14 maja, ale 410 lat temu miało miejsce morderstwo króla Francji Henryka IV Burbona. Do tych wydarzeń zabiera nas dziś W. Kalicki:


Dla monarchy noc kończy się przed czwartą nad ranem. Henryk IV, z bożej łaski arcychrześcijański król Francji i Nawarry, ma kłopoty ze snem. Zdarza się, że przez kilka nocy pod rząd nie może zmrużyć oka. Wzywa wtedy służbę, by czytała mu interesujące go dzieła. Ta noc była niewiele lepsza – król położył się w niezłym humorze, ale znów nie mógł zasnąć.

Henryk IV nie lubi ani siedzieć, ani leżeć bezczynnie. O pierwszym brzasku pośpiesznie wstaje z łoża, bez zwłoki ubiera się i przystępuje do modlitwy. Potem rzuca się w wir pracy. Przyjmuje kilku petentów, rozmawia ze swoim ambasadorem w Madrycie. Henryk IV uwielbia ruch i wysiłek fizyczny. Gdy nie może polować, namiętnie spaceruje. Teraz też, jeszcze przed śniadaniem, wymyka się na spacer do ogrodu tuileryjskiego. Bawi się trochę z delfinem Ludwikiem, synem z małżeństwa z Marią Medycejską, od wczoraj formalnie królową Francji.

Druga, niedawno poślubiona żona Henryka IV tak długo wierciła mu dziurę w brzuchu, aż wreszcie kazał ją uroczyście koronować. Król wybiera się na wielką wyprawę wojenną przeciw Habsburgom – zastępująca go w Paryżu Maria Medycejska po koronacji powinna mieć większy autorytet.

Wojna z niemieckimi Habsburgami o dominację w księstwach Juelich i Cleve, a zapewne w końcu i konfrontacja z rządzoną przez dynastię habsburską Hiszpanią to kolejna odsłona walki Henryka – najpierw jako króla Nawarry i lidera francuskich hugenotów, potem, po zmianie wyznania, katolickiego króla Francji – o wielkość. Henryk IV po latach pochodów i bitew w domowych wojnach religijnych zdołał spacyfikować nienawiść w kraju, skonsolidować państwo, zaprowadzić reformy i – wykorzystując swój wielki urok osobisty – niepostrzeżenie postawić zręby monarchii absolutnej. Francja zawdzięcza mu bardzo wiele, choć Francuzi przyznają to z ociąganiem i oporami.

Henryk IV po spacerze wraca do Luwru. Ale o odpoczynku nie ma mowy. Kolejnych paru dygnitarzy dworskich i wysokich wojskowych dostępuje zaszczytu rozmowy z monarchą. Nawet wtedy, gdy król siada do spóźnionego śniadania, załatwia urzędowe sprawy. Przy stole Henryk IV pozostaje tak długo, aż nasyci swój gargantuiczny apetyt. Potem znów zaczyna spacer. Krąży po pałacowych korytarzach z rozmówcami u boku. Wreszcie Henryk IV zachodzi do komnaty królowej. Zastaje żonę w towarzystwie diuszesy de Guise. Tu wreszcie siada na dłużej. Ciepło rozmawia z obu paniami, zabawia je żartami.

Z pokoi Marii Medycejskiej król wychodzi do swego gabinetu. Tam ma konferencję z posłańcem z Wenecji. Potem wraca do salonów królowej. Rozmawia z kanclerzem, bawi się z synami. Dochodzi już trzecia po południu – monarcha od jedenastu godzin jest na nogach, nieustannie w ruchu, z małymi przerwami tylko zajęty sprawami oficjalnymi.

Król wysyła swego zaufanego dworzanina Guillaume Fouquet de la Varenne’a do Arsenału po diuka de Sully, od 30 już lat swego najbliższego współpracownika, powiernika i przyjaciela. W istocie jest on w państwie drugą osobą po monarsze. Na miejscu La Varenne dowiaduje się, że diuk de Sully nie czuje się dziś dobrze. Odezwała się niezaleczona rana. Z tego powodu królewski minister wstał bardzo późno i dopiero teraz bierze kąpiel. Gdy jednak de Sully dowiaduje się o życzeniu władcy, daje znać królewskiemu wysłannikowi, że zaraz wychodzi z kąpieli i za godzinę będzie w Luwrze.

La Varenne wraca do pałacu i zdaje królowi relację z rozmowy z de Sullym. Henryk IV natychmiast zmienia plany. Nie chce fatygować swego przyjaciela. Wysyła La Varenne’a raz jeszcze do Arsenału, by oznajmił de Sully’emu, że może zostać w domu. Król odwiedzi go jutro o 5.00 i życzy sobie, by jego przyjaciel o tak niezwykłej porze nie czynił żadnych przygotowań, lecz przyjął go po prostu w szlafroku i szlafmycy. La Varenne przekazuje też sugestię monarchy, że chciałby on o tak wczesnej porze rozmawiać o możliwości przyspieszenia wymarszu armii na wschód o dwa dni.

De Sully zostaje w wannie. Rozpuszcza swą służbę, by mogła wyjść na miasto i obejrzeć wspaniałe popołudniowe uroczystości i festyny z okazji koronacji Marii Medycejskiej.

Król jest zmęczony, przygnębiony. Kładzie się na łóżku, by choć na chwilkę się zdrzemnąć, ale sen nie przychodzi. Henryk IV po chwili zrywa się, spaceruje po komnacie, podchodzi do okna. Zamyślony, bębni palcami w szybę. Pyta, która godzina.

 – Czwarta, sire – odpowiada towarzyszący mu kpt. markiz Louis de l’Hopital de Vitry, dowódca pałacowej straży przybocznej. I dodaje: – Wasz majestat jest smutny i zatopiony w myślach, więc powinien zaczerpnąć świeżego powietrza.

 – Ma pan rację, de Vitry, proszę zaprząc moją karocę. Pojadę do Arsenału do diuka de Sully, który nie czuje się dobrze.

Królowa Maria Medycejska namawia męża, by pozostał w Luwrze, przekonuje, że rozmowa z Sullym o rychłej kampanii wojennej przeciw niemieckim Habsburgom tylko go zdenerwuje.

Ale Henryk IV już powziął decyzję – chce na parę godzin wyrwać się z Luwru. Król schodzi w towarzystwie kilku wielkich panów do swej karocy. Diuk Jean-Louis de Nogaret d’Epernon zajmuje we wnętrzu miejsce po prawicy Henryka IV. Król zaprasza do środka także marsz. Antoine’a de Roquelaure. Po bokach karocy stają konno marsz. diuk Hercule de Montbazon, de Lavardin i markiz de la Force. Zaprząg karocy poprzedzają na koniach markiz de Mirabeau i przyjaciel króla Philippe Duplessis-Mornay. Prócz konnej eskorty wielkich panów karocy towarzyszy pieszo kilku lokajów. Henryk IV uznaje, że to dostateczna ochrona, i poleca dowódcy straży przybocznej pozostać w Luwrze. Kpt. de Vitry karnie wykonuje polecenie, choć czuje, że wraz ze swymi gwardzistami powinien towarzyszyć królowi. We Francji jeszcze tli się nienawiść rozniecona przez lata religijnych wojen domowych, jeszcze najbardziej nieprzejednani katoliccy księża wzywają do zabicia króla konwertyty, jeszcze niejeden zaciekły zwolennik Świętej Ligi słucha z uwagą wezwań do królobójstwa. Henryk IV od wielu lat żyje w cieniu zamachu na swe życie. Wielokrotnie próbowano go zamordować, ale większość zamachów była przeprowadzona nieudolnie. Raz jednak zajrzał śmierci w oczy. Przed szesnastu laty, gdy wrócił do Paryża z podróży po Pikardii, udał się późnym wieczorem do rezydencji swej metresy Gabrieli d’Estrées. Korzystając z ciemności i zamieszania, do królewskiej świty dołączył przyzwoicie odziany młody człowiek. Jean Chatel, młodzieniec z zamożnej mieszczańskiej rodziny, student prawa, pilny słuchacz związanych ze Świętą Ligą księży nawołujących do rozprawy z królem, przedostał się do salonu pani d’Estrées i z całej siły uderzył monarchę sztyletem w szyję. Na szczęście w tej samej chwili król schylił się, by podnieść jakiegoś witającego go na kolanach szlachcica. Ostrze, zamiast w tętnicę, trafiło w usta i wyłamało Henrykowi IV ząb. Zamach wstrząsnął królem. Henryk IV przygasł, zaczął unikać tłumu, dbał o dobrą ochronę swej osoby.

Teraz jednak, niepomny historii sprzed lat, odsyła de Vitry’ego i jego gwardzistów, by nadzorowali robotników budujących dekoracje do jutrzejszych uroczystości koronacyjnych królowej.

Karoca rusza. Nie ma w niej szyb, lecz jedynie mocowane u dachu solidne skórzane zasłony. Król poleca, by je zrolowano. Chce po drodze obejrzeć w mieście przygotowania do jutrzejszych uroczystości. Stangret pyta, dokąd ma jechać. Król rzuca tylko: „Wywieźcie mnie stąd!”. Potem rozkazuje jechać w stronę ulicy Saint-Denis, którą jutro królowa ma uroczyście wjechać do Paryża.

Królewska karoca mija pałac Longueville. Nikt z orszaku Henryka IV nie zauważa, że od bramy Wersalu za powoli jadącą karocą wytrwale biegnie mężczyzna z przerzuconym przez ramię płaszczem.

Król życzy sobie teraz, by zawieźć go do Croix de Trahoir. Karoca podjeżdża do jednej z pośpiesznie wznoszonych trybun. Henryk IV z uwagą przygląda się, jak robotnicy rozwijają dywany. Tłumek gapiów tarasuje drogę. Eskorta wielkich panów z braku miejsca oddala się od karocy. Na ulicy de la Ferronerie, wąskiej, pełnej bud i kramów handlarzy, z prawej strony karocy wyjeżdża ciężki wóz wyładowany beczkami z winem. Usiłuje go wyminąć drugi wóz, z sianem. Oba wozy tarasują ulicę. Królewska karoca zatrzymuje się przed domem notariusza Poutraina. Woźnica czeka, aż ładowne wozy odblokują przejazd. Jest gorąco. Król zdejmuje skórzany płaszcz, nachyla się ku diukowi d’Epernon, który głośno czyta jakiś list. Jeden z lokajów pochyla się; bezskutecznie usiłuje zawiązać sobie podwiązkę.

Mężczyzna z płaszczem na ramieniu wykorzystuje brak ochrony i nieuwagę lokaja. Wciska się między jeden z kramów i karocę. Jedną nogą wspina się na szprychę koła, podskakuje i drugą nogę opiera wyżej o występ w boku karocy. Spod płaszcza wyciąga długi myśliwski nóż i błyskawicznie uderza nim w pierś króla.

 – Jestem ranny – mówi Henryk IV cichym, zdziwionym głosem.

Napastnik zadaje natychmiast drugi cios. Ostrze przebija aortę tuż obok serca. Krew bluzga królowi z ust. Diuk de Montbazon zasłania króla ramieniem. Trzeci cios nożem grzęźnie w rękawie diuka. Śmiertelnie blady Henryk IV osuwa się na pierś diuka de Montbazon.

W gęstym tłumie zamachowiec miałby wielkie szanse, by zbiec, ale stoi jak skamieniały. Widząc zbliżającego się jakiegoś szlachcica ze szpadą, diuk d’Epernon woła, że każdy, kto teraz zabije zbrodniarza, zapłaci głową. Ale pośpieszne przesłuchanie nie wyjaśnia wiele. Zamachowiec, François Ravaillac, ma 32 lata, pochodzi z Angoulême, z nieciekawej, zbankrutowanej rodziny. Najwyraźniej jest psychicznie niezrównoważony. Z tego powodu został niegdyś usunięty z nowicjatu w klasztorze Feuillantów, potem wyrzucili go jezuici. Kazania księży, zajadłych wrogów Henryka IV, zostawiły w nim ślad. Uwierzył, że król wiedzie Francję do zguby. Zrazu Ravaillac chciał uświadomić Henrykowi IV, że błądzi, skłonić króla do naprawy jego win. Nieraz próbował dostać się na posłuchanie, ale straże przepędzały go od bram Luwru. Bezskutecznie starał się o posłuchanie u dworskich osobistości. W końcu postanowił króla zabić.

Królewska kareta z opuszczonymi skórzanymi zasłonami przewozi ciało monarchy do Luwru. Przy kolacji dziewięcioletniemu delfinowi Ludwikowi, z którym ojciec rano bawił się w ogrodzie tuileryjskim, guwerner usługuje na kolanach.

Król umarł, niech żyje król.

Chłopiec wybucha śmiechem, a potem zaczyna płakać.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.