W erze socjalizmu realnego pojedynki sportowe miały w Polsce polityczny podtekst. Kibice z pewnością pamiętają słynny mecz piłkarski, który pomiędzy reprezentacja Polski a ZSRR odbył się 20 października 1957 roku na Stadionie Śląskim. Spójrzmy, jak to wydarzenie wspomina W. Kalicki:

W środku nocy dworce PKP w Katowicach i Chorzowie wyglądają jak w czasach wojny. Tysięczne tłumy koczują w halach pasażerskich, na peronach. Zmęczeni mężczyźni, często z dalekich krańców Polski, w byle jakich płaszczach kulą się i usiłują choć przez chwilę zdrzemnąć w chłodzie jesiennej nocy.

O świcie ruszą w stronę nowego, zbudowanego ledwie przed 15 miesiącami Stadionu Śląskiego w Chorzowie, największej areny sportowej w kraju. W samo niedzielne południe zacznie się sensacyjny mecz piłkarskich reprezentacji Polski i ZSRR.

W eliminacjach piłkarskich mistrzostw świata w grupie VI spotkały się reprezentacje Polski, ZSRR i Finlandii. Biało-czerwoni zaczęli je marnie. Pierwszy mecz rozegrali w czerwcu z drużyną radziecką, na stadionie na Łużnikach w Moskwie. Piłkarze radzieccy byli faworytami – przed rokiem, na igrzyskach olimpijskich w Melbourne, zdobyli złoty medal. Gospodarze zrobili wszystko, by z Polakami wygrać. Rozpoczęcie gry wyznaczyli na godz. 19.00 lokalnego czasu. Mecz miał się odbyć przy sztucznym oświetleniu. To światowa nowinka, a polscy piłkarze zetknęli się z nią właśnie w Moskwie po raz pierwszy. Mecz rozpoczął się przy paraliżującym dopingu 90 tys. sowieckich kibiców. Pierwszą bramkę strzelił Tatuszyn jeszcze przed przerwą. Po przerwie wynik podwyższyli Simonian i Iljin.

A elektryczne światło? Reflektory włączono tylko na 8 minut, między 52. a 60. minutą meczu. Zdezorientowani polscy piłkarze 4 minuty później stracili drugiego gola, i w tym momencie było już po meczu. Później kierownictwo polskiej ekipy złożyło z tego powodu protest. Gest odważny, ale bez znaczenia. Protest został odrzucony.

Drugi mecz biało-czerwoni rozegrali w lipcu w Helsinkach. Fantastycznym hat trickiem popisał się Jankowski – trafił do siatki gospodarzy w 19., 56. i 65. minucie. Po zwycięstwie na Finlandią 3:1 o wszystkim zadecydować ma dzisiejszy mecz w Chorzowie.

Przygotowaniom kibicowała, z niepokojem, cała Polska. Przed 2 tygodniami reprezentacja była w rozsypce. Tydzień temu piłkarska Kadra A rozegrała towarzyski mecz z Cracovią. Wygrała 2:0, ale trener reprezentacji Tadeusz Foryś, a zwłaszcza de facto rządzący reprezentacją jej kierownik sportowy płk Henryk Reyman, przez piłkarzy nazywany „Kapitanem”, nie mieli się z czego cieszyć. Na wysokości zadania stanął jedynie znakomity bramkarz Szymkowiak. Do reprezentacji powrócił jeden z najlepszych piłkarzy Gerard Cieślik z Ruchu Chorzów, który w przegranym meczu w Moskwie nie grał z powodu braku formy. Cieślik i jego partnerzy w ataku, Lucjan Brychczy oraz Henryk Kempny z warszawskiej Legii, wspaniale technicznie rozgrywali piłkę, ale notorycznie pudłowali. W troszkę lepszej formie strzeleckiej był tylko Cieślik, który kilka razy uderzył piłkę bardzo mocno, a raz trafił do bramki.

Obrońcy grali niepewnie, z upływem czasu wyraźnie słabli fizycznie i tylko marnej grze ataku Cracovii oraz fantastycznym paradom Szymkowiaka Kadra A zawdzięczała czyste konto.

Na 5 dni przed meczem, na zgrupowaniu kadry w Katowicach, nie stawili się 4 gracze Górnika Zabrze. Po awanturze „Kapitana” Reymana dojechali z Zabrza taksówkami.

Ostateczny skład jedenastki na ZSRR kapitanat PZPN ustalił dopiero późnym wieczorem w środę 16 października. Stoperem miał zostać Korynt, na skrzydłach wystawiono Baszkiewicza i Jankowskiego, a Gerarda Cieślika nie dość, że powołano na mecz, to jeszcze został mianowany kapitanem drużyny biało-czerwonych.

W czwartek rano Cieślik, który zawodowo pracuje przy obrabiarce, jak w każdy roboczy dzień obudził się przed 5.00. Na 6.00 szedł do roboty. Przy śniadaniu usłyszał w radiu, że został powołany na niedzielny mecz. Mecz ważny, prawda, ale robota jeszcze ważniejsza, na hali maszyna nie może stać wyłączona i kłóć w oczy. Ledwie rozpoczął pracę, przybiegł majster, który też słuchał porannych wiadomości.

 – Co wy tu, Cieślik, robicie!? Za trzy dni mecz!

 – Panie majster, pierwsze, co mam robić, to pracować, a jak pan mówi, że mam iść do domu, to pójdę – odpowiedział Cieślik.

I pojechał do domu. Ale tam żadnej wiadomości o powołaniu do kadry nie było. Czekał więc. Wieczorem, gdy jadł kolację, przyjechał taksówką asystent trenera Forysia Ewald Cebula.

 – No, zbieraj się, trzeba jechać na zgrupowanie do Katowic, grasz przecież – powiedział Cieślikowi.

A teraz, po śniadaniu w stołówce hotelu robotniczego, w którym nocowała reprezentacja Polski, gracze w pokojach przebierają się w piłkarskie stroje. Na nie wkładają dresy i wszyscy schodzą do jelcza, który ma ich zawieźć na Stadion Śląski.

Przed stadionem kłębią się ogromne tłumy kibiców, którzy nie dostali wejściówek. I dużo milicji.

Ten mecz to wielki kłopot dla władz. Ledwie rok minął od październikowego przełomu, a już w społeczeństwie górę biorą rozgoryczenie i frustracja. Gomułka wyraźnie porzucił październikowe idee praworządności i samorządności. Trwa przykręcanie śruby: ubezwłasnowolniono samorządy pracownicze, spacyfikowano prasę. Niedawno w Warszawie zakończyły się krwawe zamieszki po likwidacji reformatorskiego tygodnika „Po Prostu”. Mecz z ZSRR to wyśmienita okazja do politycznych manifestacji tłumów, a nawet antyradzieckich zamieszek. Co prawda, służby bezpieczeństwa wysłały na trybuny setki cywilnych agentów, ale to kropla w morzu 100 tys. kibiców.

Na trybunach jest taki ścisk, że trudno się nawet obrócić. Nad dywanem głów unosi się mgła, siąpi. Nad jednym z sektorów powiewają gęsto klubowe flagi ŁKS. To matecznik kibiców z Łodzi. O 11.00 na płycie boiska pojawia się orkiestra górnicza pod batutą Augustyna Kozioła. W trakt tradycyjnych marszów kilka razy obchodzi murawę. Potem następują krótkie popisy kolarzy w wyścigach sprinterskich.

W szatni Polaków zjawia się szef reprezentacji Henryk Reyman. Zwołuje piłkarzy i oznajmia im, że za zwycięstwo dostaną, tak po cichu, po 500 zł. Większość z nich zarabia od 1000 do 1300 miesięcznie, ta pięćsetka to byłoby już coś.

Źródło: Historianazdieciach.pl

Polacy wybiegają w dresach na murawę. To rozgrzewka przed oficjalną prezentacją. Gdy kilka minut później wybiegają, także w dresach, gracze radzieccy, na trybunach zrywa się potężne, wrogie buczenie i gwizdy. Piłkarz Lechii Gdańsk obrońca Roman Korynt nieopodal rozgrzewających się gości prezentuje śmieszne wyskoki, salta i łamańce. 100-tysięczna widownia nagradza go oklaskami i śmiechem.

Punktualnie o 12.00 nad stadionem rozbrzmiewa przez megafony sygnał z wieży Mariackiej w Krakowie. Tłumom wzruszenie ściska gardło. Z tunelu wynurzają się gracze obu drużyn. Poprzedza ich angielski arbiter John Harold Clough. Polacy w białych koszulkach i czerwonych spodenkach, gracze radzieccy w czerwonych koszulkach i białych spodenkach. Stają na murawie. Orkiestra gra hymny państwowe. Gdy zaczyna Mazurka Dąbrowskiego, 100 tys. kibiców wstaje i na całe gardła śpiewa „Jeszcze Polska…”. Na trybunach jedni ocierają łzy, inni cieszą się jak dzieci. Ten stadion jest ich, pełen jest wielkiej, porywającej mocy.

Tym razem nie ma żadnej ceremonii powitalnej drużyn. Gracze od razu ustawiają się na murawie i już słychać pierwszy gwizdek sędziego Clougha.

Polacy atakują pierwsi. Korynt, mimo że osłabiony po chorobie, pędzi z piłką na połowę przeciwnika, podaje do bohatera meczu w Helsinkach Jankowskiego. Ten dośrodkowuje, ale Kempny strzela nad poprzeczką. Na trybunach rozlega się wielki jęk zawodu.

Odpowiedź piłkarzy radzieckich jest błyskawiczna. Isajew dopada dryblującego w kółeczku Gawlika, odbiera mu piłkę, ciągnie do przodu. W ostatniej chwili piłkę wybija wybiegający z bramki Szymkowiak. W polskiej drużynie robi się nerwowo. W 7. minucie Zientara podaje niecelnie bramkarzowi i piłka nieuchronnie, zda się, zmierza do siatki. Szymkowiak wyłapuje ją z cyrkową paradą.

Minutę później Szymkowiak wybija z linii bramkowej atomowy strzał Strelcowa. Jeszcze chwila i znów niemal cudem broni celny, piekielnie silny strzał Iwanowa.

Źle, źle, źle. Gdy wydaje się, że utrata bramki jest kwestią niewielu minut, Kempny urywa się prawoskrzydłowym obrońcom radzieckim, dośrodkowuje dokładnie na głowę nadbiegającego Cieślika. Malutki Cieślik jest świetnym technikiem i piłka leci dokładnie pod poprzeczkę radzieckiej bramki. Ale w tym meczu jest 2 fantastycznych bramkarzy. Lew Jaszyn interweniuje odruchowo i wybija strzał Cieślika.

Ta akcja odblokowuje biało-czerwonych. Grają coraz szybciej, coraz składniej. 100 tys. gardeł drze się, gdy tylko Polacy zdobywają piłkę i ruszają do przodu. Co z tego jednak, skoro Lentner, Brychczy, Cieślik i Kempny w doskonałych sytuacjach pudłują. W 31. minucie po rzucie rożnym, wykonywanym przez Lentnera, Cieślik strzela tuż obok słupka. Rosjanie rewanżują się 2 groźnymi akcjami. Każdej towarzyszą potężne, paraliżujące gwizdy widowni.

W 43. minucie piłkę przejmuje Lentner i zaraz przerzuca ją górą do Cieślika. Ten ładnie ogrywa Paramonowa i już jest sam na sam z Jaszynem. Cieślik ma piłkarski instynkt – łapie Jaszyna na kroku i interweniujący radziecki bramkarz tylko bezradnie może patrzyć, jak piłka ląduje w długim rogu bramki.

 „Goooool!!!” – wrzask radości wzbija się ponad trybuny.

Gdy piłkarze wybiegają po przerwie na murawę, widzowie nerwowo liczą polskich graczy. O co chodzi!? Jest ich tylko dziesięciu! Dopiero po chwili z szatni wybiega spóźniony Gawlik i dołącza do rozgrywających już piłkę kolegów. Zasiedział się w toalecie.

Minutę później Jaszyn z najwyższym trudem broni groźny strzał.

W 50. minucie piłkę ma przy nodze Lucjan Brychczy. Zawzięcie dryblując, przebiega połowę boiska. Między radzieckim obrońcami ucieka na prawe skrzydło i miękko dośrodkowuje – prosto na głowę nadbiegającego Cieślika.

2:0. I ekstaza. Obcy ludzie na trybunach padają sobie w objęcia. Łódzki sektor intonuje „Sto lat!”.

Ale mecz toczy się dalej. Uskrzydleni biało-czerwoni atakują, ale Jaszyn broni bezbłędnie. Na 20 minut przed końcem meczu Polacy słabną. Teraz grę dyktują lepiej przygotowani kondycyjnie gracze radzieccy. W 78. minucie Szymkowiak broni w sytuacji sam na sam z Iljinem. W chwilę później Strelcow pudłuje w stuprocentowej sytuacji, z odległości 6 metrów. Niedobrze. Zmęczony obrońca Florenski, dotąd grający niemal bezbłędnie, zostawia bez opieki Iljina, który dośrodkowuje precyzyjnie do Iwanowa. Ten strzela potężnie. Szymkowiak w pięknej paradzie sięga piłki, ale wyłamuje mu ona palce. 2:1. 100 tys. kibiców marzy tylko, by biało-czerwoni zamurowali swą bramkę, by nie dali wbić sobie wyrównującego gola. A tu niespodzianka – Polacy ruszają nagle do ataku. W 84. minucie Kempny w sytuacji, w której nie strzelić bramki nie sposób, nie trafia butem w piłkę. Na 2 minuty przed końcem meczu strzał Brychczego niemal ociera się o słupek bramki Jaszyna.

Długi gwizdek sędziego. Na trybunach wielki krzyk. Kibice wynoszą Cieślika na rękach do szatni. A potem, do białego rana, wielkie kolejki przed knajpami w Chorzowie, Katowicach, na całym Śląsku, w całej Polsce.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.