27 stycznia 1945 roku radzieccy żołnierze otworzyli bramy KL Auschwitz. Paradoksem historii było to, że przedstawiciele jednego totalitaryzmu uwolnili więźniów drugiego totalitaryzmu. Wolność odzyskało około 7 tys. więźniów. Za sprawą W. Kalickiego przypominamy tamte wydarzenia:

Lejtn. Jurij Ilinski dostrzega przy zaśnieżonej drodze tablicę z napisem „Auschwitz”. Dalej widać zabudowania miasta.

Jego kompania wchodzi w skład 100. Lwowskiej Dywizji Piechoty dowodzonej przez gen. mjr. Fiedora Krasawina. Dywizja od wschodu naciera na Oświęcim. Dowódca uderzającej od Krakowa na Górny Śląsk 60. Armii I Frontu Ukraińskiego gen. płk Paweł Kuroczkin zamierza w rejonie Oświęcimia otoczyć w dużym kotle wycofujące się siły niemieckie. Sowieckie dywizje nacierają na miasto od północy i od południowego wschodu.

19-letni Ilinski nie ma pojęcia, czy to jeszcze Polska, czy już Niemcy. Dla jego żołnierzy to ważna różnica – żaden z nich nie ma wątpliwości, że w „prokljatoj Germanii” wreszcie będzie im więcej wolno. Gdy sowieccy żołnierze wchodzą do miasta, wszystko staje się jasne. Na domach pojawiają się biało-czerwone flagi, wszędzie pełno rozradowanych polskich mieszkańców. Polacy co rusz przywołują czerwonoarmistów i pokazują im wmieszanych w tłum, poprzebieranych w cywilne ubrania hitlerowskich funkcjonariuszy.

Niemcy nie bronią Oświęcimia i kompania Ilinskiego, która liczy najwyżej połowę etatowego stanu, ok. godz. 14.00 dociera do stacji kolejowej. W otwartym terenie czerwonoarmistów wciska w śnieg ogień karabinów maszynowych. Niemcy siedzą w kilku bunkrach usytuowanych przy stacji, między torami. Są dobrze wstrzelani.

Sowieccy żołnierze niemal pół godziny pełzną w kopnym śniegu, zanim wreszcie jeden z nich obezwładnia wiązką granatów najbliższy z bunkrów. Chwilę potem za plecami czerwonoarmistów rozlega się ryk silników. Na odsiecz kompanii Ilinskiego przybywają czołgi. Huk armatnich wystrzałów i już drugi bunkier rozbity. Niemieckie karabiny maszynowe milkną. Lejtnant na czele swoich piechurów dopada stacji, przeskakuje przez tory. Dalej widać strażnicze wieżyczki i mnóstwo gęsto stojących baraków. Sowieci łapią w lot – to musi być obóz.

Czerwonoarmiści podchodzą bliżej, dostrzegają druty kolczaste. Przez dziury w ogrodzeniu wślizgują się między baraki. Idą ostrożnie – w pobliżu ciągle słychać strzały. Pod ścianą baraku dostrzegają stos straszliwie wychudzonych ciał. Pod kolejnym barakiem – gromadę rozstrzelanych kobiet i mężczyzn. I w końcu trafiają na barak z zagłodzonymi, obdartymi, chorymi dziećmi. Najmłodsze mają po 2–3 lata. Sołdaci rozpinają plecaki i rozdają im wszystko, co tylko nadaje się do jedzenia. 6-letni chłopczyk łapie Ilinskiego za rękę i już nie puszcza. Oprowadza go po obozie, pokazuje: tu było krematorium, a to łaźnia, tam palili ludzi na stosach. Lejtnant bierze ze stosu nadpalonych kości kawałek ludzkiej szczęki i chowa do plecaka. Na pytanie, gdzie rodzice, chłopczyk odpowiada spokojnie, że Niemcy ich zabili. Ilinski w jednej sekundzie postanawia zabrać dziecko ze sobą, do swojego batalionu. Odchucha się je, odkarmi, ubierze. Przy armii zawsze będzie mu lepiej, dostatniej niż wśród cywilów. Ale kombat, dowódca batalionu, każe chłopczyka odprowadzić z powrotem. Dziecko płacze. Ilinskiemu też zbiera się na płacz. W końcu daje chłopczykowi na pożegnanie to, co ma najcenniejszego: maleńki niklowany damski pistolecik kaliber 5 mm.

SS już od lipca 1944 roku, od momentu oswobodzenia obozu na Majdanku, systematycznie likwidowało akta i zmniejszało liczbę więźniów w obozach w Auschwitz i Birkenau. Od początku grudnia 1944 roku do 15 stycznia 1945 wywieziono z obozowych magazynów do Rzeszy ponad 0,5 mln sztuk ubrań po zamordowanych w komorach gazowych. Od jesieni 1944 więźniowie zmuszani byli do zacierania śladów zbrodni: demontowali wyposażenie komór gazowych i krematoriów, rozbierali drewniane baraki, palili akta (w styczniu 1945 palili je w stosach na obozowych ulicach), wykopywali prochy spalonych ofiar i wysypywali do rzeki Soły, plantowali grunt, sadzili drzewa. Tydzień temu Niemcy wysadzili krematoria II i III, a wczoraj o 1.00 ostatnie – krematorium V.

Ostatnie apele w obozie Auschwitz-Birkenau odbyły się 10 dni temu. Nazajutrz zaczęła się ewakuacja 58 tys. więźniów w 500-osobowych kolumnach marszowych, w śniegach i ponad 20-stopniowym mrozie. Słabnących mordowali esesmani. Zginęły tysiące więźniów.

W obozie Auschwitz pozostało ok. 1200 więźniów, chorych i niezdolnych do marszu; w Birkenau – 5800 więźniów, w większości kobiet. Straże SS znikły przed 6 dniami, ale teren obozu nadal przeczesywały patrole SS i Wehrmachtu. Jeszcze przedwczoraj do Birkenau wpadł oddział SD, który zebrał 150 Żydów, wyprowadził za bramę i część z nich rozstrzelał. W tym czasie w obozie Auschwitz esesmani przeszukali baraki, spędzili więźniów w jedno miejsce i szykowali się do egzekucji, gdy nadjechali gestapowcy z wiadomością, że Rosjanie w każdej chwili mogą domknąć kocioł. Wtedy Niemcy w pośpiechu opuścili obóz.

W Birkenau chorzy i skrajnie osłabieni więźniowie pochowali się w barakach. Po godz. 14.00 słychać okrzyki: „Idą! Idą!”.

Więzień Alfred Fiderkiewicz na głównej drodze obozu dostrzega sowieckiego żołnierza. Idzie po śniegu miękkim krokiem, z kolbą przy ramieniu. Fiderkiewiczowi wyzwoliciel kojarzy się z myśliwym na polowaniu. Wychodzi mu naprzeciw:

 – Zdrawstwujtie!

Rosjanin z uśmiechem pyta, czy są tu Niemcy, i czujnym krokiem rusza dalej.

Po południu na teren obozu macierzystego Auschwitz i do Birkenau wkraczają pozostałe sowieckie oddziały. Na widok wychudzonych trupów i zagłodzonych, ważących po 30 kg więźniów z najwyższym trudem idących przez śnieg ku wyzwolicielom, wielu zahartowanych czerwonoarmistów płacze jak dzieci. Rosjanie oddają ludziom w pasiakach cały swój prowiant. Niestety, żołnierze zaopatrzeni są wyśmienicie: prócz sucharów mają konserwy z tłustą wieprzowiną, połcie solonego wędzonego boczku. Mięso jest dla wygłodzonych więźniów śmiertelnym zagrożeniem, ale tylko nieliczni potrafią się ograniczyć do sucharów. Nie mija kwadrans i pierwsi nieszczęśnicy w pasiakach zwijają się z bólu i znaczą śnieg krwawą biegunką. Wielu umiera. Wśród nich znany przedwojenny prawnik z Wiednia, nadprokurator dr Wachsman.

Późnym popołudniem na terenie obozu zjawiają się sowieccy lekarze wojskowi. Natychmiast rozkazują odebrać byłym więźniom wszystko, co mają do jedzenia – z wyjątkiem sucharów – i zabierają się do badania chorych.

Do bloku chorych w Birkenau sowieccy żołnierze docierają późno, już po zmroku. Gdy drzwi wielkiego baraku powoli się otwierają, dziesiątki leżących w ubraniach chorych więźniarek zamiera z przerażenia. Podczas ewakuacji esesmani nie zdążyli zlikwidować szpitala kobiecego – czyżby teraz wrócili, by chore więźniarki zabić? Do tonącego w ciemnościach baraku wchodzą gęsiego czerwonoarmiści. Każdy trzyma w ręku świecę. Pierwszy, wysoki Rosjanin, idzie ostrożnie, rozgląda się. Za nim maszeruje straszliwie brzydki Mongoł. Na jego ręku siedzi obozowe dziecko – wychudzone, brudne. Malec przytula się, majstruje koło twarzy sołdata, który z uśmiechem odsuwa głowę, gdy paluszek trafia go w oko.

Chore więźniarki z płaczem czołgają się do żołnierzy, obejmują ich za nogi, całują po rękach. Rosjanie trochę przerażeni głaszczą ich ogolone głowy, podnoszą wychudłe jak szczapy ciała.

 – Czy do Budapesztu można wracać? – woła któraś.

 – Można – odpowiada najwyższy z żołnierzy.

 – A do Belgradu?

 – Można, można.

 – A do Łodzi? – woła zza pleców towarzyszek niedoli 16-letnia Julia Temerson, Żydówka z Łodzi.

 – Można!

Ciężko chora niemiecka więźniarka przepycha się do Rosjanina:

 – Berlin? Berlin?

 – Berlin jeszcze nie, ale już niedługo.

W okolicach Oświęcimia i Brzezinki wieczorem i w nocy toczą się dość intensywne walki. Sowieccy żołnierze, którzy parę godzin wcześniej przemaszerowali przez teren obu obozów, żadnych jeńców teraz nie biorą.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.