22 lutego 1900 roku to istotna data w życiorysie Józefa Piłsudskiego. Tego dnia zostaje aresztowany wraz żoną. Po roku ucieknie z carskiego więzienia a żona zostanie zwolniona. Zanim do tego dojdzie W. Kalicki przypomni nam okoliczności ich aresztowania:

Mija północ, ul. Wschodnia w Łodzi tonie już w ciemnościach, ale w wychodzących na malutki balkonik szybach okna na pierwszym piętrze kamienicy nr 19 ciągle widać światło. W sporym pokoju krzątają się 3 mężczyźni. Gospodarz, szczupły, średniego wzrostu trzydziestoparolatek, z wymizerowaną twarzą ozdobioną krótko przystrzyżoną bródką z długimi, zwisającymi wąsami, to Józef Piłsudski, redaktor „Robotnika”, nielegalnego organu Polskiej Partii Socjalistycznej. 2 jego goście właśnie zbierają się do wyjścia. Kazimierz Rożnowski „Karol” jest zecerem „Robotnika”. Zecerskiego fachu nauczył się przed 2 laty w Londynie wysłany tam przez partię. „Karol” w ślad za tajną drukarnią „Robotnika” przeniósł się z Wilna do Łodzi i teraz wynajmuje mieszkanie przy ul. Zawackiej.

Drugim gościem Piłsudskiego jest Aleksander Malinowski „Władek”, członek Centralnego Komitetu Robotniczego PPS. Przed 2 dniami przyjechał z Warszawy, by omówić z Piłsudskim kwestie organizacyjne i redakcyjne „Robotnika”. „Władek” zjawił się potężnie przeziębiony i przez 2 dni nie wychodził z mieszkania. Większość czasu przesiedział w tym pokoju, czyli w podziemnej drukarni „Robotnika”.

Już 6 lat carska policja poluje na nieuchwytną tajną drukarnię organu PPS. Niewiele krócej redaktorem, głównym autorem, a i drukarzem „Robotnika” jest Józef Piłsudski. Przed niedawną przeprowadzką do Łodzi, do wynajętego mieszkania przy Wschodniej, drukarnia z powodzeniem pracowała w Wilnie. W Wilnie też Piłsudski wciągnął do współpracy Marię z Koplewskich Juszkiewiczową, córkę wileńskiego lekarza, rozwiedzioną z mężem inż. Juszkiewiczem. Maria za współpracę z konspiracyjną grupą „Głosu” była wcześniej aresztowana, w konspiracji socjalistycznej pełniła funkcję „dromaderki”, łączniczki roznoszącej bibułę. Z powodu wielkiej urody Marię Juszkiewiczową nazywano w PPS „Piękną Panią”, w skrócie „PP”, albo, żartobliwie, „PPS bez S”. Piłsudski romans z Piękną Panią i wspólne z nią drukowanie bibuły zakończył kilka miesięcy temu małżeństwem. Nie bez pewnego wyrachowania – wedle carskiego prawa żona mogła bezkarnie odmówić zeznawania na niekorzyść męża.

W Łodzi Piłsudscy wynajęli mieszkanie na Wschodniej i na pozór prowadzili życie przeciętnych, niezbyt zamożnych burżujów. By nie wypaść z roli, wbrew konspiracyjnemu abecadłu przyjęli na stałe niezorientowaną w ich prawdziwej działalności służącą. Konspirować się musieli zatem podwójnie – przed ochraną, a we własnym mieszkaniu – przed służącą. Pierwszą pannę musieli zwolnić, gdyż usiłowała uwieść zecera Rożnowskiego. Dopiero druga, Kazimiera Drzewiecka, zwana Władzią, przyjęła się na dobre i bardzo polubiła panią Marię.

Krótko po północy Malinowski i Rożnowski wychodzą od Piłsudskiego. Rożnowski wraca do mieszkania na Zawackiej, Malinowski śpieszy na dworzec, by złapać nocny pociąg do Warszawy. Gdy wychodzą z solidnych, dębowych, zdobnych snycerką drzwi wejściowych kamienicy na kocie łby Wschodniej, z konspiracyjnego przyzwyczajenia uważnie rozglądają się po ulicy. Nie widać niczego niepokojącego. Carscy szpicle znają swój fach. Schowani daleko od bramy, w załomkach murów, śledzą wzrokiem 2 konspiratorów. Gdy „Karol” i „Władek” żegnają się, szpicel rusza w ślad za „Władkiem”. Obserwowany od niemal 2 tygodni „Karol” codziennie wieczorem wracał do swego mieszkania na Zawackiej i teraz też kieruje się w tę stronę. Jego będzie można bez problemu aresztować później.

Piłsudski, choć ogromnie zmęczony, nie kładzie się spać. Siada przy stojącym na środku pokoju biurku i kończy swój artykuł wstępny Tryumf swobody słowa – o zmianach zasad wydawania prasy w Austrii. Wstępniak przeznaczony jest do drukowanego właśnie 36. numeru „Robotnika” i jutro, po porannej herbacie, „Karol” powinien zacząć składać go w kaszcie. Piłsudski nie ma pojęcia, że szpicle i żandarmi obstawili już oba wejścia do tego skrzydła kamienicy – frontowe, od Wschodniej, i boczne, od ul. Średniej. Teraz pilnie wpatrują się w światełko migające w oknie za balkonikiem.

Na ślad drukarni ochrana trafiła podczas najbardziej ryzykownego dla każdego podziemnego wydawnictwa przedsięwzięcia – zaopatrywania się w wielką ilość papieru. Przed 2 tygodniami Aleksander Malinowski kupił większą partię ryz papieru w składzie wyrobów papierniczych Tybera na rogu Piotrkowskiej i Zielnej. Sprzedawcy jak zwykle opowiedział historyjkę o swojej firmie, w której zużywa mnóstwo papieru. Kupcy zwykle przymykali oczy na nawet całkiem niewiarygodne opowieści – w końcu chodziło o sprzedaż papieru w ilości niemal hurtowej, za to w cenie detalicznej. Malinowski nie przewidział jednak, że szpicle łódzkiej ochrany rutynowo obstawili wszystkie sklepy z papierem, i przywlókł do drukarni na Wschodniej policyjny „ogon”.

Na dworcu śledzący Malinowskiego szpicel przywołuje policyjny patrol, który aresztuje „Władka”.

O 2.30 Piłsudski kończy wstępniaka, gasi światło i kładzie się spać. Reszta domowników dawno już śpi. Żona Maria – w sypialni po lewej stronie korytarza wejściowego, służąca Władzia – w kuchni na końcu korytarza.

Ochrana przywiązuje tak wielką wagę do nalotu na drukarnię „Robotnika”, że akcją dowodzi osobiście wysoki stopniem oficer żandarmerii – ppłk Gnoiński.

O 3.00 w nocy ppłk Gnoiński daje znak. Rewirowy prowadzi żandarmów schodami kuchennymi na piętro. Do drzwi puka niezbyt głośno, tak by nie zbudzić domowników, lecz tylko służącą. Zerwana ze snu Władzia słyszy przez drzwi głos rewirowego, domagającego się, by otworzyła natychmiast. Przekręca klucz. Kuchnia i korytarz w mgnieniu oka wypełniają się żandarmami. Wpadają do jadalni, saloniku i sypialni. Piłsudskiego budzi hałas. Otwiera oczy i widzi pochylających się nad nim rewirowego i żandarma. Nie ma szans, by cokolwiek zniszczyć. O jakimkolwiek oporze nie może być nawet mowy.

Żandarmi zakuwają w kajdanki Piłsudskiego i jego żonę. Władzia na ten widok głośno płacze:

 – Pana, jak pana, ale po co panią zabierać?

Piłsudski, zapytany o nazwisko, przytomnie podaje fikcyjne, na które wynajął mieszkanie. Korzystając z chwili nieuwagi obstawy, szepce do żony, by nie przyznawała się do swego prawdziwego nazwiska.

Żandarmi wchodzą przez salonik do ostatniego pokoju, z balkonem. Wszędzie walają się zapisane i zadrukowane kartki papieru. Ppłk Gnoiński poleca przyprowadzić Piłsudskiego. Zaczyna się rewizja.

W szufladach biurka żandarmi znajdują obfity łup. Wyciągają stos korespondencji. Przeglądają 2 listy podpisane Baj – jeden do Wiktora, drugi do Kazimierza. Nie mają pojęcia, że Baj to działacz socjalistyczny Bolesław Antoni Jędrzejowski, Wiktor to Piłsudski, zaś Kazimierz to jeden z partyjnych pseudonimów Aleksandra Malinowskiego. Indagują Piłsudskiego o ich imiona i nazwiska. Piłsudski z zimną krwią odpowiada, że ich nie zna.

Po przejrzeniu kolejnych listów, wszystkich podpisanych pseudonimami lub fikcyjnymi nazwiskami, padają kolejne pytania o autorów, adresatów i osoby w korespondencji wzmiankowane: Tytusa Filipowicza, Stanisława Wojciechowskiego, Witolda Jodko, Bolesława Limanowskiego i samego Piłsudskiego. Gospodarz zaprzecza, by ich znał osobiście.

Łup w biurku jest nader obfity. Żandarmi wyciągają spis adresów w Lipsku i w Anglii, służących do bezpiecznego wysyłania z Królestwa zaszyfrowanej korespondencji, pokwitowania za kupiony papier, kilka relacji z terenu, w tym z warszawskiej fabryki Frageta i z Kolei Dąbrowskiej, które nie zostały jeszcze wydrukowane w „Robotniku”, rękopisy jeszcze niepublikowanych artykułów, partyjne broszury, kilka więziennych kartek z Pawiaka, parę wierszy, mnóstwo książek, z czego większość zakazana przez carską cenzurę.

Żandarmi otwierają otomanę. W środku znajdują istny skład hurtowy czystego, niezadrukowanego papieru oraz stosy wydrukowanych już 9 stron 36. numeru. Przeglądają wielki kosz na śmieci. Wypełniony jest po brzegi ścinkami drukarskimi i zmiętymi kartkami z wadliwie odbitymi stronami 36. numeru „Robotnika”.

Otwierają stojącą przy ścianie szafkę. Jest! Maszyna drukarska systemu Model-Press firmy Boston, przez konspiratorów pieszczotliwie nazywana bostonką. Każdego wieczoru, po skończeniu drukowania, Piłsudski z Rożnowskim chowali ją do szafki. Teraz żandarmi wyciągają ją, ciężko sapiąc. Tylko żeliwna podstawa waży 53 kg, mechanizmy ruchome niemal drugie tyle. Ppłk Gnoiński z radosnym uśmiechem, jak urzeczony wpatruje się w osobliwy kształt bostonki, przypominającej wysokiego na 60 cm słonia z podwójnym ogonem i wielką metalową tarczą zamiast głowy. Policja całego Priwislinskiego Kraju od kilku lat dosłownie stawała na głowie, by ją znaleźć, a wpadła w ręce pułkownika z prowincjonalnej Łodzi!

Ten typ niedużych maszyn drukarskich przeznaczony jest do odbijania niewielkich ogłoszeń i kart wizytowych, ale w rękach dwóch pepeesowskich fachowców bostonka biła rekordy wydajności. Piłsudski z Rożnowskim potrafili wydrukować na niej w ciągu godziny od 300 do 400 stron „Robotnika”. Przy nakładzie 1900 egzemplarzy pisma wydrukowanie w całości tylko jednej strony zajmowało im 8 godzin morderczej pracy.

Tajniacy z podziwem dotykają mechanizmów maszyny. W ramce tkwi jeszcze pierwsza strona 36. numeru. Ppłk Gnoiński poleca odbić ją. Potem bierze świeżutką odbitkę i dyktuje do protokołu rewizji:

 – Trzydziesty szósty numer „Robotnika”, data dwudziesty piąty lutego. Artykuł wstępny Tryumf swobody słowa.

Potem, już tylko z ciekawości, pułkownik czyta na głos: „Orłow, szef żandarmów »żandarma Europy«, Mikołaja I, odprowadzając razu pewnego swego znajomego odjeżdżającego za granicę, prosił go o załatwienie tam małego interesu, Gdy będziesz pan w Norymberdze – mówił mu – zajdź pan pod pomnik Gutenberga, wynalazcy druku, i pluń mu pan ode mnie w oczy. Od niego całe zło na świecie pochodzi!”.

 – Wot wam i Gutienberg! Da, kak widitie, ot niewo wsio zło! – rzuca na koniec w stronę Piłsudskiego.

Żandarmi wyciągają z szafki kasztę z polskimi czcionkami petitowymi i garmondowymi oraz pewną ilością czcionek żydowskich.

Są tak zaaferowani łupami, że nie zauważają, jak Maria Piłsudska szepce do służącej Władzi, by skoczyła do mieszkania pana Rożnowskiego i zawiadomiła o najściu żandarmów. Władzia wymyka się niepostrzeżenie.

Wstępne przesłuchanie Piłsudskiego i jego żony przeciąga się. Ppłk Gnoiński jest dość uprzejmy, nie podnosi głosu ani nawet zbytnio nie naciska na przesłuchiwanego. Piłsudski umyślnie przedłuża rozmowę – chce, by wyprowadzono go za dnia, na oczach przechodniów. I udaje mu się. Żandarmi wyprowadzają go z Marią w samo południe. Sadzają małżonków osobno do dwóch dorożek i odwożą do więzienia przy ul. Długiej.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.