11 czerwca 1977 roku miało miejsce krwawe stłumienie jednego większych ataków terrorystycznych w Europie. Terrorystami byli obywatele indonezyjskiej prowincji Republiki Południowych Moluków. Ofiarami obywatele Holandii. Zresztą ofiar nie zabrakło także po stronie terrorystów. W. Kalicki przypomina nam dziś tamte wydarzenia:

Dochodzi trzecia w nocy. Ciemności i gęste mgły unoszące się z bagien spowijają żółte wagony stojącego na niewysokim nasypie pociągu osobowego. Podmokłe, porośnięte krzakami pustkowie wygląda na wymarłe, ale na bagnach otaczających tory kolejowe czają się dwa tysiące holenderskich żołnierzy w pełnym uzbrojeniu. Korzystając z mgły i ciemności, 30 komandosów Bijzondere Bijstands Eenheid, elitarnej jednostki antyterrorystycznej holenderskiej armii, powoli, ostrożnie zbliża się do unieruchomionego pociągu. Wreszcie zamierają w odległości kilkudziesięciu metrów od torów.

O 3.50 rozlega się potworny ryk. Sześć starfighterów, odrzutowych myśliwców holenderskiego lotnictwa, doleciało w pobliże pociągu niemal bezgłośnie, na minimalnym ciągu silników. Nad celem pilot pierwszej maszyny w szyku dodaje gazu i przelatuje zaledwie pięć metrów nad dachami wagonów. W nocy, we mgle to prawdziwy majstersztyk pilotażu. Tuż za pierwszą maszyną przelatuje z ogłuszającym rykiem następna. Gdy ostatni, szósty w szyku starfighter przelatuje na minimalnej wysokości nad pociągiem, pierwsza maszyna wraca nad cel i znów nadlatuje, niemal szorując podwoziem po dachach wagonów. Huk odrzutowych silników ma ogłuszyć, obezwładnić zabarykadowanych w pociągu porywaczy.

Terroryści zamknięci wraz z zakładnikami w pierwszym wagonie są członkami organizacji Vrije Zuidmolukse Jongeren (Młodzież Południowych Moluków).

Uzbrojeni członkowie VZJ to spadek po kolonialnej historii Holandii. Archipelag Wysp Korzennych, zwanych też Wyspami Moluckimi, odkryli przed pięcioma wiekami Portugalczycy, ale 100 lat później opanowali go na dobre Holendrzy. Dostarczające gałki muszkatołowej, goździków, pieprzu i innych cennych przypraw Moluki przez ponad trzy i pół wieku były perłą kolonialnego imperium Holandii. Po II wojnie światowej, po wyparciu okupantów japońskich z wysp dawnych Holenderskich Indii Wschodnich, jawajski ruch wyzwoleńczy proklamował w 1945 roku niepodległą Republikę Indonezji. Odmienni etnicznie i kulturowo mieszkańcy Moluków chcieli jednak przekształcić swe wyspy w niepodległe państwo, a nie w indonezyjską prowincję. Na domiar złego, w wojnie, jaką w 1945 i 1946 prowadziły przeciw Indonezji Wielka Brytania i Holandia, dawna kolonialna metropolia wykorzystywała żołnierzy z Moluków. W holenderskiej armii niezwykle bitni Molukańczycy pełnili taką funkcję, jak Gurkhowie w armii brytyjskiej. Walczyli w interesie Holendrów na wielkich wyspach Indonezji, daleko od swych rodzinnych Moluków, zaskarbiając sobie niechęć, czasem nienawiść rdzennych Indonezyjczyków. Po przegranej wojnie kolonialnej Holendrzy, wycofując się ze swych byłych Indii Wschodnich, oddali Molukańczykom jeszcze jedną niedźwiedzią przysługę: aby utrudnić sytuację Indonezji, w czasie kończącej wojnę konferencji okrągłego stołu w Hadze postawili warunek, że każda z 16 prowincji ma prawo do autonomii lub niepodległości.

Molukańczycy uwierzyli w tę deklarację, ale rząd indonezyjski nie zamierzał wypuszczać Moluki z rąk. W kwietniu 1950 roku Molukańczycy chwycili za broń. Indonezja krwawo stłumiła powstanie. Cztery tysiące molukańskich powstańców wyemigrowało wraz z rodzinami do Holandii. Uchodźcy zamieszkali w Westerbork, szybko zamieniając je w namiastkę państwa molukańskiego na holenderskiej ziemi. 35-tysięczna społeczność molukańska rządziła się swoimi prawami. Jej członkowie nie przyjęli obywatelstwa holenderskiego ani indonezyjskiego – pozostali bezpaństwowcami. W Westerbork utrzymywali własną służbę porządkową, modlili się we własnym Kościele protestanckim, który już w 1934 roku odłączył się od Kościoła holenderskiego.

Spokój skończył się w 1970 roku, gdy władze holenderskie zlikwidowały enklawę w Westerbork. Młodzi Molukańczycy, bojąc się, że ich rozproszona społeczność zacznie się asymilować, ruszyli do walki. Uważali, że Holandia powinna zrealizować swe zobowiązania z konferencji w Hadze i doprowadzić do powstania niepodległego państwa na Molukach.

W 1970 roku, przed wizytą prezydenta Indonezji Suharto w Holandii, grupa molukańskich terrorystów zajęła ambasadę indonezyjską w Hadze i wzięła ośmiu zakładników. Napastnicy domagali się niepodległości dla Moluków Południowych. Przed trzema laty aktywiści VZJ zorganizowali pod tym hasłem gwałtowne demonstracje uliczne swych rodaków w wielu miastach Holandii. Wiosną 1975 roku policja holenderska rozbiła molukańską konspirację, planującą uprowadzenie królowej Juliany, a jesienią tego roku siedmiu uzbrojonych terrorystów VZJ napadło na pociąg z Amsterdamu do Beilen, zaś inna ekipa Molukańczyków zajęła konsulat indonezyjski w Amsterdamie. Mimo że terroryści zamordowali dwóch zakładników, rząd holenderski nie zdecydował się ich zaatakować. W końcu Molukańczycy poddali się.

Przed trzema tygodniami, 23 maja, dziewięcioosobowa grupa terrorystów porwała lokalny pociąg elektryczny jadący do Groningen. Spośród ponad 100 podróżnych napastnicy wybrali 56 zakładników. Pociąg zatrzymali na bagiennych pustkowiach. W tym samym czasie czterech innych terrorystów VZJ opanowało szkołę w miejscowości Bovensmilde, biorąc jako zakładników 106 dzieci i 4 nauczycieli.

Wojsko i policja otoczyły pociąg i szkołę. Terroryści zażądali zwolnienia z więzień swych kolegów – w przeciwnym razie grozili zmasakrowaniem zakładników. Rząd chciał rozwiązać kryzys pokojowo, ale na wszelki wypadek w pobliżu oblężonej szkoły i porwanego pociągu pojawili się komandosi BBE, jednej z najlepszych na świecie formacji antyterrorystycznych utworzonej w Holandii po masakrze izraelskich sportowców na olimpiadzie w Monachium. Policja holenderska zdecydowała się na zagranie va banque – do żywności dla uwięzionych w szkole dzieci dodała środek wywołujący silną biegunkę. Policyjni lekarze poinformowali przestraszonych terrorystów, że rozpoczęła się epidemia bardzo niebezpiecznej grypy żołądkowej i dzieci bez hospitalizacji będą umierać. Molukańczycy zwolnili wszystkich uczniów, ale nadal więźli pasażerów w pociągu. I nadal nie chcieli słyszeć o kapitulacji.

Po trzech tygodniach oblężenia szef BBE doszedł do wniosku, że terroryści są dostatecznie znużeni i zobojętniali, by móc bezpiecznie uderzyć.

Gdy pierwszy starfighter kończy lot tuż nad dachami wagonów, z mokradeł podnosi się 30 komandosów BBE i szybkim krokiem rusza w stronę pociągu. Mają za zadanie dopaść nasypu kolejowego, zanim Molukańczycy otrząsną się z zaskoczenia. Od pociągu dzieli komandosów zaledwie 15 m, gdy któryś z terrorystów dostrzega ich z okna przedziału maszynisty. Molukańczycy otwierają do żołnierzy ogień z pistoletów maszynowych. W tym samym momencie na bagnach zapalają się dziesiątki ogników. To ukryci na mokradłach strzelcy wyborowi rozpoczynają huraganowy ostrzał pierwszego wagonu z karabinów automatycznych FN FAL. Terroryści rzucają się na podłogę.

Komandosi są już przy schodkach do wagonu, w którym przetrzymywani są zakładnicy. Jeden z atakujących wskakuje na schodki, szarpie drzwi. Bez efektu – są zamknięte od wewnątrz. Komandos błyskawicznie przylepia ładunek plastiku do drzwi, wtyka weń zapalnik, podpala króciutki lont. Ledwo odskakuje, a już wagonem wstrząsa potężna detonacja. Przez wyrwane drzwi komandosi wpadają do wagonu. Krzyczą: „Na ziemię!”. W tej samej chwili otwierają ogień pilnujący zakładników Molukańczycy. Komandosi odpowiadają ogniem z pistoletów maszynowych Uzi. Dwoje pasażerów, 19-letnia dziewczyna i 40-letni mężczyzna, zamiast paść na podłogę, wstaje z miejsc. Komandosi nie mają czasu na zadawanie pytań – w mroku nie są w stanie odróżnić porywaczy od ofiar. Seriami z uzi ścinają oboje pasażerów z nóg. Molukańczycy usiłują się bronić: ranią jednego z leżących zakładników. Huraganowy ogień Holendrów masakruje ich w mgnieniu oka.

Dokładnie w chwili gdy pierwszy starfighter przelatuje na pociągiem, w Bovensmilde 13 transporterów opancerzonych rusza na pełnym gazie na budynek szkoły. Czterej zabarykadowani w środku Molukańczycy, zmęczeni, apatyczni, nawet nie sięgają po broń, gdy transporter rozwala drzwi wejściowe. Komandosi BBE nie strzelają – leżący na podłodze terroryści bez oporu pozwalają się wyprowadzić i skuć. Czworo nauczycieli jest całych i zdrowych.

W pociągu komandosi BBE liczą straty. Żaden ze szturmujących nie jest ranny. Dwoje pasażerów, którzy nie zastosowali się do okrzyków antyterrorystów, nie żyje. Komandosi zastrzelili sześcioro porywaczy, w tym ich dowódcę, 24-letniego Maksa Papilayę, i jedyną kobietę w ich grupie – Hansinę Autosię. Z trzech pochwyconych Molukańczyków dwóch jest rannych.

Grupa uderzeniowa BBE świętuje swój tryumf. W telewizji specjalne orędzie wygłasza premier Joop den Uyl: „Jest to gorzkie zwycięstwo. Kosztowało ono życie dwojga pasażerów pociągu. Może też wzbudzić gniew czterdziestu tysięcy Molukańczyków, którzy stracili w tym starciu sześciu młodych ludzi, poległych pod sztandarem sprawy nacjonalistycznej. Ale innej możliwości nie było. Nie mogliśmy pozwolić im wyjechać za granicę, gdyż oznaczałoby to zachętę do dalszych aktów przemocy”.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.