Bulwersuje nas bezczelność współczesnych oszustów, którzy potrafią podszyć się pod policjantów, strażników, czy nawet wnuczków, by ukraść nam pieniądze czy inne kosztowności. Zuchwalstwo i tupet to jednak wrodzona cecha naciągaczy. Bez niej nie udałoby się żadne przestępstwo.
W. Kalicki opisuje nam dziś historię przedwojennego oszusta, który wpadł właśnie 15 października 1930 roku:

Tak eleganckiego gościa dawno już we wsi Zaręby Kościelne, zapadłej dziurze w pobliżu Ostrowia Mazowieckiego, nie widziano. W ubogiej kancelarii Urzędu Gminy przybysz czuje się jak u siebie w domu. Pochyla się konfidencjonalnie nad sekretarzem gminnym Florianem Gierałtowskim i wyjmuje z kieszeni garnituru legitymację policyjną w charakterystycznej zielonej oprawie. Gierałtowski widzi, że to nie przelewki. Przed nim stoi pan Bolesław Pilich, funkcjonariusz 5. Komisariatu Policji Państwowej w Warszawie. Gminny sekretarz zrywa się z krzesła, odbiera od gościa płaszcz, usadza go przy stole, proponuje herbatę, kanapki. Może coś mocniejszego? Nie. No, oczywiście, że nie. Służba. Ale czym skromne Zaręby Kościelne mogłyby łaskawemu panu służyć?

Pan Pilich wyjaśnia sekretarzowi Gierałtowskiemu, że przybywa w sprawach służbowych i politycznych związanych z wyborami do Sejmu i Senatu. Każe natychmiast wezwać wójta i sołtysa.

Wiejscy dygnitarze zjawiają się natychmiast. Ładna historia! W sprawie wyborów pofatygował się tu tak ważny funkcjonariusz policji z Warszawy!

Pan Pilich opowiada zawile o przygotowywanych przez rząd pożyczkach wewnętrznych, o konieczności wspierania dalszego rozwoju państwa. Żąda przedłożenia mu natychmiast spisu wszystkich wsi w gminie oraz spisów zamożniejszych gospodarzy w każdej z tych wsi. Gdy listy te w końcu lądują na stole, Pilich poleca sekretarzowi Gierałtowskiemu migiem rozesłać wszystkim sołtysom polecenie, by udzielili gościowi wszelkiej pomocy.

Gdy w Zarębach Kościelnych Pilich uważnie studiuje listy najzamożniejszych włościan, w Warszawie kilkunastu policjantów łamie sobie głowę, gdzie Bolesław Pilich się teraz znajduje i co zamierza. A właściwie to nie Bolesław Pilich, lecz Stanisław Długokęcki ze wsi Wiszniewo w gminie Jabłonna.

Ruchliwość, fantazja i granicząca z bezczelnością zuchwałość Długokęckiego przyprawia bezradnych policjantów o ból głowy. Grasuje on po Warszawie i Mazowszu, podszywając się pod sędziego śledczego, wywiadowcę policji, rewidenta, kontrolera i Bóg jeszcze wie kogo. Oszukuje, naciąga, okrada, rabuje.

O Długokęckim zaczęło być głośno przed 3 tygodniami, po aferze na stacji kolei elektrycznej Warszawa–Młociny. O godz. 22.00 Długokęcki wkroczył do kancelarii kasjera i zawiadowcy stacji Aleksego Zatancewa. Przedstawił się woźnemu Stanisławowi Cieplickiemu jako wywiadowca policji politycznej Bolesław Pilich i polecił sprowadzić zawiadowcę w niecierpiącej zwłoki sprawie służbowej. Gdy Zatancew zjawił się, Długokęcki oznajmił mu: „W imieniu prawa aresztuję pana!”.

Na nic zdały się wyjaśnienia przerażonego zawiadowcy. Długokęcki surowo poinformował go, że działa z polecenia władz bezpieczeństwa i ma nakaz aresztowania go za działalność antypaństwową. Zatrzymany poprosił o okazanie legitymacji. Długokęcki-Pilich pokazał perfekcyjnie sfałszowaną legitymację służbową z własnym zdjęciem i wezwał woźnego Cieplickiego, by asystował mu przy dalszych czynnościach służbowych. Następnie zrewidował Zatancewa w poszukiwaniu dowodów działalności antypaństwowej i zabrał mu służbowy rewolwer z 14 nabojami. Gdy rzekomy wywiadowca policji stwierdził, że musi odprowadzić podejrzanego na komisariat, zawiadowca zatelefonował do domu naczelnika stacji Celkowskiego, prosząc, by go natychmiast zastąpił na służbie. W trakcie rozmowy Długokęcki-Pilich odebrał zawiadowcy słuchawkę i stwierdził bez ogródek: „Nie da rady! Zatancew jest aresztowany!”, po czym odłożył słuchawkę i powiedział Zatancewowi, że naczelnik Celkowski przez telefon polecił otworzyć kasę pancerną i wydać mu całą gotówkę.

Nieprzytomny ze strachu Zatancew kasę otworzył i wręczył rzekomemu policjantowi 3 tys. zł utargu. Długokęcki nie czekał na naczelnika stacji. Na ulicy zatrzymał taksówkę, wsiadł do niej razem z Zatancewem i zawiózł go do biura komisariatu policji. Tam oświadczył dyżurnemu przodownikowi, że jest funkcjonariuszem policji politycznej i właśnie dostarczył aresztowanego zawiadowcę stacji Warszawa–Młociny.

Zatancew trafił do pudła, Długokęcki zaś z jego rewolwerem i 3 tys. zł w walizce ruszył taksówką w miasto. Noc przehulał w knajpie Sabinka przy Ciepłej.

Policja odnalazła i przesłuchała właścicieli wszystkich 87 warszawskich taksówek w jasnych kolorach oraz ich 200 szoferów. Śledztwo ujawniło zdumiewające kulisy działalności Długokęckiego. Od dłuższego czasu ten 26-letni oszust posługiwał się legitymacją policyjną skradzioną swemu byłemu już teściowi, posterunkowemu 5. komisariatu Bolesławowi Pilichowi, do której wkleił swoje zdjęcie, oraz skradzionymi blankietami Ministerstwa Sprawiedliwości i rozmaitych sądów. Dowiadywał się w sekretariatach sądowych o grzywnach i mandatach nałożonych na firmy i osoby prywatne. Zjawiał się u ukaranych, zanim dotarli do nich prawdziwi egzekutorzy, i pobierał grzywny – do własnej kieszeni. Często podszywając się pod kontrolera skarbowego, sprawdzał koncesje i zezwolenia. Za solidne łapówki przymykał oko na nieprawidłowości. W ten sposób 13 września oskubał Szmula-Bera Sukiennika, właściciela sklepiku spożywczego pod Franciszkańską 29. Grożąc aresztem za niezapłaconą grzywnę za handel w godzinach niedozwolonych, wyłudził od niego 30 zł, na które wydał fałszywe pokwitowanie, na blankiecie Ministerstwa Sprawiedliwości.

Kilkakrotnie udając funkcjonariusza policji politycznej, przeprowadził w prywatnych mieszkaniach rewizje, rekwirując pieniądze i dokumenty.

Policja poznała tożsamość oszusta i jego wspólnika, prowadziła śledztwo, gazety rozpisywały się o jego wyczynach, ale on sam pozostawał nieuchwytny. Długokęcki zdawał sobie jednak sprawę, że udając policjanta Pilicha, szybko wpadnie. Postanowił zmienić tożsamość. Dowiedział się o śmierci niespełna 30-letniego syna Heleny Prueffnerowej, właścicielki kamienicy przy Kredytowej. Przed 10 dniami zjawił się u niej, okazał swą fałszywą legitymację policyjną i zażądał wydania dowodu osobistego zmarłego i książeczki wojskowej, rzekomo niezbędnych dla władz wojskowych. Matka nieboszczyka dokumenty wydała. Długokęcki umówił się, że odniesie je po 5 dniach.

2 dni później Długokęcki próbował dokonać niebywałego przekrętu – zarekwirować wagon pocztowy w pociągu Warszawa–Brześć nad Bugiem. Na stacji Stara Miłosna, znów udając funkcjonariusza policji politycznej Pilicha, zgłosił się do dyżurnego ruchu i zażądał pomocy w przeprowadzeniu rewizji wagonu pocztowego. Naiwny dyżurny wraz z Długokęckim dobijał się do wagonu pocztowego – bezskutecznie. Przytomny kierownik odmówił wpuszczenia ich. Długokęcki nie dał za wygraną. Zatelefonował na posterunek policji w Rembertowie i zażądał wsparcia. W Rembertowie obsługa wagonu także nie otworzyła drzwi przed tamtejszymi naiwnymi policjantami i Długokęckim. Oszust podniósł stawkę. Do Mińska jechał na stopniach tylnego wagonu, pilnując wagonu pocztowego. Na peronie w Mińsku złapał policjanta i domagał się pomocy w przeprowadzeniu rewizji wagonu pocztowego. Posterunkowy wykręcił się jednak sianem. Gdy pociąg ruszył, Długokęcki kazał mu jeszcze zaalarmować posterunek w Siedlcach – rewizja zlecona przez najwyższe władze musi być przecież przeprowadzona. Przed Siedlcami jednak zrezygnował i skoczył w pole.

Tydzień temu Długokęckiego opuściło szczęście. Na dworcu wileńskim rozpoznał go jeden z kolejarzy. Oszust nie stracił jednak zimnej krwi. Głośno wołał, że to nieporozumienie, bo nazywa się Prueffner i wymachiwał wyłudzonymi od matki zmarłego Prueffnera dokumentami. Wezwany policjant pojechał z zatrzymanym na Kredytową do pani Prueffnerowej. Długokęcki od progu zaczął z nią serdeczną rozmowę. Poprowadził ją tak zręcznie, że policjant nie zorientował się, iż zatrzymany nie jest synem gospodyni, przeprosił za nieporozumienie i wyszedł.

Długokęcki-Pilich popija herbatę, zajada się kanapkami i notuje sobie na boku nazwiska co bogatszych mieszkańców Zarębów Kościelnych. Jedyną osobą, która nie nadskakuje przybyszowi, jest komendant tutejszego posterunku policji, st. przodownik Stanisław Górski. Kiedyś służył w Warszawie, poznał obyczaje tamtejszej policji i wizyta samotnego stołecznego wywiadowcy policji politycznej na wsi wydaje mu się podejrzana. Przodownik Górski zachodzi do kancelarii Urzędu Gminy i wypytuje gościa, dlaczego najpierw nie zameldował się u niego. Długokęcki wyjaśnia, że jego misja jest tajna. Widzi niedowierzanie w oczach przodownika, dodaje więc szybko, że nie przyjechał sam, lecz z aspirantem Dobrowolskim, z którym wczesnym rankiem zameldował się na komendzie w Ostrowiu Mazowieckim. Teraz Dobrowolski wykonuje inne, tajne zadanie.

Przodownik Górski nadal ma wątpliwości. Telefonuje do komendy w Ostrowiu. Tam jednak nikt o policjantach Dobrowolskim i Pilichu nie słyszał. Długokęcki zdenerwowany krzyczy, że przodownik przeszkadza mu w czynnościach służbowych, a w ogóle, to na komendzie w Ostrowiu jest bałagan, bo wszyscy tam piją wódkę.

Przodownik Górski żąda pokazania legitymacji policyjnej.

Na oko dokument jest w porządku. Górski spostrzega, że wystawiony został przez 5. komisariat w Warszawie, w którym kiedyś on sam służył. Wypytuje zatem tajemniczego przybysza o swoich znajomych ze służby. Rzekomy policjant Bolesław Pilich plącze się i myli w wyjaśnieniach. Górski zamawia rozmowę z 5. komisariatem. Opowiada o dziwnym policjancie Pilichu. Po chwili Warszawa oddzwania. Górski słucha, wstaje i mówi: „Panie Pilich! Pan jest aresztowany!”. „To trudno – odpowiada z uśmiechem Długokęcki.  – Wiedziałem, że to się musi kiedyś skończyć”.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.