jedną ręką cugle. Koń staje dęba i wali się wraz z jeźdźcem do rzeki. Po chwili dzielny rumak wdrapuje się jednak na brzeg. Książę znika w falach.

Źródło: Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=1604341

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.