1 czerwca to tradycyjnie Dzień Dziecka, ale w 1987 roku we Wrocławiu odbył się w tym dniu jeden z najgłośniejszych happeningów Pomarańczowej Alternatywy. Ówczesne władze PRL odczuły po raz kolejny absurdalność własnych rządów. Dziś brzmi to jak bajka, ale w tamtych niełatwych czasach, każdy sposób był dobry, by dążyć do demokracji. To właśnie wydarzenie wspominamy dziś za przyczyną W. Kalickiego:

Czyżby to robota krasnoludków? We wrocławskiej popołudniówce „Wieczór Wrocławia”, w rubryce Pod pręgierzem, gdzie żurnaliści opisują tzw. zwykłe, ludzkie sprawy (na przykład: „w budynku przy ul. Legnickiej 18 nie zamykają się drzwi wejściowe”), tym razem wezwanie redakcji do zgłaszania zwykłych, ludzkich spraw brzmi dziwnie: „Przykłady złej roboty, shr shr shrd shar shr zaniedbań w funkcjonowaniu służb miejskich administracji itp. to tematy kwalifikujące się do naszej rubryki”. Kto to rzęził? Krasnoludki?

Ale przecież krasnoludki mają się spotkać tego dnia o piętnastej na ul. Świdnickiej, a nie w redakcji „Wieczoru Wrocławia”! Od kilku dni po wrocławskich akademikach, zwłaszcza uniwersytetu i Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych, kolportowane są odbite na powielaczu ulotki niezależnego ruchu artystycznego Pomarańczowa Alternatywa:

 „Krasnale.

Krasnoludek odegrał istotną rolę w historii świata. Istota ta żyjąca w lasach, książkach, żywiąca się mchami, grzybkami i poziomkami jest nieznanym stworzeniem. Obecnie trudno stwierdzić, czy mamy tu do czynienia z ssakami i czy w przypadku krasnoludków można mówić o humanizmie. […]

Krasnoludkowie pracujący w kopalni, przy wyrębie lasu, opiekujący się królewnami i sierotkami to autentyczny roboczy ludek. Krasnoludek, czyli krasny, znaczy czerwony od czapek ludek, albo inaczej ludek chodzący w czerwonych czapkach, stanowi bardzo aktualny problem światowy i lokalny. […] Socjalizm w pełni docenił ideę krasnoludków. Już w czasie Wielkiej Rewolucji część Armii Czerwonej, szczególnie konnej Armii Budionnego, przebierała się w czerwone czapeczki, niektórzy dzięki nowej ideologii uwierzyli, że są krasnoludkami. […] W PRL krasnoludki nie są czymś odosobnionym, pojawiają się często i będą widziane we Wrocławiu, na ul. Świdnickiej koło zegara o godz. 15, 1 czerwca. Krasnoludek może okazać się wielkim mecenasem i przyjacielem drugiego etapu reformy gospodarczej. Niektórzy twierdzą, że krasnoludek może być konsekwencją tej reformy. Będą cię spisywać. Przyjdź. Nie jesteś gorszy od Sierotki czy Królewny. Polska ma przyszłość. Niech żyje surrealizm. Niech rozkwitają światowe siły pokoju w cieniu sztuki wojennej.

Vivat sorbowit!

1 VI godz. 15 ul. Świdnicka k/ zegara (przy Rynku).

Ps. […] Postaraj się przyjść z własną czapeczką”.

Autorem ulotki jest Waldemar Fydrych, zwany „Majorem”, jeden z założycieli w środowisku studenckim, jesienią 1980 roku, Ruchu Nowej Kultury. Fydrych opublikował wtedy Manifest surrealizmu socjalistycznego, w którym odkrył wielką tajemnicę realnego socjalizmu: choć opresyjny i wszechwładny, jest nieodparcie surrealistyczny.

Jesienią 1981 roku, w czasie strajków studenckich, Fydrych i Wiesław Cupała, zwany „Rotmistrzem”, wydawali gazetkę „Pomarańczowa Alternatywa”. Awangardowy biuletyn, którego twórcy nie traktowali poważnie ani strajku, ani samego biuletynu, ani samych siebie, odniósł ogromny sukces. Był odtrutką na politykę uprawianą na studenckim poziomie, na inflację haseł serio, pełnych patosu.

Stan wojenny dla Pomarańczowej Alternatywy był raczej podnietą niż przeszkodą. Wzniosła zaciekłość protestów solidarnościowych, te wszystkie malowane na murach kotwice, generały w czarnych okularach, hasła „Wrona skona” u outsiderów o artystycznych duszach wzbudzają od pewnego czasu znużenie i niesmak.

We Wrocławiu na zamalowanych przez władze solidarnościowych napisach ktoś nocą malował krasnoludki. Bez politycznych haseł, bez ciemnych okularów na nosie. Proste, radosne, czasem z trochę głupawą miną, czasem z kwiatkiem w rączce.

To działała Pomarańczowa Alternatywa.

W 1985 roku pomarańczowi w wielkich różowych czapkach z papieru wyszli w miasto z otwartą przyłbicą. Fydrych i jego przyjaciele, w większości studenci PWSSP, spotkali się na wrocławskim Rynku z tlącymi się tubami z papieru – to była akcja Zadymianie rynku. W następnym roku był Przemarsz garnków. Rok później Fydrych przygotował Stonogę – grupa performerów skonstruowała obudowany kartonem wąż aktywistów, maszerujący przez miasto – do czasu, aż rozmontowała go interweniująca milicja. Na happeningach spotykali się studenci z rozmaitych środowisk opozycyjnych – na czas akcji zawieszali swe sympatie polityczne. Liczyła się sztuka i dobra zabawa.

Przed paroma tygodniami Fydrych, który właśnie kończy studia na historii sztuki, wymyślił kolejne działanie, które, jak ma nadzieję, postawi milicję w trudnej sytuacji. Manifestacja krasnoludków w czerwonych czapkach zmusi funkcjonariuszy do zdejmowania ludziom czapek z głów. Piękny przykład surrealizmu socjalistycznego!

Iwona Tiningeriu, koleżanka Fydrycha, zdobyła deficytowe prześcieradła. „Major” pociął je na trójkąty, a potem we dwójkę w kilku dużych garnkach w mieszkaniu Iwony ufarbowali je na czerwono.

Wyprodukowanie ponad 200 czerwonych czapeczek zajęło kilka dni.

Później Fydrych pracowicie obchodził kolegów po akademiku Ul, w którym mieszka, w XX-Latce, i w innych domach studenckich. Przez tydzień namawiał do przyjścia na manifestację krasnali, zbierał pomysły, jak powinna ona wyglądać. Na koniec chętnym do udziału rozdawał po 10, 20 czerwonych czapeczek, by na Świdnickiej wręczyli je przechodniom.

Już o drugiej po południu na Świdnickiej i w przyległej części Rynku pojawia się polonez z tajniakami. W okolicznych zaułkach parkują wypełnione mundurowymi milicjantami nyski. Jak zwykle o tej porze na Świdnickiej jest mnóstwo przechodniów. Jest też więcej niż zwykle dwuosobowych patroli MO. Wtopieni w tłum sympatycy Pomarańczowej Alternatywy, z czapeczkami krasnali schowanymi w kieszeniach, z rozbawieniem obserwują, jak milicjanci legitymują przechodnia, który na swe nieszczęście całkiem przypadkowo włożył dziś czerwoną cyklistówkę. Tajniacy pilnie rozglądają się za prowodyrami nielegalnego zgromadzenia.

Punktualnie o 15.00 z Szewskiej wyłania się niewielki pochód. Na czele kroczy wielki miś, cały obwiązany i oklejony sztucznymi dolarówkami. Na swoim misiowym nosie ma ciemne okulary, takie w jakich zwykł objawiać się gen. Jaruzelski. W misiu skrywa się student Dariusz Duda, znajomy „Majora”, który przygotował z nim święto krasnoludków na Świdnickiej. Za misiem podąża kilka krasnali wielkości typowych studentów, odzianych dość niedbale, na szczęście ze schludnymi czerwonymi czapeczkami na głowach. Krasnale dźwigają wielką tekturową planszę, na której namalowany jest naturalnej wielkości krasnoludek z dziurą zamiast twarzy. Tego dnia na Świdnickiej każdy ma mieć szansę sfotografowania się w ciele krasnala.

Dwaj milicjanci podchodzą do pochodu z planszą. Aresztują planszę. Misio i jego koledzy zmykają w kierunku sporej grupy młodych ludzi, którzy nagle założyli sobie na głowy czerwone czapeczki i teraz wręczają czapki krasnali przechodniom. Jeden z nich rozdaje przechodniom także cukierki toffi, cenny rarytas w mało słodkim czasie II etapu reformy gospodarczej.

Coraz więcej młodych ludzi wyciąga schowane czerwone czapeczki i wkłada je. Grupa studentów z akademika XX-Latka rozdaje czapeczki krasnali w Rynku, pod pręgierzem. Pląsają, a na modłę skandowania „So-li-dar-ność!” podczas solidarnościowych demonstracji, wykrzykują: „Kras-no-ludki-są-na-świe-cie!”. Student Jakubczak, w czapeczce, gra na gitarze.

Tłum krasnoludów śpiewa „O mój rozmarynie rozwijaj się…”. Bez sensu, ale o to przecież chodzi – PRL jest bez sensu, to kraina surrealizmu socjalistycznego.

 „Proszę się rozejść!” – krzyczą przez megafon funkcjonariusze.

Tłum klaszcze.

 „Ci, co nie zdejmą czapek, będą legitymowani!!!”

Milicjanci przez krótkofalówkę pytają oficera dowodzącego w komendzie akcją, co mają robić.

Po namyśle pada rozkaz, by krasnale zwijać.

Z bocznych uliczek wyłania się coraz więcej milicjantów, coraz więcej odartych z czapeczek krasnoludków ląduje w nyskach.

Korowód kilkudziesięciu ludzi w czapkach krasnali tańczy i śpiewa: „My jesteśmy Pszczółka Maja…”.

Milicjanci zatrzymują „Majora” i paru jego kolegów. Pakują ich do nyski. Ktoś otwiera drzwi nyski z zewnątrz i Fydrych wyskakuje, po czym rozrzuca cukierki. Milicjanci znów go łapią i pakują z powrotem do nyski.

Wreszcie kilka milicyjnych samochodów z zatrzymanymi studentami odjeżdża na komendę milicji. Kilku przebierańców w czapeczkach obrzuca nyski garściami krówek i toffi.

Nagle rozlega się huk.

Drętwieją wszyscy – milicjanci i studenci. Ktoś strzelał? Zamach?

Ale to tylko jeden z przebierańców strzelił z pustej papierowej torby po cukierkach.

Pada deszcz. Zabawa wygasa. Jeszcze tylko milicjanci usiłują złapać misia w ciemnych okularach. Ale miś jest szybszy, umyka pościgowi.

Wieziony na komendę milicji Fydrych jest straszliwie zmęczony i jednocześnie zachwycony akcją. Wreszcie na ulicach Wrocławia ludzie nie rzucali w milicjantów kamieniami, lecz cukierkami, nie krzyczeli: „Gestapo!”, lecz „Krasnoludki są na świecie!”. Wreszcie pojawiła się sztuka.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.