15 lipca 1410 to szczególna data. Zna ją każdy Polak bo przypomina o największej średniowiecznej bitwie, jaka odbyła się na terenach ówczesnej Europy. Bitwa była zwycięską dla wojsk polsko-litewskich, ale na początku nie było to takie oczywiste. W. Kalicki przypomina dziś chwile na krótko przed rozpoczęciem Bitwy pod Grunwaldem:

W mrok nocy niesie się szczęk broni i obozowych sprzętów, skrzypienie osi 1,5 tys. wozów, parskanie koni, nawoływania wozaków. Nieliczne, dogasające w rzęsistej ulewie ogniska nie są w stanie rozjaśnić ciemności, ale 15 tys. zbrojnych jeźdźców i tysiące taborowych ciurów sprawnie składają ociekające wodą namioty, pakują sprzęty. W końcu i rycerze zakonu, i ich goście, rycerze przybyli z zachodu Europy, by wesprzeć zakon w wielkiej wojnie z Litwą i wspomagającym ją Królestwem Polskim, sporą część życia spędzili w wojennych pochodach i myśliwskich wyprawach w knieje; rozłożyć i zwinąć obozowisko potrafią z zawiązanymi oczami w parę chwil.

Każda z 51 chorągwi wielkiej armii zakonnej zajmuje swoje miejsce i o trzeciej w nocy długa kolumna w ciemnościach rozpoczyna marsz ku wsi Stębark. Panuje miły, nocny chłód, mokra ziemia nie kurzy się pod kopytami koni. To przyjemna odmiana po przemarszu sprzed dwóch dni, w upale i dławiącym kurzu wzbijanym przez dziesiątki tysięcy końskich kopyt, ale nocny marsz nie jest łatwy. Wielki mistrz zakonu Ulryk von Jungingen zarządził, by posuwać się tak szybko, jak tylko to możliwe.

Ulrich von Jungingen na polu walki jest całkiem niezłym taktykiem, ale jako strategowi daleko mu do wielkości. Najsłabiej prezentuje się na niwie polityki. W niczym nie przypomina poprzedniego wielkiego mistrza a jego rodzonego, starszego brata Konrada von Jungingena. Ten był urodzonym politykiem (choć w roku 1398 potrafił też wyprawić wielki, zwycięski desant morski na duńską Gotlandię): latami umiał skutecznie waśnić książęcych braci na Litwie – Witolda i Świdrygiełłę, zręcznie, bez wielkich wypraw wojennych i wielkich strat zyskał strategicznie ważną Żmudź, kupił od Brandenburczyków, a nie wywalczył z mieczem w ręku, Nową Marchię, a gdy konflikt o Gotlandię z Danią połączoną unią kalmarską ze Szwecją i Norwegią stał się niebezpieczny dla całego państwa zakonnego, przed sześcioma laty odstąpił królowi Władysławowi II ziemię dobrzyńską i zawarł z Koroną pokój.

Ulryk tymczasem to władca dumny i porywczy, skłonny raczej szukać rozstrzygnięć na polu walki, niż podczas poufnych negocjacji. Starszy brat przed trzema laty na łożu śmierci przestrzegał wysokich braci zakonnych przed jego wyborem na wielkiego mistrza. Nazwał wtedy Ulryka głupcem.

Nie posłuchali.

Wielki mistrz Ulryk głupcem jednak nie jest. Rozumie, że konflikt z Litwą i Królestwem Polskim jest dla zakonu walką na śmierć i życie. Potrafił zdobyć się, krótko po wyborze na wielkiego mistrza, na oddanie Duńczykom Gotlandii, której zajęcie i ufortyfikowanie wiele państwo zakonne kosztowało. Koncentruje się na rozprawie z Litwinami i Polakami.

Ale w rozgrywce politycznej z Władysławem Jagiełłą dał się wyprowadzić w pole. Przed rokiem wysłannik Jagiełły abp Mikołaj Kurowski zdołał podczas posłuchania na zamku malborskim sprowokować wielkiego mistrza do niemal natychmiastowego wypowiedzenia wojny. Choć wojska zakonne zdołały szybko odnieść znaczące sukcesy, zdobywając ważne zamki w ziemi dobrzyńskiej oraz strategicznie istotną Bydgoszcz, Ulryk stracił możliwość zaskakującego wypowiedzenia wojny Jagielle w najbardziej dogodnym momencie.

Z porywczości i pychy Ulryka biorą się kolejne błędy krzyżackiej obrony. Wielkie zamki zakonne, z Malborkiem na czele, to cuda techniki fortyfikacyjnej. Von Jungingen mógłby zamknąć w nich swoje siły i skutecznie bronić się, dopóki zarazy i głód nie zdziesiątkują polskich i litewskich rycerzy. Ale wydanie na spustoszenie dużych połaci kraju byłoby ciosem dla prestiżu zakonu i Ulryka osobiście. Znacznych sił pozostawionych dla osłony wschodnich i zachodnich krańców państwa zakonnego brak teraz w głównej armii Ulryka maszerującej w ciemnościach ku Stębarkowi.

Polski król tak poważnych błędów nie popełnił. Przez lata usilnie i skutecznie nakłaniał polskie rycerstwo, do wojny z zakonem wcale nieskore, by ruszyło w pole. Strategiczny plan Jagiełly i jego doradców jest znakomity. Nie ma mowy o mozolnym zajmowaniu ziem wroga, zdobywaniu twierdz. Armia ma pomaszerować na stolicę państwa zakonnego. Siły główne wielkiego mistrza muszą zastąpić jej drogę. Rozstrzygnięcie nastąpi w walnej bitwie, w której siły podległe Jagielle będą miały znaczną przewagę.

Ulryk von Jungingen w salach malborskiego zamku jest porywczym bufonem; w polu jednak staje się wojownikiem ostrożnym, kalkulującym każdy ruch. Czekał długo, by Jagiełło odkrył karty. Gdy stało się jasne, że Polacy i Litwini połączyli się, nieoczekiwanie sprawnie przeprawili główne siły, liczące ponad 25 tys. rycerstwa, niewiele mniej ciurów obozowych i niemal 3 tys. wozów, przez most pontonowy na prawy brzeg Wisły, zablokował i umocnił przeprawę przez Drwęcę pod Kurzętnikiem. Jej forsowanie było zbyt trudne i ryzykowne dla wojsk Jagiełły, nie pozwalało przy tym wykorzystać znacznej przewagi liczebnej jazdy. Wielka armia polsko-litewska szybkim marszem odskoczyła przez Lidzbark i Działdowo na wschód i przedwczoraj zdobyła i spaliła Dąbrówno, umocnione miasto na szlaku na Ostródę, położone między dwoma ciasno przylegającymi do siebie jeziorami. Polacy wyrżnęli jak bydło niemal wszystkich obrońców i mieszkańców, garstka ich jednak zdołała umknąć przez jeziora i zaalarmować maszerującą nieco na północ od sił Jagiełły armię zakonną.

Von Jungingen spodziewa się, że po ostygnięciu popiołów Dąbrówna chorągwie polsko-litewskie przejdą przez przesmyk i ruszą w stronę Grunwaldu, ostatecznie kierując się na Malbork. Tam właśnie, pod Grunwaldem, chce wydać Jagielle walną bitwę.

Świta. Ogromna kolumna zakonnej jazdy od dawna forsownie maszeruje na wschód.

W obozach polskim i litewskim, rozłożonych na błoniach pod Dąbrównem, królewski trębacz o pierwszym brzasku dmie w trąbę. To sygnał do zwijania obozowisk. Na drugi dźwięk trąby zaczyna się siodłanie koni. Trąba rozbrzmiewa po raz trzeci – liczące po kilkuset jeźdźców chorągwie powoli zajmują miejsca w marszowym szyku i obie armie ruszają na wschód. Jagiełło szóstym zmysłem wyczuwa, że przemarsz przez popioły Dąbrówna byłby ryzykowny. Dymy pożarów widoczne były z daleka, spod mieczy zbiegło też trochę mieszkańców. Marsz przez zgliszcza byłby zbyt łatwy do odczytania przez wielkiego mistrza. Wojska polsko-litewskie ruszają zatem na wschód, by obejść wielkim łukiem ruiny Dąbrówna oraz dwa dąbrównieńskie jeziora, i przez Turowo, zostawiając po lewej ręce jezioro Łubień, pomaszerować na Olsztynek i potem na Ostródę. Ich szlak znaczą płonące wsie i osady. Polscy i litewscy rycerze nie przepuszczają nikomu. Rżną i palą bezlitośnie.

Dochodzi 8.00, gdy między Stębarkiem i Grunwaldem, obok drogi górującej nad rozległą, ale płytką, przeciętą strumieniem dolinką, wielki mistrz zarządza postój armii zakonu. Jazda ustawia szyk w stronę drogi z Dąbrówna przez Samin i Grunwald. Stamtąd ma nadejść armia Jagiełły. To tu-tuż pod Grunwaldem, gdzie Ulryk von Jungingen chce zmierzyć się z armią polsko-litewską. Obozowe ciury pośpiesznie biorą się za wznoszenie lekkich umocnień polowych zwróconych na zachód. Wielki mistrz planuje najpierw przyjąć atak wojsk Jagiełłowych, a potem rozbić je potężnym kontruderzeniem.

O tej samej porze wojska Jagiełły docierają do południowego krańca jeziora Łubień. To tylko 6 km od obozowiska głównych sił zakonu, ale przeciwnicy nic o sobie nie wiedzą. Król także zarządza postój. Większa część jego wojsk rozlokowuje się wzdłuż drogi na Mielno, już po wschodniej stronie jeziora. Zaczynają krzątać się kucharze i ich pomocnicy. To samo dzieje się w obozie krzyżackim; obie armie wyruszyły bez porannego posiłku.

Zakonni rycerze czekają pod Grunwaldem w gotowości bojowej, ale nikt z zachodu nie nadchodzi. Gdzie jest ten Jagiełło? Wielka armia polsko-litewska zapadła się jak kamień w wodę. Ale hen na horyzoncie, za linią lasów, koło jeziora Łubień, widać jakieś dymy. Chyba płoną tamtejsze wsie. Ulryk czym prędzej wysyła na rozpoznanie 2 chorągwie. Po przekroczeniu doliny ze strumieniem, rozciągającej się między Łodwigowem i Stębarkiem, rozpoznanie zakonne natyka się na silny podjazd wojsk Jagiełłowych.

Kończy się chmarami wystrzelonych z kusz bełtów i pośpiesznym powrotem do własnych obozów z niemiłymi nowinami.

Cieśle kończą zbijać polową kaplicę dla króla na wyniosłym pagórku nad brzegiem jeziora, gdy do Jagiełły podjeżdża wściekłym galopem Hanko herbu Ostoja z ziemi chełmskiej i woła, iż dostrzegł blisko nieprzyjaciela. Chwilę później przybywa na spienionym koniu Dersław Włostowski i z dala oznajmia to samo. Jeszcze chwila i w pełnym galopie zjawiają się kolejni czterej rycerze z zaskakującą nowiną.

Jagiełło pozostaje nieporuszony. Pyta o liczbę jazdy zakonnej. Gdy dowiaduje się, że to dwie chorągwie, poleca marsz. Zbigniewowi z Brzezia wziąć kilka polskich chorągwi, odrzucić jazdę krzyżacką i utrzymać skraj lasów, osłaniając całkiem niegotowe do bitwy siły główne.

Zaskoczeni są obaj wodzowie. Von Jungingen uszykował się do bitwy pod Grunwaldem, a tu trzeba obracać się niemal w tył i walczyć między Łodwigowem i Stębarkiem. Jagiełło jest w dużo gorszej sytuacji. Gros jego sił wypoczywa w szyku marszowym za południowym końcem jeziora. Zanim je ściągnie na skraj lasków na brzegu doliny ze strumieniem, na której drugim brzegu stoją wojska zakonne, musi minąć sporo czasu. Jedyne, co może teraz zrobić król, to zachować ostentacyjny spokój. Jagiełło zatem wydaje rozkazy, by koncentrować armię, a potem na oczach swych rycerzy flegmatycznie słucha mszy.

Wojska zakonne przegrupowują się szybko i skutecznie. Przed wielkim mistrzem staje wielkie pytanie: uderzać od razu, w ciemno, licząc, że skryte za linią lasów wojska Jagiełłowe są rozproszone i nieprzygotowane do stawienia oporu, czy poczekać, aż gotowe do bitwy, wyjdą na rozległe pola między Łodwigowem i Stębarkiem?

Ulryk von Jungingen nagle mięknie, lęka się wielkiego ryzyka. Gdyby skryci za laskami Polacy i Litwini byli uszykowani do bitwy, atak zakonnej jazdy w ciemno mógłby skończyć się katastrofą. Ulryk postanawia czekać. Możliwość pobicia dwukrotnie liczniejszych i silniejszych wojsk polsko-litewskich bezpowrotnie znika.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.