24 maja 1977 roku – pierwszy publiczny protest głodowy w PRL w relacji W. Kalickiego:

Choć to koniec maja, jest dość chłodno. Dochodzi dwudziesta. Do kościoła św. Marcina Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża na warszawskiej Starówce nieśpiesznie schodzą się nieliczni wierni. W kościelnych ławach siedzi ok. 30 modlących się. O ósmej zacznie się spotkanie modlitewne Ruchu Odnowy w Duchu Świętym. Spotkania takie prowadzi od kilku miesięcy, w każdy wtorek, między 20.00 a 22.00, rektor kościoła św. Marcina, a zarazem kapelan warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej, ks. Bronisław Dembowski. Jest cicho, trochę sennie. Tylko kilkoro siedzących pojedynczo ludzi ukradkiem lustruje wnętrze kościoła.

O 19.50 do ks. Dembowskiego podchodzi wybitny działacz warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej Bohdan Cywiński. Informuje księdza, że dziś w kościele sześć osób rozpocznie głodówkę protestacyjną. Oświadczenie, dlaczego protestują, głodujący prześlą niezwłocznie do Rady Państwa.

Protest w postaci manifestacyjnej głodówki wymyśliła przed dwoma miesiącami współpracująca z Komitetem Obrony Robotników Bogusława Blajfer-Seweryn. Uznała, że dotychczasowe formy presji opozycji na władze – m.in. pisanie listów otwartych czy urządzanie konferencji prasowych dla zachodnich korespondentów – przestały być skuteczne. Pięciu robotników skazanych za udział w zamieszkach w Ursusie i Radomiu w czerwcu zeszłego roku ciągle pozostawało w więzieniu. Władze ignorowały apele i protesty.

Działacze i sympatycy opozycji wahali się jednak. Uważali, że sprawdzonymi metodami nacisku na władze można jeszcze wiele osiągnąć.

Ale w maju sytuacja się zmieniła. Po zamordowaniu przez tzw. nieznanych sprawców krakowskiego studenta Stanisława Pyjasa opozycja zorganizowała marsz protestacyjny. Władze odpowiedziały aresztowaniami. Za kratki trafiło 10 osób, w tym Jacek Kuroń, Adam Michnik, Jan Lityński, Seweryn Blumsztajn, Antoni Macierewicz. W poczuciu beznadziei i bezradności pomysł głodówki wrócił z nową mocą. Bogusława Blajfer-Seweryn przekonała do niego Bohdana Cywińskiego. Oprócz nich na głodówkę zdecydowali się: Barbara Toruńczyk, Henryk Wujec, dominikanin Aleksander Hauke-Ligowski, student matematyki Jerzy Geresz oraz Danuta i Lucyna Chomickie, żona i siostra Czesława Chomickiego, jednego z przebywających w więzieniu robotników z Radomia.

Zatem głodować, ale gdzie? Dla wszystkich było jasne, że tylko w kościele mogą być w miarę bezpieczni, choć SB w tak wyjątkowej sytuacji może wtargnąć nawet do wnętrza świątyni. A skoro w kościele, to w św. Marcinie. Ksiądz rektor Dembowski jest nie tylko kapelanem, ale i życzliwym sympatykiem niepokornych inteligentów – i tych z KIK-u, i tych z KOR-u.

Misję uprzedzenia księdza o głodówce wziął na siebie Bohdan Cywiński. Wymagała ona niemałych talentów dyplomatycznych. Zapytanie wprost, czy wolno w kościele głodować, skończyć się musiało odpowiedzią księdza, że nie wolno. Kościół nie jest wszak miejscem przeznaczonym na takie protesty. Trzeba było księdza poinformować o decyzji rozpoczęcia głodówki w taki sposób, by gospodarza świątyni nie urazić, a jednocześnie dać mu możliwość wyrażenia zgody nie wprost, niejako pod przymusem okoliczności. Bohdan Cywiński z misji tej wywiązał się znakomicie.

Ks. Dembowski zresztą wcale nie był zaskoczony. Na początku maja przyszedł do niego wyższy oficer SB, który przedstawił się jako Karczewski. Nie był księdzu całkiem obcy – przed dwoma laty załatwiał sprawę jego paszportu. Karczewski przestrzegł księdza, że jacyś ludzie przygotowują głodówkę w jego kościele. Mimo konspiracji Służba Bezpieczeństwa od co najmniej trzech tygodni wiedziała o planach ósemki protestujących.

Podobnie jak księdza rektora, Bohdan Cywiński poinformował o planach głodówki najwyższe czynniki kościelne.

Na termin rozpoczęcia protestu konspiratorzy wybrali wtorkowe spotkanie Ruchu Odnowy w Duchu Świętym, bo dzięki niemu można było późnym wieczorem wejść niezauważonym do kościoła. Zasady głodowania ustalono zawczasu. Ostre. Żadnych soków, bo zawierają cukier, tylko woda. Nikt nie miał pojęcia, co się dzieje z organizmami głodujących. Ktoś tylko kiedyś czytał o głodówce Mahatmy Gandhiego, pamiętał, że hinduski myśliciel i polityk miał podczas niej dramatyczne momenty, ale przeżył. Przygotowująca się do protestu ósemka założyła przytomnie, że głodówka ma trwać tydzień – ani godziny krócej, ani godziny dłużej. Na wyczucie uznano, że przez tydzień nic złego nikomu się nie stanie. Ale co ważniejsze, w ten sposób uniknięto pułapki głodowania aż do spełnienia swych żądań, co w przypadku twardej władzy i zdeterminowanych głodujących niesie ryzyko śmierci.

Pozostało jeszcze tylko załatwić formalności. Henryk Wujec, szef laboratorium badania niezawodności w fabryce półprzewodników TEWA, parę dni przed zjawieniem się u św. Marcina dostał wymówienie. Dyrekcja otrzymała takie polecenie od SB. Ale Wujec, człowiek praktyczny, twardo stąpający po ziemi, nie miał zamiaru dać się wyrzucić z pracy dyscyplinarnie. W czasie wypowiedzenia wziął w TEWIE, całkiem legalnie, dziesięciodniowy urlop wypoczynkowy. A że spędzi go na głodowaniu, i to w kościele – to już jego prywatna sprawa, nie kadrowego TEWY.

Dominikanin o. Hauke-Ligowski, by uniknąć nacisków SB na władze swego zakonu, formalnie zwolnił się na tydzień z klasztoru.

O. Michał, prowincjał dominikanów, na ewentualne zarzuty esbeków w sprawie jego głodówki ma już na podorędziu trudny do odparcia argument: ścisły post dla osoby duchownej nie jest zakazany, przeciwnie nawet. A zresztą o. Hauke-Ligowski jest spokrewniony z rodziną Battenberg-Mountbatten, a więc z królem Szwecji i z brytyjskim księciem małżonkiem królowej Elżbiety i represje SB mogą skończyć się skandalem dyplomatycznym.

Służba Bezpieczeństwa wie, że głodówka będzie u św. Marcina, ale najwyraźniej nie ma pojęcia, że to już dziś wieczorem. Nie wyłapuje konspiratorów na ulicy, nie blokuje dostępu do kościoła. W środku jest szóstka protestujących; Panie Chomickie dojadą jutro rano. I to już wszyscy. Nikt z obecnych nie przypuszcza nawet, że gdy tylko wieść się rozniesie, w kościele stawi się kolejnych 6 osób.

Ks. Dembowski z kamienną twarzą wysłuchuje oświadczenia Bohdana Cywińskiego. Odpowiada, że wolałby widzieć głodówkę gdzie indziej, jednak uznaje ogólnoludzkie prawo do manifestowania swojej opinii. To trochę teatr dla zachowania pozorów, bo przecież ks. rektor jest uprzedzony i już – nie wprost, co prawda – zgodę wyraził. Ale wyraźne zaambarasowanie księdza nie jest udawane. Nikt nie wie przecież, do jakich prowokacji i represji wobec kościoła św. Marcina może posunąć się SB.

Ksiądz podchodzi do ołtarza.

Pod koniec spotkania wierni skupiają się w nawie bocznej. Dołączają do nich konspiratorzy. Ksiądz kończy dziś modlitwy wcześniej niż zwykle. Za kwadrans dziesiąta w nawie zostaje już tylko szóstka protestujących. Bohdan Cywiński po raz wtóry oświadcza, że rozpoczynają głodówkę. Dodaje, że głodujący poproszą Tadeusza Mazowieckiego, by zechciał być ich mężem zaufania i za jego pośrednictwem przekażą oświadczenie do Rady Państwa, do episkopatu, do Komitetu Obrony Robotników i do opinii publicznej.

Ksiądz znów odpowiada, że wolałby, żeby w kościele nie głodowano, ale uznaje ogólnoludzkie prawo do wyrażania opinii. Z troską patrzy na chcących głodować. Noc ma być zimna. Siostry franciszkanki donoszą ciepłe koce.

Rozpoczynający głodówkę w znakomitych humorach rozkładają posłania w narożnej kaplicy. Ksiądz Dembowski przygląda się temu krytycznie i zarządza, by kobiety spały w jednej zakrystii, a mężczyźni w drugiej. Głodować można nawet w kościele – ale przyzwoicie.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.