Dziś przypomnimy jak w latach międzywojennych Rosja sowiecka traktowała swoich znaczących obywateli. W. Kalicki opisuje przypadek niejakiego Naumowa, który, prosił w Polsce o azyl polityczny i jako jeden z wielu Rosjan nie chciał wracać do Moskwy:

Gdy taki ranny wyraża życzenie złożenia zeznań, fatygują się do niego najwyższe władze. W izolatce Szpitala św. Karola Boromeusza w Białej Podlaskiej zjawiają się delegat wojewody lubelskiego Kazimierz Hauke, nadkomisarz Policji Państwowej Stanisław Ruciński i komisarz Tarbowski. Izolatki dzień i noc pilnuje posterunkowy policji.

Ranny ma się dobrze. Choć cały korpus ma obandażowany, jest w stanie sam podciągnąć się na łóżku. Niezbyt głębokie rany nie stanowią zagrożenia dla życia.

Pacjent z izolatki przed trzema dniami o 10.16 wyskoczył z ruszającego już w stronę granicy polsko-sowieckiej pociągu pośpiesznego Warszawa–Moskwa. Widząc wyskakującego i przewracającego się niemal pod koła pociągu pasażera, konduktor zatrzymał skład i sam wyskoczył na peron. Leżący tam mężczyzna wykrzykiwał, że jest śledzony przez agentów sowieckiej policji politycznej GPU, którzy eskortują go do Moskwy, by tam go zastrzelić. Konduktor wezwał sygnałem gwizdka posterunkowego, który zażądał od nieznajomego pasażera dokumentów. Wtedy mężczyzna wyciągnął z kieszeni nieduży scyzoryk, otworzył go i w zapamiętaniu zadał sobie kilkanaście ran w brzuch i piersi.

Choć zbroczony krwią, ranny pozostał przytomny. Policjant wylegitymował go. Mężczyzna wyciągnął z kieszeni sowiecki paszport na nazwisko Michaił Naumow. Wezwany lekarz stwierdził, że rany nie są groźne, ale na wszelki wypadek zdecydował przewieźć mężczyznę do szpitala. Pociąg do Moskwy odjechał bez Michaiła Naumowa.

Wczoraj Naumow złożył na ręce starosty prośbę o pozostawienie go do czasu wyleczenia w Polsce lub o odesłanie go do Francji. Wyraził też chęć złożenia wyjaśnień przedstawicielom władzy.

I rzeczywiście, chętnie opowiada siedzącym na krzesłach obok jego łóżka delegatowi wojewody i komisarzom o swojej karierze w partii bolszewickiej. Zaczął w niej aktywnie działać w 1918 roku. Jako zaufany członek partii, a przy tym wykwalifikowany kuśnierz, został skierowany do pracy w Pusznosyndykacie, centrali zajmującej się handlem futrami. Przed czterema laty awansował: został delegowany do Paryża jako kierownik przedstawicielstwa handlowego.

Wygodne życie w Paryżu skończyło się pół roku temu, 3 października 1929 roku. Tego dnia przybyły z Moskwy członek kolegium GPU Roisenmann wezwał radcę ambasady sowieckiej w Paryżu Grigorija Zinowiewicza Biesiedowskiego i oznajmił mu, że ma natychmiast wracać wraz z rodziną do Związku Radzieckiego. Biesiedowski, który do bolszewików trafił z eserowskiej opozycji, od kilku lat służył w sowieckiej dyplomacji, m.in. w Warszawie, ale co rusz zgłaszał zastrzeżenia do działalności terrorystycznej i dywersyjnej, jaką notorycznie prowadzili agenci GPU i wywiadu wojskowego z sowieckimi paszportami dyplomatycznymi w kieszeni. W tej sytuacji wezwanie do Moskwy mogło oznaczać tylko proces, a potem łagier albo egzekucję. Biesiedowski nie miał co do tego złudzeń i otwarcie odmówił powrotu. Roisenmann kusił go perspektywą dostatniej emerytury wypłacanej dożywotnio w niemieckich markach w kurorcie na południu Związku Radzieckiego. Biesiedowski nie dał się nabrać. Wrócił do swego mieszkania, ale był w pułapce: kamienica, w której mieszkali sowieccy dyplomaci i urzędnicy, przypominała twierdzę strzeżoną przez uzbrojonych enkawudzistów. Biesiedowski uciekł jednak przez mur ogrodu, wystąpił o azyl polityczny i jeszcze tego samego wieczoru wrócił w asyście francuskich policjantów po żonę i dziecko.

Pół roku później napisał wspomnienia, demaskujące kulisy działania sowieckiej dyplomacji. Wydano je natychmiast w Niemczech, w Polsce i we Francji. Czytelnicy mogli się z nich dowiedzieć, że długa seria tajemniczych zamachów bombowych, nękających Warszawę w 1923 roku, w tym i wielki wybuch w warszawskiej cytadeli w październiku 1923 roku, została zaplanowana przez sowieckiego „dyplomatę”, w istocie zaś rezydenta wywiadu wojskowego Łoganowskiego i jego następcę Jeleńskiego, wykonana zaś przez ich agentów z KPP.

Biesiedowski ujawniał także kompromitujące drobiazgi. Zaproszeni w 1923 roku na pogrzeb prezydenta Gabriela Narutowicza sowieccy dyplomaci w przeddzień uroczystości, na której obowiązywały stroje dyplomatyczne, dostali z Moskwy bezwzględny zakaz przywdziania burżujskiego rekwizytu – cylindra. By uniknąć skandalu dyplomatycznego, pojechali na pogrzeb w czapkach z czarnego baranka, którym wcisnęli denka do środka. Wprawili tym wszystkich w osłupienie, ale formalny wymóg pojawienia się w czarnych uroczystych nakryciach głowy spełnili i w pogrzebie brali udział.

Po ucieczce Biesiedowskiego zaczęła lawinowo rosnąć liczba sowieckich pracowników przedstawicielstw zagranicznych odmawiających powrotu do Moskwy. Europejskie gazety rozpisywały się ostatnio o ponad 200 nieposłusznych dyplomatach i urzędnikach.

Sytuacja w sowieckiej placówce w Paryżu stała się nie do zniesienia po tym, jak ostatnio urzędnik misji handlowej Krukow odmówił powrotu i ogłosił w prasie rewelacje kompromitujące sowiecki rząd. Naumow zeznaje, że przed tygodniem otrzymał nagłe wezwanie do Moskwy. Powodów mu nie podano. Mimo wątpliwości ruszył w drogę. Już jednak na granicy belgijskiej zauważył, że śledzi go dwóch agentów GPU.

 „Zrozumiałem, co czeka mnie w Moskwie. Resztek wątpliwości pozbyłem się, gdy po odjeździe pociągu z Warszawy do mojego przedziału wszedł jakiś nieznajomy mężczyzna, który zaczął ze mną rozmawiać po rosyjsku. Po czasie próbował dowiedzieć się, co sądzę o władzach sowieckich” – opowiada Naumow.

Gdy pociąg dojechał do Białej Podlaskiej, miał zamiar wysiąść i na piechotę wrócić do Warszawy, by tam oddać się w ręce polskich władz. Bał się, że lokalne władze w Białej Podlaskiej osobnika z sowieckim paszportem, bez ważnej wizy pobytowej, po prostu od razu odeślą do Związku Radzieckiego. Pociąg jednak ruszył już po półminutowym postoju. Gdy Naumow próbował wybiec na peron, tajemniczy rozmówca dopadł go na wagonowej platformie i usiłował zatrzymać. W końcu Naumow wyrwał się i karkołomnym susem wylądował na peronie.

Komisarz Tarbowski pyta uciekiniera, dlaczego sam poranił się scyzorykiem. Naumow wyjaśnia, że nie był pewien, czy Polacy nie wsadzą go z powrotem do pociągu. Samookaleczenie i kuracja w szpitalu wydały mu się najlepszym sposobem na pozostanie w Polsce i zyskanie na czasie.

Komisarz Ruciński prosi o złożenie zeznań na piśmie. Naumow po namyśle odmawia – o ile to możliwe, wolałby nie zostawiać śladów swojej ucieczki.

Następnie sowiecki zbieg podaje panu Hauke wniosek o zezwolenie mu na sześciotygodniowy pobyt w Polsce. Potem chciałby wyjechać do Francji.

Rozmawiający w szpitalu nie mają pojęcia, że właśnie w tym samym czasie moskiewski Sąd Najwyższy wydaje na paryskiego zbiega Krukowa zaoczny wyrok: kara śmierci, utrata wszelkich praw i konfiskata majątku.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.