14 czerwca 1956 powrót Stanisława Cata-Mackiewicza do Polski w opisie W. Kalickiego:

Wiceprezes Zarządu Głównego Związku Literatów Polskich Jerzy Putrament zamiast jak zwykle ostatnio wypłynąć rankiem łódką na szczupaka, nagle musi pakować się i jechać z leśniczówki Pranie do Warszawy. Właśnie przyjechał po niego samochód ZLP z wiadomością, że Stanisław Mackiewicz „Cat” nieoczekiwanie przyspieszył powrót z Londynu do Polski.

Putrament ma swój sekretny udział w tym powrocie. Jego zwierzchnicy z KC PZPR chcą, by osobiście powitał Mackiewicza na lotnisku.

Dla niewtajemniczonych przylot Mackiewicza do komunistycznej Polski to wielkie zaskoczenie, choć nic już nie powinno dziwić po ucieczce w maju zeszłego roku, do Warszawy, Hugona Hankego, premiera emigracyjnego rządu RP, zresztą następcy Mackiewicza na tym stanowisku.

Stanisław Mackiewicz nigdy nie skrywał swej wrogości do komunizmu. Pochodził z ziemiańskiej rodziny, podczas wojny polsko-bolszewickiej w 1919 i 1920 roku wstąpił ochotniczo do partyzanckiego oddziału kawalerii Samoobrony Ziemi Wileńskiej mjr. Władysława Dąbrowskiego, który śmiałymi, dalekimi rajdami budził popłoch w bolszewickich szeregach. W 1922 roku 26-letni Mackiewicz brał udział w zakładaniu w Wilnie dziennika „Słowo”, gazety konserwatywnej, finansowanej przez kresowe ziemiaństwo. Od pierwszego numeru został jej naczelnym. Wybitny, niezależny, analityczny umysł, błyskotliwy erudyta, świetny stylista, znawca historii Francji i Rosji – dzięki tym cechom uczynił z prowincjonalnego pisemka wileńskich „żubrów” dziennik czytany przez elity całej Polski. Każdy szanujący się przedwojenny intelektualista sięgał po jego komentarze w „Słowie” podpisywane wziętym z kart Rudyarda Kiplinga pseudonimem „Cat”, mającym symbolizować jego intelektualną niezależność i chodzenie własnymi drogami. Także redaktorem był znakomitym – w „Słowie” stworzył dla młodych literatów dodatek „Żagary” (co na Wileńszczyźnie oznaczało chrust zbierany na podpałkę), w którym debiutowali Czesław Miłosz, Jerzy Zagórski, Ksawery Pruszyński, Karol Zbyszewski.

W 1931 roku odbył podróż po ZSRR. Po powrocie napisał książkę publicystyczną Myśl w obcęgach, bezlitośnie obnażającą sowieckie mity i krytykującą realia bolszewickiego państwa.

Choć uważał się za monarchistę – a może właśnie dlatego – podczas zamachu majowego poparł Piłsudskiego, a potem doprowadził do głośnego spotkania Marszałka z arystokracją w Nieświeżu. Dwa razy piastował mandat poselski z ramienia sanacyjnego BBWR, ale po śmierci Marszałka krytykował sanacyjne władze. W 1939 roku za krytykę polityki obronnej Becka trafił na 17 dni do obozu w Berezie Kartuskiej.

Na wojennej emigracji we Francji był członkiem Rady Narodowej, w Londynie zwalczał Władysława Sikorskiego i Stanisława Mikołajczyka. W latach 1954–1955 był premierem emigracyjnego rządu. Zaraz po wojnie, skłócony niemal ze wszystkimi, cierpiący niedostatek, wręcz biedę, skłonny był wracać do komunistycznej Polski. Już w 1947 roku rozmawiał o powrocie z Jerzym Borejszą, który sondował w tej sprawie wybitnych twórców emigracji. Wieści o tych spotkaniach skompromitowały w polskim Londynie „Cata”, ale nie zniechęciły do rozmów z komunistycznymi dygnitarzami i agentami bezpieki o powrocie. Jeszcze w 1947 roku spotkał się w Paryżu z ambasadorem Warszawy Jerzym Putramentem, potem kontaktował się z Bernardem Singerem, londyńskim dziennikarzem i zarazem agentem MBP „Rex”, oraz z konsulem Warszawy w Londynie – i rezydentem komunistycznego wywiadu – Marcelem Reichem-Ranickim. Od roku, z własnej inicjatywy, znów kontaktował się z Putramentem i agentem wywiadu Jerzym Klingerem „Oskarem”. Mackiewicz opowiadał im o kulisach życia emigracji, brał gotówkę jako pożyczki i zaliczki na wydanie broszury potępiającej agenturalne związki uchodźczych radykałów z amerykańskim wywiadem, ale stanowczo odmówił pisania raportów. Kapryśny, nerwowy, długo nie potrafił się dogadać z mocodawcami swych rozmówców – gdy on chciał jechać do Warszawy, oni go wstrzymywali, gdy znów oni ponaglali do wyjazdu, on hamletyzował. Stracił wiarę w Zachód, w sens emigracji, ale wracać zawsze chciał na swoich warunkach. Upierał się, że zjawi się bez deklaracji lojalności dla komunistycznej władzy, a w kraju pozostanie niezależnym pisarzem.

Na krajowego czytelnika i na krajowe honoraria od dawna bardzo liczy.

Gdy przed paru dniami „Cat” ogłosił w londyńskim „Dzienniku Polskim i Dzienniku Żołnierza”, że wraca do kraju, emigracyjny publicysta Tadeusz Żenczykowski wszczął wobec niego postępowanie upadłościowe – „Cat” dotąd nie zapłacił ogromnej sumy 4 tys. funtów odszkodowania za zniesławienie przed laty Żenczykowskiego. Gdyby został uznany za bankruta, nie mógłby opuścić Wielkiej Brytanii.

 „Cat” gwałtownie przyspieszył wyjazd. Na lotnisko odprowadzali go peerelowski konsul i wynajęty przezeń adwokat.

Samolot LOT-u z Mackiewiczem na pokładzie ma lądować w Warszawie wczesnym popołudniem. Samochód z Putramentem pędzi z Prania na złamanie karku i zajeżdża na Okęcie przed lądowaniem. Władze starannie wyreżyserowały przybycie byłego premiera emigracyjnego rządu. Zamiast w hali przylotów powitanie odbędzie się na płycie lotniska, jak w przypadku głów państw albo bardzo znanych artystów. Na płytę wpuszczone mają być bliska rodzina „Cata”, polscy i zagraniczni dziennikarze, kilku urzędników z przedstawicielem pełnomocnika rządu PRL ds. repatriacji.

Putrament przyjechał o czasie, ale samolot wystartował z Londynu ze sporym opóźnieniem. Mija godzina, druga, trzecia. Jest bardzo ciepło. Rodzina, dziennikarze, oficjele i spory tłumek dawnych przyjaciół, znajomych oraz wielbicieli Mackiewicza są coraz bardziej zmęczeni czekaniem.

Wreszcie wczesnym wieczorem nadlatuje douglas DC-3 z Londynu. Po wylądowaniu i wyłączeniu silników obsługa lotniskowa podtacza pod drzwi wąskie ośmiostopniowe metalowe schodki. Szybkim krokiem podchodzą do nich żona „Cata” Wanda i ich dwie córki. 35-letnia Barbara Rzepecka, były żołnierz AK na Wileńszczyźnie, do 1948 roku więziona w sowieckich łagrach w republice Komi, przyszła z nastoletnim synem Ryszardem. Młodszej córce „Cata” Aleksandrze Niemczykowej towarzyszy jej siedmioletnia córka Teresa. Są też siostra „Cata” Seweryna z Mackiewiczów Orłosiowa i jej 21-letni syn Kazimierz Orłoś, student pierwszego roku prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Za nimi tłoczą się dziennikarze i znajomi sławnego reemigranta.

Stewardesy otwierają drzwi i jako pierwszy ukazuje się w nich „Cat”. Ubrany jest zaskakująco, jak na niemal upalny polski czerwiec: ma na sobie ciemny garnitur z kamizelką, gruby, ciemny, mocno podniszczony płaszcz i nieco jaśniejszy, solidny zimowy kapelusz. Dość otyłą twarz ma mocno zaczerwienioną, lekko posapuje. Nawet z odległości paru metrów widać, ze jest zarazem wzruszony i mocno podenerwowany.

W prawej ręce trzyma walizeczkę z maszyną do pisania. Jest w tym zarazem troska o swoje narzędzie pracy, ale i polityczna ostentacja – oto przybywa z emigracji nie przegrany polityk, premier, ale pisarz, który bynajmniej nie ma zamiaru zamilknąć. „Cat” z uśmiechem, powoli, posapując, schodzi na płytę lotniska. Pozostali pasażerowie taktownie pozostają w samolocie; ta chwila jest tylko dla niego. Ledwie staje na ziemi, wnuczka Tereska, w jasnej, letniej sukience i białej kokardzie wplecionej w upięte wysoko warkocze, wręcza mu bukiet dziewięciu czerwonych goździków. Obok niej stoi wnuk Ryszard w białej koszuli z krótkim rękawem.

 „Cat” ściska się z najbliższymi.

 – Dlaczego wróciłeś? – pyta go, ot tak, po prostu, córka Aleksandra, nieprzejednanie, podobnie jak jej starsza siostra, wroga komunistom.

 – Dla zademonstrowania, że emigranci na żadne dotrzymanie umów przez aliantów albo pomoc w innej formie z ich strony nie mogą liczyć – odpowiada „Cat”, który czuje, że żaden motyw osobisty jej nie przekona.

Przez zwarty krąg rodziny przeciskają się dziennikarze i otaczają półkolem Mackiewicza. Z tyłu pośpiesznie przepycha się Putrament. Michał Sumiński, reporter rozgłośni radiowej Kraj, powołanej przed rokiem i kierowanej przez zaufanego politruka Wiktora Grosza, której celem jest zachęcanie wojennej emigracji na Zachodzie do powrotu nad Wisłę, podsuwa mikrofon pod nos „Cata”. Mackiewicz składa oświadczenie:

 – Jestem niesłychanie wzruszony, stojąc na ziemi polskiej. Reprezentowałem zawsze kierunek polityczny, który był odwrotny temu, jaki reprezentuje dziś rząd obecnej Polski. W tym, że jestem tu tak uprzejmie witany, widzę, że Polska nie dzieli się na zwyciężonych i zwycięzców, a tylko na Polaków.

Stylistyka tej deklaracji nie jest zbyt fortunna, ale chodzi przecież tylko o sens polityczny.

Jeszcze kilka pytań dziennikarzy, dość zdawkowych, bo nazajutrz rano ma się odbyć konferencja prasowa Mackiewicza, jeszcze tylko uściski dłoni z przyjaciółmi z dawnych lat, i do akcji wkracza Putrament. Proponuje odwiezienie Mackiewicza tam, gdzie sobie życzy. „Cat” nie zważa na ledwie skrywane niezadowolenie żony i córek, które komunistycznego dygnitarza szczerze nie cierpią i wolałyby zabrać Mackiewicza zamówioną taksówką. Cała rodzina spotyka się w malutkim, jednopokojowym, ocienionym starymi drzewami za oknem, mieszkaniu Aleksandry przy ul. Raszyńskiej. Na stole czekają zrobione przez panią Wandę i córkę kołduny, rozkosz dla podniebienia Mackiewicza, smakosza i maniakalnego miłośnika litewskiej kuchni. Teraz czas na skromne prezenty: lalkę dla wnuczki, drobiazgi dla wnuka, butelkę wina. Skromne, bo też i sytuacja materialna opuszczającego Londyn „Cata” była rozpaczliwa.

Rozmowa przy stole jest chaotyczna. Mackiewicz tłumaczy powody powrotu, opowiada londyńskie anegdoty. Trzy panie relacjonują sytuację polityczną w kraju, wspominają wspólnych znajomych.

Późnym wieczorem goście rozchodzą się. „Cat”, którego małżeństwo słabo wytrzymało próbę tylu lat rozłąki, zostaje na pierwszą po powrocie noc u córki na Raszyńskiej.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.