23 września 1934 roku rozpoczęły się w Warszawie Międzynarodowe Zawody Balonowe o Puchar Gordona Benneta. Musiały być widowiskowe skoro tak barwnie opisuje je W. Kalicki i najważniejsze, Polacy wygrali:

Na lotnisku na warszawskim Polu Mokotowskim, mimo ciemności, krząta się 600 żołnierzy i mnóstwo cywilów. Oddział 200 piechurów pozostaje w rezerwie, na wypadek nieprzewidzianych trudności z pogodą. Żołnierze rozwijają długie węże z gumowanego płótna. Jest ich 18. Z murawy wystaje w dwóch liniach, oddalonych od siebie o 50 m, 18 masywnych metalowych zaworów. Pomiędzy sąsiednimi zaworami dystans wynosi 15 m. Przy każdym z nich jest tabliczka z nazwą kraju: Polska, Niemcy, Francja, Belgia, USA, Włochy, Czechosłowacja, Szwajcaria. To wyprowadzenia gazu z podziemnego gazociągu zbudowanego niedawno przez wojsko specjalnie na potrzeby tego dnia. 2 wielkie tablice ostrzegają: „Nie palić! Gaz świetlny!”.

Inni żołnierze znoszą z ciężarówek ważące po 12 kg worki z piaskiem. Naziemna obsługa balonów będzie obciążać nimi czasze w miarę napełniania gazem. Żołnierze mają wiązać worki do siatek okrywających czasze każdego balonu. Po napełnieniu czasz przytrzymywać przy ziemi będzie je po ok. 100 takich worków. Woreczki balastowe, używane podczas lotu, są mniejsze i lżejsze.

O 5.15 zjawiają się pierwsi zawodnicy. Amerykanie mają na mundurach wiatrówki, na plecach których wymalowane są napisy „US Navy” i ich nazwiska. Niektóre ekipy noszą mundury. Światowa czołówka baloniarzy to niemal bez wyjątku zawodowi wojskowi.

Niebo jest bezchmurne. Ale szykujących się do startu zawodników interesuje tylko układ wiatrów, wyży i niżów barycznych. Polska po raz pierwszy jest gospodarzem zawodów balonowych o Puchar Gordona Bennetta. To najważniejsza w świecie impreza baloniarska, a sam puchar ufundowany przez Jamesa Gordona Bennetta jest najstarszą nagrodą lotniczą. Reguły gry są proste: napełniane zwykłym gazem świetlnym balony o pojemności czaszy do 2200 m sześc., z 2-osobową załogą, startują kolejno z tego samego miejsca. Zwycięża ten, kto doleci najdalej – liczy się odległość w linii prostej od punktu startu. Czas lotu nie gra żadnej roli.

Polsce przypadł zaszczyt organizowania kolejnej edycji zawodów dzięki zwycięstwu w zeszłym roku, w zawodach o Puchar Gordona Bennetta w Chicago. Nasi mistrzowie kpt. pilot balonowy Franciszek Hynek i kpt. pilot balonowy Zbigniew Burzyński na balonie „Kościuszko” przelecieli wtedy 1361 km w 39 godzin i 32 minuty.

Polskie władze wojskowe przywiązują do sportu balonowego duże znaczenie – ma on być przedsionkiem i szkołą nawigacji dla pilotów lotnictwa wojskowego. Ma też propagować potęgę państwa. Dlatego zawody w Warszawie zorganizowano z rozmachem, angażując w przygotowania setki żołnierzy pułku balonowego i stołecznego garnizonu.

Żołnierze mocują płócienne szlauchy o średnicy 15 cm do wyznaczonych zaworów gazociągu. Ich końcówki doprowadzają do pozbawionych gazu powłok balonów, które leżą na płachtach rozłożonych na trawie. Obok stoją kosze i instrumenty nawigacyjne. Punktualnie o 6.00 technik stołecznych zakładów gazowniczych wkłada w gniazdo głównego zaworu na podziemnym gazociągu wielką korbę i przekręca zawór główny. Nad pierwszym zaworem do napełniania balonów pochyla się inżynier z gazowni. Aparatem Schylinga bada skład gazu. Gdy jego strumień wydmuchuje resztki powietrza z rurociągu i gaz osiąga regulaminowy ciężar właściwy, kierownik zawodów ppłk Sielewicz daje ręką znak i żołnierze przystępują do napełniania czasz. Z powodu zagrożenia wybuchem ulatniającego się gazu technicy z gazowni obsługują balony w specjalnych kapciach z miękkiego filcu, zaś pomagający im żołnierze, mimo przejmującego porannego zimna, chodzą boso. Przed przystąpieniem do pracy wszyscy musieli zostawić w namiotach obsługi technicznej papierosy, zapałki i paski z metalowymi sprzączkami.

Choć to blady świt, tysiące warszawiaków kibicują przygotowaniom do zawodów. Gaz tłoczony do powłok balonów pod ciśnieniem 9 atm huczy tak głośno, że w pobliżu trudno rozmawiać. Czuć dławiący zapach. Eleganckie damy, spacerujące pośród oklapniętych jeszcze czasz, skarżą się na ból głowy. Piloci doradzają uprzejmie, że na zapach gazu i mdłości najlepsze są popularne tabletki „z kogutkiem”.

Mija godzina i płaskie jak naleśniki powłoki balonów zaczynają pęcznieć. Po kolejnych 2 godzinach publiczność może już podziwiać tkwiące w trawie, niczym kapelusze gigantycznych grzybów, barwne, półsferyczne czasze 18 balonów biorących udział w konkursie i 3 startujących poza konkursem.

W tym roku zwycięzcy z Chicago rozdzielili się. Kpt. Burzyński leci z por. Zakrzewskim jako drugim pilotem na balonie „Warszawa”. Kpt. Hynek wraz z por. Pomaskim stanowi załogę wsławionego chicagowskim tryumfem „Kościuszki”. Pierwszym pilotem „Polonii” jest kpt. pilot balonowy Antoni Janusz.

Ale to nie jedyne w konkursie balony polskiej produkcji. Od niedawna jesteśmy światowym potentatem w produkcji wyczynowych balonów gazowych. Polscy inżynierowie opracowali nowatorską metodę gumowania tkanin używanych do szycia powłok balonowych. Srebrnoszare szwajcarski „Zurich III” i francuski „Toruń” zostały skonstruowane w Polsce.

Największe zainteresowanie kibiców budzi balon „Belgica” sławnego pilota belgijskiego Demuytera. Jest niezwykle lekki, gdyż jego powłokę uszyto z jedwabiu. Doświadczeni piloci balonowi na belgijską nowinkę patrzą ze sceptycyzmem. Na sukces w sporcie balonowym składają się przede wszystkim odporność czaszy balonu na uszkodzenia mechaniczne i na przepuszczanie gazu oraz umiejętności nawigacyjne załogi. Powłoka jedwabna wydaje się zbyt delikatna, by mogła długo wytrzymać trudy wielogodzinnego lotu, często w bardzo silnych wiatrach, pośród deszczu, czasami marznącego na powierzchni czaszy.

Jeśli chodzi o umiejętności, to Polacy teoretycznie są na straconych pozycjach. Każdy z nich ma na koncie po 50–60 lotów. Zagraniczni rywale zaś zaliczyli po 300–400 lotów. Zeszłoroczny sukces w Chicago i jakość polskich balonów sprawiły jednak, że załogi „Warszawy” i „Kościuszki” uważane są za faworytów.

W południe obwieszone startowymi workami balastowymi balony są już prawie całkowicie wypełnione gazem. Żołnierze z obsługi naziemnej pakują do ich koszy przyrządy nawigacyjne, zapasy żywności i wody, dodatkowe ubrania, gumowe pływaki ratunkowe na wypadek przymusowego wodowania na jeziorze lub w morzu. Wstawiają też małe kozetki, na których można będzie się zdrzemnąć. Wyposażenie wypełnia niewielkie kosze tak szczelnie, że piloci mieszczą się tam z najwyższym trudem. Na zewnątrz koszy zwisają girlandy małych woreczków balastowych z piaskiem używanych podczas lotu.

Walka zaczyna się jeszcze przed startem. Na skutek protestów jednej z ekip zagranicznych sędziowie dyskwalifikują załogę hiszpańskiego balonu „14 de Avril”.

Lotnicy przyglądają się pracy obsługi naziemnej, po czym co chwila wpadają do polowej stacji meteorologicznej zaaranżowanej w wielkim wojskowym namiocie. Wiatr na wysokości 1000 m wieje z południowego zachodu, na wys. 2 i 3 tys. – z zachodu. Wskutek utraty gazu nośnego balony mogą lecieć najwyżej przez 2–3 dni. Lecąc na niższym pułapie, balony powinny dotrzeć w rejon Leningradu, na wyższym zaś – w okolice Moskwy.

Na Polu Mokotowskim jest już ponad 50 tys. widzów. Nagle nad ich głowami pojawia się wypełniona tylko w części gazem powłoka bez kosza. Na wietrze przybiera rozmaite kształty, to wydłuża się niczym cygaro, to znów spłaszcza się. Wznosi się szybko i wkrótce jest ledwie widoczna. Powłoka francuskiego balonu „Toruń” podczas napełniania gazem wyślizgnęła się z obwieszonej workami balastowymi siatki i samodzielnie pofrunęła w świat. Francuzi Ravaigne i Deguy nie mają na czym lecieć. Widząc ich rozpacz, polscy organizatorzy proponują pechowym pilotom wypożyczenie balonu „Syrena”, który ma wystartować poza konkursem, by przewieźć okolicznościową pocztę i reportera Polskiego Radia. Francuzi proszą hiszpańskich lotników o udostępnienie ich wykluczonego z konkursu „14 de Avril”.

Niestety, komisja sędziowska stwierdza, że lot na balonie innym niż zgłoszony do konkursu spowodować musi dyskwalifikację.

O 15.30 obsługa naziemna przypina kosze do czasz balonów. Tuż przed 16.00 zaczynają przybywać oficjele. Na trybunie honorowej pojawiają się m.in. premier Leon Kozłowski, były premier Aleksander Prystor, politycy, generalicja, arystokraci, z księciem Januszem Radziwiłłem na czele. O 16.00 orkiestra gra Mazurka Dąbrowskiego, w niebo wzbija się kilkaset gołębi. Wiceminister komunikacji inż. Piasecki wygłasza przemówienie i otwiera zawody. Żołnierze przeciągają na linach „Warszawę”, białą, z charakterystycznym poziomym czerwonym pasem, przed trybunę honorową. Minister Piasecki i żona komisarycznego prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego chrzczą balon. Pani Starzyńska rozbija o krawędź kosza butelkę szampana. Piloci dostają kwiaty i ryngrafy. O 16.08 orkiestra gra ponownie Mazurka Dąbrowskiego i „Warszawa” wzbija się w powietrze. Kpt. Burzyński i por. Zakrzewski pozdrawiają wiwatującą publiczność. Potem jest hymn niemiecki i w niebo wznosi się „Stadt Essen”. Po nim hymn czechosłowacki i startuje „Bratislava”. Czescy piloci zrzucają na tłumy widzów małe spadochrony z paczkami cukierków.

O 18.00 posterunek policji w Rembertowie zawiadamia, że „Toruń” nieuszkodzony spadł na pobliskie pola.

Wieczorem rolnik Kryszczuk spod Drohiczyna znajduje w polu meldunek zrzucony przez kpt. Hynka. „Kościuszko” i „Polonia” lecą na wyższym pułapie i kierują się na Moskwę. Tę taktykę obrała jeszcze „Belgica” Demuytera. „Warszawa” wraz z resztą balonów leci na niskim pułapie. Silny wiatr pcha ją w stronę Finlandii. Zanosi się na ogromny sukces – z 3 polskim balonami walkę nawiązała jedynie „Belgica”.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.