25 stycznia 1930 roku miał dokonać się największy skok na bank w Europie. Miejsce akcji: Częstochowa, w roli głównej doświadczony kasiarz o pseudonimie „Szpicbródka”. Jak do tego nie doszło opowiada W. Kalicki:

Nad ranem wywiadowcy i mundurowi policjanci ruszają w Warszawę. To już piąty dzień wielkiej obławy policji w całej Polsce na elitę świata przestępczego – kasiarzy.

Przed 6 dniami, w senny niedzielny poranek, dozorca posesji Nowy Świat 61 zauważył, że w sklepie znanego warszawskiego jubilera Jagodzińskiego, zajmującym parter budynku, brakuje kraty żelaznej, zakładanej od wewnątrz na drzwi frontowe, całe zaś wnętrze wypełnia gęsty biały dym. Dozorca pewien, że wybuchł pożar, zaalarmował posterunkowego. Policjant stwierdził, że drzwi do jubilera od strony zaplecza są otwarte, w środku panuje ogromny nieład, zaś kasa ogniotrwała jest rozpruta. Właściciel zawiadomiony o włamaniu wpadł w szok i śledczy długo musieli czekać, aż będzie w stanie oszacować straty. Ostatecznie okazało się, że z rozprutej kasy znikło 10 tys. zł w gotówce i biżuteria wartości ponad 160 tys. zł.

Prowadzący oględziny na miejscu włamania policjanci nie kryli zdumienia – to była robota prawdziwych zawodowców, przeprowadzona z wielkim rozmachem i perfekcyjnie. Ślady w zamku drzwi na zapleczu sklepu zdradziły, że przestępcy weszli do wnętrza na tzw. pasówkę, dorobiony klucz. W środku policjanci znaleźli porzucony sprzęt kasiarzy – najnowszy typ aparatu tlenowo-acetylenowego, butle z tlenem i acetylenem oraz dwie walizki pełne wyrafinowanych narzędzi. Kasa ogniotrwała, którą rozpruto palnikiem, znajdowała się wewnątrz wielkiego namiotu z ceraty, rozbitego przez złodziei w pokoju. Nigdzie nie można było znaleźć odcisków palców. Przestępcy pracowali w rękawiczkach.

Doświadczeni policjanci szybko odtworzyli przebieg włamania. Nad ranem przestępcy weszli od zaplecza, otwierając tylne drzwi sklepu pasówką. Potem wspólnik kasiarzy zamknął ich w sklepie od zewnątrz. Złodzieje rozbili ceratowy namiot nad kasą, by przez okna od strony ruchliwego Nowego Światu jakiś poranny przechodzień nie zauważył płomienia palnika. Kasę rozpruli palnikiem. Porzucony sprzęt świadczył, że coś ich przestraszyło – musieli pośpiesznie spakować łupy, sprzęt zaś porzucili. Jak uciekli? Jeszcze na początku akcji odcięli kłódki na kracie od drzwi frontowych i potem wybiegli, niezauważeni, prosto na Nowy Świat.

Policja potraktowała włamanie na Nowym Świecie jak wyzwanie rzucone przez świat przestępczy. Zamiast prowadzenia rutynowego, dyskretnego rozpoznania warszawskiego półświatka, zmobilizowane natychmiast wszystkie siły stołecznej policji ruszyły na dansingi, do kabaretów, domów publicznych i złodziejskich melin. Nieoczekiwane uderzenie przyniosło nadzwyczajne rezultaty. W warszawskich metach policjanci zatrzymali elitę europejskich kasiarzy: Stefana Wyrzykowskiego, Stanisława Szczechowicza, Bolesława Laskowskiego, Karola Czajkowskiego, Leona Szydłowskiego, Nutę Loginiaka, Stefana Matuszewskiego, Nutę Sołowieja. Większość z nich od dawna była bezskutecznie poszukiwana przez policję. Co więcej, w ich melinach policjanci znaleźli ogromną ilość najnowocześniejszego sprzętu kasiarskiego – dowód, że wkrótce włamania takie jak na Nowym Świecie miały posypać się niczym z rozprutego worka.

W mieszkaniu Kazimiery Kozłowskiej przy Pańskiej wywiadowcy aresztowali kolejnych asów kasiarskiego fachu: Stanisława Cichockiego „Szpicbródkę”, Wacława Piórkowskiego oraz Mariana Brzezińskiego „Mańka Buca”, nieformalnego męża gospodyni.

Cichocki, dla przyciętej w klin bródki zwany „Szpicbródką”, w Warszawie zasłynął głośnymi akcjami na kasę Banku Dyskontowego i skarbiec Banku Przemysłowców przy ul. Zgoda, a zwłaszcza dokonanym przed niespełna 3 laty podkopem pod Państwowe Zakłady Graficzne w Alejach Jerozolimskich, gdzie drukowano banknoty. Choć żadna z tych akcji nie zakończyła się sukcesem, granicząca z bezczelnością śmiałość i błyskotliwe, drobiazgowe planowanie przysporzyły „Szpicbródce” wielkiej sławy i poważania w przestępczym światku. Odtąd zatrudniany był przez polskich kasiarzy jako planista i konsultant przy poważniejszych skokach.

Marian Brzeziński stał się sławny w półświatku w zeszłym roku, gdy wziął w obronę młodego krakowskiego złodzieja Mariana Zwolińskiego, okradzionego przez złodziei warszawskich. Spór o to, czy postąpił słusznie, podzielił stołeczny półświatek. Konflikty szybko przerodziły się w porachunki, zabito kilku przestępców. Rada warszawskiego świata przestępczego, zwana Din Tojrą, wydała na „Mańka Buca” wyrok śmierci, ale 2 egzekutorów, którzy dopadli go w szpitalu, niedoszła ofiara zastrzeliła na oczach tłumu pacjentów. Dopiero wielki okup zapewnił „Mańkowi” cofnięcie podziemnego wyroku i przywrócenie pełni przestępczych praw.

Z zatrzymanych w mieszkaniu Kozłowskiej złodziei, najskromniej prezentuje się Marian Piórkowski. Tylko wtajemniczeni wiedzą, że ten początkujący przestępca cieszy się wśród kasiarzy opinią prawdziwego artysty palnika acetylenowego, potrafiącego rozpruć najgrubsze ściany kas ogniotrwałych i nawet nie osmalić leżących tuż za nimi banknotów.

Podczas rewizji osobistej u Brzezińskiego znaleziono 8 fragmentów planów przedstawiających urządzenia alarmowe stosowane w bankach. W kieszeni „Szpicbródki” policjanci natrafili na niewielką blaszkę z nieznanego metalu, dość osobliwego kształtu. Wydała się im podejrzana i zatrzymali ją.

Policjanci przypuszczali, że 3 kasiarzy łączy coś z włamaniem na Nowym Świecie, ale nie byli w stanie ustalić, co konkretnie. Wtedy przypomnieli sobie mgliste pogłoski, krążące ostatnio po warszawskim półświatku, o mającym rychło nastąpić jakimś wielkim skoku na bank. Wobec braku postępu w śledztwie, 3 zatrzymanym kasiarzom odebrano ubrania i przeszukano je drobiazgowo, prując szwy i podszewki. Opłaciło się. W marynarce „Mańka Buca” znaleziono zaszyty kwit z firmy Perun na Grochowskiej, specjalizującej się w dostawach tlenu i acetylenu. Kwit wystawiony na fałszywe nazwisko ziemianina Mariana Bielańskiego spod Pułtuska potwierdzał opłacenie z góry nabicia wielkiej stalowej butli aż 1000 l acetylenu.

W tym czasie inna ekipa policyjna szybko wyjaśniała tajemnice skoku na Nowym Świecie. Najpierw wywiadowcy ustalili, że od dnia włamania nikt nie widział kasiarza Daszkiewicza „Kwadratowego”. 2 doby zajęło wywiadowcom wyśledzenie „Kwadratowego” w dotąd nieznanej policji melinie na Bagnie. 3 ekipy policyjne przeprowadziły rewizje w mieszkaniach „Kwadratowego”, jego kochanki i jego rodziców. Pod podłogą piwnicy rodziców znaleziono zakopaną część łupu z Nowego Światu. Wczoraj postawiony wobec takich dowodów „Kwadratowy” załamał się i zaczął sypać. Wyjawił, że szefem skoku na jubilera Jagodzińskiego był Adam Stempel, członek międzynarodowej grupy kasiarzy, który niedawno uciekł z gmachu sądu w Poznaniu, dosłownie chwilę po skazaniu go na 8 lat ciężkiego więzienia. „Kwadratowy” opowiedział też, że sprzęt do prucia kasy – aparat acetylenowy, manometry – kupił na polecenie Stempela w firmie Spawotechnika przy Królewskiej, zaś butle z tlenem i acetylenem sprowadził z Katowic. Policjanci jeszcze wczoraj sprawdzili jego zeznania i wybuchła sensacja. „Kwadratowy” kupił w Spawotechnice 2 aparaty – ten większy, nowocześniejszy, dużo wydajniejszy, przekazał Stemplowi.

Śledczy nie mają wątpliwości – aparat acetylenowy i wielka 1000-litrowa butla acetylenu, kwit na nabicie której znaleziono zaszyty w marynarce kompana „Szpicbródki”, miały posłużyć do napadu na bank. Układanka domyka się: „Szpicbródka”, „Maniek Buc” i Piórkowski zorganizowali skok na któryś z banków. Przygotowania do takiej akcji są bardzo kosztowne, zatem „Szpicbródka” zorganizował nieco wcześniej skok na jubilera Jagodzińskiego, z którego zysk miał sfinansować włamanie do banku.

 „Szpicbródka” i jego dwaj wspólnicy to raczej szefowie, planiści wielkiego skoku. Wykonawcy pewnie są gotowi i lada chwila mogą uderzyć. Ale na który bank?

Liczy się każda minuta. Jeszcze przed południem wywiadowcy z fragmentami planów znalezionych przy „Mańku Bucu” ruszają do ekspertów od alarmów i biur projektujących bankowe systemy alarmowe. W biurze projektowym na Chmielnej inż. Malicki rozpoznaje plany instalacji znalezione przy „Mańku Bucu”. To systemy alarmowe zainstalowane w Banku Polskim w Częstochowie. A dziwna blaszka znaleziona w kieszeni „Szpicbródki”? Inż. Malicki przez chwilę studiuje plany i oznajmia z zaskoczeniem, że najwyraźniej blaszka ta jest w stanie bezgłośnie wyłączyć cały system alarmowy częstochowskiego banku. Malicki przypomina sobie, że niedawno zgłosił się do niego jakiś mężczyzna, powołał się elektrotechnika Dąbrowskiego z częstochowskiego Banku Polskiego, który opiekuje się tamtejszymi systemami alarmowymi, i poprosił o obszerne wyjaśnienie ich konstrukcji, bo, jak powiedział, systemy ustawicznie się psują. Inż. Malicki żądanych wyjaśnień udzielił.

Jest już sobotnie popołudnie – a noc z soboty na niedzielę to najlepsza pora do skoku na bank. Warszawska Komenda Policji wysyła do policji częstochowskiej szyfrowaną depeszę z ostrzeżeniem. Najbliższy pociąg do Częstochowy odchodzi dopiero za parę godzin. Policjanci dzwonią do dyrektora warszawskiej centrali Banku Polskiego, który natychmiast oddaje im do dyspozycji swą luksusową limuzynę. Oficer śledczy wraz z kilkoma wywiadowcami bez zwłoki ruszają w drogę.

Częstochowscy policjanci dokonują w tym czasie sensacyjnych ustaleń. Oddział Banku Polskiego znajduje się w wybudowanym w czasach carskich budynku przy ul. Panny Marii. Z boku do bankowej posesji przylega jednopiętrowy budynek nr 36. Policja błyskawicznie sprawdza na planach, że jedna z oficyn posesji bezpośrednio sąsiaduje z budynkiem banku, zaś jednopokojowe mieszkanie na jej piętrze dzieli tylko ściana od bankowego skarbca. Policjanci próbują odszukać właściciela tego mieszkania. I kolejna niespodzianka. Latem zeszłego roku jego właściciel, niejaki Rosenstein, otrzymał od Jankla Zylbermana propozycję kupienia klitki. Rosenstein sprzedać jej nie chciał, ale Zylberman tydzień po tygodniu podwyższał ofertę – aż do 10 tys. zł. Rosenstein w końcu zgodził się, za 6 tys. kupił 3 razy większe mieszkanie w lepszym punkcie Częstochowy i wyprowadził się. Zylberman nie wprowadził się, wniósł tylko 3 wielkie skrzynie.

Pod podanym w dokumentach sprzedaży adresem nikt nie zna żadnego Jankla Zylbermana.

Wczesnym wieczorem warszawscy i częstochowscy policjanci wkraczają do mieszkania rzekomego Zylbermana. Jest puste. Zdemolowana kuchnia cuchnie jak ustęp. Jedyny pokój zamknięto na potężną kłódkę. Po jej przecięciu policjanci wchodzą do środka. Jest zwyczajnie: nowe tapety, otomana, szafa, 3 skrzynie. Ale w otomanie policjanci znajdują ogromną butlę stalową z 2 tys. l acetylenu. Wszystkie skrzynie wypełnione są gruzem. Ale skąd ten gruz? Policjanci opukują ściany. Tuż pod sufitem, nad szafą, tapeta wydaje głuchy odgłos. Pod nią w metrowej grubości murze banku wykuto spory otwór o średnicy 80 cm i takiejże głębokości. Pozostała do wybicia już tylko jedna warstwa cegieł od strony banku. Za nią znajduje się archiwum, skąd wewnętrznymi schodkami można zejść do skarbca.

Zgłasza się dyrektor częstochowskiego Banku Polskiego. Drżącym głosem oznajmia, że w kasie leży rekordowo wielki majątek – 30 mln zł w gotówce.

To byłby największy skok na bank w Europie.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.