28 stycznia 1986 – tragiczny dzień dla amerykańskiej kosmicznej agencji NASA. W tym dniu doszło do katastrofy promu kosmicznego Challenger. Wydarzenie natychmiast stało się bardzo medialne. Zginęła cała siedmioosobowa załoga. Bardzo traumatyczne przeżycie dla tysięcy dzieci i młodzieży oglądających transmisję na żywo ze startu Challengera, gdyż wśród członków załogi była również nauczycielka. Zobaczmy ten wypadek jeszcze raz oczyma W. Kalickiego:

Późno w nocy inż. Roger Boisjoly z firmy Morton Thiokol kończy pisać notatkę służbową dla wiceprezesa koncernu R.K. Lunda. Prosi o wstrzymanie porannego startu wahadłowca „Challenger” z Ośrodka Kosmicznego im Kennedy’ego na Florydzie. Powód? Boisjoly obawia się o główne pierścienie uszczelniające w dwóch silnikach wspomagających na paliwo stałe.

Wyprodukowane przez Morton Thiokol silniki są w istocie ogromnymi rakietami wypełnionymi mieszaniną 16 proc. proszku aluminiowego, 70 proc. nadchloranu amonowego, niewielkiej ilości sproszkowanego tlenku żelaza oraz 14 proc. tworzyw syntetycznych, spajających paliwo i nadających mu konsystencję uczniowskiej gumki do wymazywania śladów ołówka. Gdy rakiety wspomagające zostaną odpalone, nie ma możliwości regulowania siły ich ciągu, wyłączenia ich ani awaryjnego odrzucenia. Nawet gdyby któraś z nich uległa awarii, nawet gdyby awarii uległ sam wahadłowiec, rakiety muszą pracować aż do całkowitego wypalenia paliwa, i tym samym coraz bardziej rozpędzać prom kosmiczny. Dużo bardziej bezpieczny byłby system 2 członów napędzających na paliwo ciekłe (po zużyciu paliwa dolny byłby odrzucany), których ciąg można regulować, ale z powodu braku funduszy NASA przed 14 laty wybrała ryzykowny system rakiet na paliwo stałe. W razie ich awarii nic nie uratowałoby promu i astronautów. Dlatego konstruktorzy NASA i produkujący rakiety wspomagające koncern Morton Thiokol długo testowali ich niezawodność. Podczas prób w roku 1979 na poligonie rakietowym w Utah w jednej z rakiet, po wypaleniu połowy paliwa, wystąpiły rytmiczne drgania w rozgrzanym do temperatury 3 tys. stopni Celsjusza strumieniu gazów wylotowych. Przeciążały one dodatkowo korpus rakiety, ale – ponieważ w kolejnych testach i w lotach próbnych zjawisko to nie wystąpiło – rezultat próby w Utah zignorowano.

Dotychczas wahadłowce odbyły 24 loty – sam „Challenger” latał już 9 razy – i silniki wspomagające nie sprawiały kłopotów.

Ale inż. Boisjoly nie podoba się materiał, z którego wykonane są główne pierścienie uszczelniające rakiet wspomagających. Od roku wysyła do szefów wnioski o uruchomienie produkcji bezpieczniejszych pierścieni. Bez skutku.

Inż. Boisjoly niepokoi się tym bardziej, że „Challenger” stoi na stanowisku startowym, pod gołym niebem, w sumie już 38 dni. Tego jeszcze w historii lotów wahadłowców nie było. Tylko w ciągu ostatniego tygodnia z powodu awarii i drobnych usterek lot odwoływano 5 razy. Uszczelnienia zalewane były przez deszcze, schły na wietrze, słońce solidnie rozgrzewało je za dnia, a nocami wychładzały się do kilku stopni Celsjusza. A dziś meteorolodzy przestrzegają plantatorów pomarańczy, że nad ranem na Florydzie będą 2 stopnie mrozu. Jak pierścienie uszczelniające zniosą taką ekstremalną temperaturę?

Wczesnym rankiem załoga wahadłowca podjeżdża pod stanowisko startowe. Winda wynosi 7 astronautów w srebrzystych kombinezonach NASA na platformę na wysokości kabiny „Challengera”. Pierwszy wchodzi do środka dowódca promu 47-letni Francis D. Scobee. Jako pilot wojskowy walczył w Wietnamie, w sumie latał na 45 różnych typach samolotów. Także jako astronauta na spore doświadczenie – w 1984 roku brał udział w locie testowym wcześniejszej wersji promu kosmicznego, podczas której naprawiono i przywrócono na orbitę uszkodzonego satelitę „Solar Maximum”. Był to spory sukces NASA.

Scobee zajmuje miejsce w górnej części kabiny, nad wydłużonym nosem promu kosmicznego, w pierwszym rzędzie, leżących w tym położeniu wahadłowca foteli. Za Scobee do kabiny wchodzi pilot wahadłowca Michael J. Smith, 41-letni były instruktor lotnictwa floty. To jego pierwszy lot w kosmos. Smith sadowi się po prawej ręce Scobee.

W fotelach za nimi układają się specjaliści NASA, mający prowadzić na orbicie programy badawcze. Za Francisem Scobee zajmuje miejsce neuropsycholog Judith Resnick. To nie jest jej pierwszy lot orbitalny – w 1984 roku była drugą Amerykanką, która poleciała w kosmos. Po prawej ręce Resnick układa się Ronald E. Mcnair, specjalista od elektroniki kwantowej i technologii laserowej. McNair, który dziś wystartuje w kosmos po raz drugi, ma doktorat i czarny pas karate, podczas lotu zaś ma obsługiwać sztuczne ramię do przemieszczania ładunków w przestrzeni. Na przemieszczenie czeka w ładowni „Challengera” nie byle jaki ładunek: satelita telekomunikacyjny TDRS-B – waży 18,5 t. To najcięższe spośród wszystkich wysłanych przez Amerykanów na orbitę sztucznych ciał niebieskich.

Ostatnia trójka zajmuje fotele w dolnej części dziobu wahadłowca, wysuniętej przed górną część kabiny. Ellison S. Onizuka układa się nieco z tyłu, po lewej. To trzeci z naukowców, specjalistów NASA. Z przodu zajmują miejsca 2 uczestnicy lotu, którzy w ogóle nie są pracownikami federalnymi. Gregory B. Jarvis jest naukowcem biorącej udział w realizacji amerykańskiego programu kosmicznego prywatnej korporacji Hughes Aircraft. 1,5 roku temu wygrał konkurs na astronautę, w którym brało udział przeszło 600 pracowników Hughes Aircraft. Podczas lotu „Challengera” ma zbierać informacje o pracy napędzanych paliwem ciekłym głównych silników promu, ale wtajemniczeni zdają sobie sprawę, że jego udział w locie to trochę turystyczny bonus.

Medialną gwiazdą tego lotu jest Sharon Christa McAuliffe, 37-letnia nauczycielka, matka 2 dzieci. W 1984 roku została wybrana spośród ponad 11 tys. nauczycieli z całych Stanów, by polecieć w kosmos i w kabinie wahadłowca przeprowadzić lekcję fizyki, transmitowaną przez telewizje do wszystkich amerykańskich szkół. Media w Stanach opisują ją i jej życie od wielu tygodni. Dla milionów Amerykanów McAuliffe stała się już dobrą znajomą, wręcz kimś bliskim. Przeciętni Amerykanie są dumni, że wreszcie w kosmos poleci ktoś taki jak oni, zwykła „hokejowa mama” z sąsiedztwa, po południu dowożąca dzieciaki na zajęcia dodatkowe, a nie zawodowcy przygotowywani do misji przez wiele lat.

Promiennie uśmiechnięta McAulife z grzywą ciemnych włosów nad czołem energicznie wkracza na pokład „Challengera”. Jest w niej tyle radości, że pracownicy obsługi uśmiechają się do niej i machają rękami. Jeden z pracowników NASA wręcza jej błyszczące czerwone jabłko – w Stanach tradycyjny symbol szkoły.

Dla NASA i prezydenta Ronalda Reagana ten lot ma szczególne znaczenie propagandowe, nie tylko z powodu debiutującej w roli astronautki zwyczajnej Amerykanki. Skład reszty załogi nie jest przypadkowy; ma symbolizować wielokulturowość i wieloetniczność amerykańskiego społeczeństwa, a przy tym pokazywać, że każdy Amerykanin, niezależnie od pochodzenia, może sięgnąć gwiazd. Judith Resnick urodziła się i wychowała w rodzinie żydowskich ortodoksów, Ronald McNair jest Afroamerykaninem, a urodzony na Hawajach Ellison Onizuka pochodzi z rodziny japońskich osadników.

Misja o kodzie 51-L zaczyna się z 2-godzinnym opóźnieniem. Kierownictwo lotu woli zaczekać, aż nietypowy na Florydzie mróz ustąpi i kadłub wahadłowca, osadzony na dużo od niego większym zbiorniku, zawierającym ciekły tlen i ciekły wodór dla 3 silników promu, nagrzeją się w promieniach słońca. Silniki wspomagające na paliwo stałe przymocowane są do wielkiego zbiornika z wodorem i tlenem.

Na 2 minuty przed startem Judith Resnick pyta dowódcę:

 – Mógłbyś mi to oddać? – Chodzi o jej ulubioną maskotkę.

 – 2 minuty do startu, lepiej obserwuj odliczanie – odpowiada Scobee.

13 sekund później pilot Smith zauważa:

 – OK, idzie ramię LOX. – To ramię zasilające zbiornika tlenu.

 – Nie powinno ono iść inaczej? – pyta Onizuka.

Wszyscy wybuchają śmiechem.

 – Nie mogłem zobaczyć ruchu, ramię było za głównym monitorem – tłumaczy się po chwili Onizuka.

Na 1,5 minuty przed startem Resnick pyta:

 – Macie zapięte pasy?

 – Po co? – odpowiada pytaniem pilot.

 – Swoich nie zapinam, mogę potrzebować sięgnąć po coś później – dodaje z dezynwolturą Scobee.

Gdy do startu brakuje 40 sekund, Smith niepokoi się, że w zewnętrznym zbiorniku paliwa zaskakująco spada ciśnienie.

 – Wczoraj było to samo – pociesza go Scobee.

O 11.28 odpalone zostają główne silniki „Challengera” na paliwo płynne.

 – W porządkuuu! – woła Resnick.

Scobee dodaje mocy. Prom nadal jest przymocowany do wieży startowej. Statek wypina się do góry. W tym momencie naprężenia w jego konstrukcji są największe. W ogromnych kłębach białego dymu pojawiają się dodatkowe płomienie – odpalone zostały oba silniki wspomagające na paliwo stałe. Zwolniony w tym momencie „Challenger” wolno rusza do góry.

 – Start, start do dwudziestej piątej misji wahadłowca kosmicznego! Wahadłowiec opuścił wieżę! – krzyczy jeden z kontrolerów lotu.

Sala obserwacyjna jest wypełniona po brzegi. Większość obecnych siedzi na podłodze. Z tyłu stoi inż. Roger Boisjoly z Morton Thiokol.

W kabinie promu nastrój jest doskonały.

 – Idź, mamuśko! – woła pilot Smith.

Ani załoga „Challengera”, ani rodziny astronautów, obserwujące start z platformy widokowej – są na niej m.in. mąż, dzieci i rodzice Christy McAuliffe – ani widzowie nadającej na żywo stacji CNN (loty wahadłowców tak już spowszedniały, ze inne stacje telewizyjne dawno zaniechały nadawania transmisji z ich startów), ani nawet kontrolerzy lotu nie mają pojęcia, że coś idzie jednak nie tak. Rejestrują to tylko ultraszybkie kamery NASA. W 0,678 sekundy po starcie z miejsca łączenia prawej rakiety wspomagającej na paliwo stałe z rufą zbiornika na paliwo ciekłe wydobywa się potężny kłąb szarego dymu. W ciągu 1,5 sekundy z tego miejsca wytryska 8 kłębów dymu. Biją w górę, przed rozpędzony do wielkiej prędkości prom kosmiczny. To znak, że wydostają się na zewnątrz pod gigantycznym ciśnieniem. Każda z erupcji dymu jest coraz ciemniejsza, a to znaczy, że płonie nieszczelny gumowy pierścień uszczelniający silnika wspomagającego. Tego właśnie obawiał się inż. Boisjoly.

W 62. sekundzie lotu pilot melduje:

 – 35 tys. stóp, 1,5 Macha.

 – Przyspieszaj – rozkazuje w 70. sekundzie Scobee.

Płomień przepala główny zbiornik ciekłego wodoru. W 73. sekundzie lotu pilot Smith krzyczy z zaskoczeniem:

 – Uhoh!

Źródło: Wikipedia.org

W tej samej chwili na pomarańczowo eksplodują niemal 2 mln l paliwa. Niebo zasłania ogromna biała chmura w kształcie skorpiona. W ośrodku kontroli lotu na wszystkich ekranach obraz „Challengera” zastępują rozbłyskujące gwiazdeczki i przebijająca je litera „S” – znak, że transmisja została przerwana.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.