„Obywatele umieram niewinny” – to ostatnie słowa jakie wypowiedział król Francji Ludwik XVI przed swoją egzekucją. Został ścięty 21 stycznia 1793 roku o godz. 10.22 i to właśnie wydarzenie przypomina nam dziś W. Kalicki:

O 5.00 kamerdyner Jean-Baptiste Cléry budzi Ludwika Kapeta, byłego króla Francji. Rewolucyjne władze Francji 21 września ubiegłego roku zniosły monarchię i wtedy Ludwik XVI stał się obywatelem Kapetem. Przed 4 dniami do Ludwika, uwięzionego w gotyckiej wieży Temple dawnego klasztoru Templariuszy w St. Martin, plebejskiej, zrewoltowanej dzielnicy Paryża, przybiegł z obrad Konwentu jego obrońca Chrétien-Guillaume de Lamoignon de Malesherbes. „Sire, przegłosowali śmierć” – powiedział bez wstępów de Malesherbes, ongiś dwukrotnie minister Ludwika XVI. Zdetronizowany monarcha był dużo mniej poruszony niż jego obrońca: „Eh bien, panie de Malesherbes, przysięgam panu w szczerości mego serca, jako człowiek, który wnet stanie przed Bogiem, że zawsze chciałem szczęścia ludu i nigdy nie wyraziłem żadnego życzenia, które by mu było przeciwne”.

Wyrok Konwentu kończy wieloletnią drogę francuskiego monarchy ku przepaści. Mizernego intelektu, niewielkich talentów politycznych, chwiejnego charakteru, był Ludwik XVI raczej marionetką konserwatywnych dworzan i swej żony Marii Antoniny. Nieraz mógł zapobiec radykalizacji nastrojów w kraju i spacyfikować rodzącą się rewolucję. Niemal zawsze jednak działał chwiejnie, bez krzty wyczucia i sprytu. Po wymuszonej przeprowadzce do Paryża usiłował, przekupując deputowanych, nie dopuścić do uchwalenia konstytucji. By przywrócić władzę absolutną, szukał pomocy u wrogów Francji, u emigrantów, spiskował. Nieudolnie. Często znajdowano kompromitujące króla papiery. Kiedy próbował uciec, pochwycono go w Varennes. Przekonany o zdradzie Ludwika XVI na rzecz Austrii paryski lud uderzył na Tuileries; król z rodziną trafił w końcu do więziennej wieży Temple.

Na drugim, środkowym piętrze wieży obudzony przez Cléry’ego Ludwik XVI jak co dzień rano klęka w nocnej bieliźnie i żarliwie się modli. W ostatnich miesiącach tylko wiara podtrzymuje go na duchu. Cléry przygotowuje odzież Ludwika: frak, kamizelkę, koszulę, krawat, szare sukienne spodnie i szare jedwabne pończochy. Wkrótce zjawia się spowiednik króla, ks. Henri-Essex Edgeworth de Firmont, syn irlandzkiego pastora nawróconego na katolicyzm. Ksiądz przychodzi po cywilnemu, bez sutanny i kościelnych utensyliów. Prosi komisarzy Komuny, nieustannie pilnujących Ludwika, by zezwolili na przyniesienie wszystkiego, co niezbędne, z pobliskiego kościoła Kapucynów. O 6.00 Edgeworth de Firmont odprawia dla króla mszę.

Poprzedniego wieczoru, podczas spotkania z żoną i dziećmi, monarcha obiecał im, że o 7.00 spotkają się ostatni raz przed egzekucją. Po porannej mszy ks. Edgeworth de Firmont przekonuje jednak Ludwika, że takie spotkanie byłoby zbyt ciężkie dla wszystkich.

Zwykle uwięziony w Temple król modlił się od 7.00 do 8.00, potem przez godzinę ubierał się z pomocą kamerdynera i ok. 9.00 wchodził na trzecie piętro, gdzie uwięzieni byli królowa, następca tronu i jego siostra, by wspólnie z rodziną zjeść śniadanie. Teraz rozmyśla w swej więziennej sali, czasem zamieni kilka zdań ze spowiednikiem.

O 9.00 do pokoju Ludwika wkracza komendant Gwardii Narodowej Antoine-Joseph Santerre z grupą delegatów Komuny, w otoczeniu 10 uzbrojonych gwardzistów. Król spostrzega, że wszyscy mają kapelusze, i natychmiast żąda, by podano mu jego własny kapelusz. Człowiek bez nakrycia głowy w otoczeniu eskorty w kapeluszach – to byłoby poniżające.

Przed wyjściem Ludwik XVI próbuje wręczyć swój testament delegatowi Komuny Jacques’owi Roux. Ten odpowiada brutalnie: „Nie jestem tu, by wykonywać twoje polecenia, lecz by cię doprowadzić na szafot”. Testament zgadza się wziąć inny delegat Komuny. Król prosi go, by oddał dokument jego żonie.

Na dziedzińcu czeka zakryty powóz mera Paryża. Król wsiada wraz z ks. Edgeworth de Firmont. Miejsca obok nich zajmują oficer Gwardii Narodowej i żandarm. Drzwiczki zatrzaskują się, powóz rusza w silnej eskorcie kawalerzystów.

W czasie jazdy król prosi spowiednika o brewiarz i czyta psalmy. Nie bez trudności. Na nierównym bruku powóz trzęsie się tak mocno, że pasażerom mocno podskakują głowy.

Wzdłuż trasy przejazdu stoją spragnione sensacji tłumy. Od ulic odgradza je gęsty szpaler gwardzistów. Władze Komuny obawiają się prób uwolnienia byłego monarchy. I rzeczywiście, na wzniesieniu obok bulwaru Bonne Nouvelle pojawia się grupa ludzi wzywająca gapiów do ratowania Ludwika XVI. To rojalista Jean baron de Batz wraz z garstką przyjaciół rozpaczliwie próbuje poderwać paryski lud. Zanim gwardziści dopadną spiskowców, de Batz z towarzyszami bezpiecznie znika w zaułkach.

Po godzinie konwój dociera na pl. Rewolucji. Wysoki drewniany szafot ustawiono na środku placu, niedaleko od postumentu obalonego pomnika dziadka dzisiejszego skazańca, króla Ludwika XV. W sporej odległości od szafotu czworobok gwardzistów powstrzymuje napierające nieprzebrane tłumy. Przestrzeń za plecami gwardzistów ze stojącą pośrodku gilotyną jest pusta.

Choć od pierwszej egzekucji za pomocą gilotyny minęło dopiero 9 miesięcy, paryski plebs, namiętnie asystujący każdej kaźni, ma już swoje upodobania i rytuały. Bywalcy wcześniej zajmują najlepsze miejsca, znajdujące się na końcu Jardin des Tuileries. W tłumie widzów jest mnóstwo kobiet i dzieci, pośród których uwijają się sprzedawcy łakoci i pamiątek; wiele z nich to miniaturki szubienicy. Gawiedź traktuje egzekucję jak widowisko teatralne. Tak było zawsze, teraz jednak najbardziej fascynującym elementem spektaklu nie są długotrwałe męki ofiar, lecz błyskawiczna śmierć. Im szybsza, tym większy budzi podziw widzów. Po zainstalowaniu na pl. Rewolucji gilotyny aktorem równie ważnym podczas egzekucji jak skazaniec stał się kat. Teraz tłumy gapiów komentują nie tylko odwagę i opanowanie ofiary, ale także biegłość oprawcy.

Kat już czeka na szafocie. Charles-Henri Sanson jak zawsze ubrany jest z wyszukaną elegancją: ciemny redingot, prążkowane spodnie, trójgraniasty kapelusz.

Powóz z królem zatrzymuje się pod szafotem. Gdy Ludwik XVI wysiada, eskortujący go w powozie gwardzista i żandarm przekazują go Sansonowi. Ludwik bez cienia trwogi patrzy na szafot. Na żądanie kata sam zdejmuje kapelusz, frak i krawat; zostaje jedynie w koszuli i w pikowanej kamizelce ze zwykłej białej wełny. Sanson przystępuje do monarchy. Chce obciąć mu włosy z tyłu głowy, wysoko, by nie przeszkadzały ostrzu gilotyny. Król protestuje. Ks. Edgeworth de Firmont przekonuje go, by poddał się woli oprawców.

Sanson strzyże skazańcowi tył głowy. Królewskie włosy chowa do kieszeni.

To niemal zawsze najtrudniejszy moment dla skazańców – dotyk zimnego ostrza katowskich nożyczek na karku potrafi załamać najtwardszych z nich. Ale król poddaje się tej przerażającej i upokarzającej ceremonii z pełnym rezygnacji spokojem. Protestuje jednak przeciw wiązaniu mu rąk na plecach. Edgeworth de Firmont znów przekonuje go, by poddał się katu: „Sire, w tej nowej zniewadze dostrzegam tylko ostatni rys podobieństwa między Waszą Królewską Mością i Bogiem, który będzie Waszą nagrodą”. Ludwik odpowiada, że wypije ów kielich aż do dna.

Król wstępuje na szafot. Towarzyszą mu 2 pomocnicy kata – jednym z nich jest jego najstarszy syn Gabriel – i adiutant generała Gwardii Narodowej, dowodzącego czworobokiem chroniącej szafot piechoty. Dobosze bębnią z całych sił. Na szafocie skazaniec skręca nieco w lewo, zatrzymuje się i przez dłuższą chwilę przypatruje się tłumom. Ma mocno zaczerwienioną twarz. Wykonuje głową gest, jakby chciał coś powiedzieć. Dobosze cichną, ale w tłumie rozlegają się okrzyki, by kat jak najszybciej przystąpił do dzieła. Adiutant dowodzącego na placu generała Gwardii daje doboszom znak, by uderzyli w bębny. Ludwik XVI drepce wokół gilotyny i mówi donośnym, spokojnym głosem: „Umieram niewinny wszystkich zbrodni, które mi zarzucano. Wybaczam sprawcom mej śmierci i proszę Boga, by krew, którą rozlejecie, nie spadła nigdy na Francję”. Werble zagłuszają jego słowa. 2 pomocnicy kata rzucają się do króla i błyskawicznie przywiązują do stojącej pionowo deski. Potem przechylają deskę do pozycji poziomej i wsuwają pod nóż gilotyny. Głowę króla unieruchamia teraz niewielki półkolisty uchwyt zwany lunetą. Jeden z pomocników chwyta Ludwika XVI za resztkę włosów i przygina jego głowę ku stojącemu pod nią niewielkiemu wiklinowemu koszowi. Sanson zwalnia ostrze gilotyny.

Jest 10.22.

Sanson wyjmuje z kosza głowę monarchy i trzymając ją za włosy, pokazuje tłumom.

Werble cichną. Po chwili zrywają się okrzyki: „Niech żyje Naród!”. Najgłośniej krzyczą kawalerzyści, którzy eskortowali Ludwika XVI na miejsce kaźni. Zdejmują z głów hełmy i w geście triumfu podnoszą je zatknięte na ostrzach szabel. Tłum rozrywa kordon gwardzistów i pędzi w stronę szafotu. Mnóstwo osób macza we krwi monarchy, która obficie zalała szafot, chusteczki, strzępy papieru, nawet rękawy i poły surdutów.

W tym czasie pomocnicy kata szybko odwiązują ciało i wrzucają je do drewnianej trumny bez wieka. Sanson kładzie głowę między nogami króla. Oddział żandarmów eskortuje wóz z koszem ze zwłokami na ulicę Anjou-Saint-Honoré, na tamtejszy cmentarz parafii Madeleine. Pod nadzorem 2 delegatów Komuny robotnicy wsypują do trumny palone wapno i pośpiesznie zakopują ją. Miejsca pochówku nie oznaczają.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.