23 lutego 1981 roku – nieudany zamach stanu w Hiszpanii. Zobaczmy to wydarzenie oczyma W. Kalickiego:

„Do Kortezów! Hiszpania w niebezpieczeństwie!” – wykrzykuje kpt. Muniecas Aguilar z komendantury służby transportowej madryckiej Guardia Civil. Szeregowcy hiszpańskiej gwardii narodowej w charakterystycznych czarnych skrzydlatych kapeluszach nie zadają żadnych pytań, karnie ładują się do służbowych samochodów. Wszyscy z blisko 300 gwardzistów mają broń. Część z nich wsiada do 5 autobusów. Niedawno, pod pozorem zakładania firmy transportowej, kupiła je żona podpułkownika Guardia Civil Antonio Tejero Moliny. Kolumna rusza w stronę centrum Madrytu, do gmachu parlamentu. Na jej czele jedzie płk Antonio Tejero Molina.

Zna go cała Hiszpania. To zagorzały frankista. W 1978 roku, 3 lata po śmierci gen. Franco i przejęciu władzy przez pierwszy, od czasów wojny domowej, demokratycznie wybrany rząd, współorganizował wojskowy zamach stanu. Spiskowców aresztowano, zanim zdążyli uderzyć. Sąd wojskowy skazał Tejero na niepoważnie niską karę 7 miesięcy więzienia.

Od tego czasu sytuacja w Hiszpanii nie ustabilizowała się. Przeciwnie, demokratyczna władza od kilku miesięcy przeżywa kryzys. Społeczeństwo nękają podwyżki cen i rosnące bezrobocie. Separatyści baskijskiej ETA i drobne bojówki prawicowe podkładają bomby i strzelają do funkcjonariuszy państwowych. Policja odpłaca działaczom baskijskim brutalnością i okrucieństwem. Przed miesiącem ustąpił centrowy premier Adolfo Suarez. Kandydat na szefa rządu, dotychczasowy wicepremier Calvo Sotelo, w pierwszym głosowaniu w Kortezach nie otrzymał dostatecznej liczby głosów. Madrycka ulica coraz częściej szepce o konieczności zaprowadzenia rządów silnej ręki.

Jest 18.20. W Kortezach trwa drugie głosowanie nad kandydaturą Calvo Sotela. Deputowani w porządku alfabetycznym podnoszą się z ław i mówią krótko: „tak” lub „nie”. Wstaje 75. z kolei poseł, socjalista: „nie”. W tym momencie na korytarzu przyległym do sali obrad plenarnych rozlegają się krzyki. Potem strzały. Policjanci z ochrony parlamentu wyrywają z kabur pistolety, ale po chwili opuszczają je. Korytarzem pędzi i strzela na postrach grupa oficerów i podoficerów Guardia Civil w skrzydlatych kapeluszach. Obezwładniają policjantów, zabierają im broń i każą leżeć bez ruchu. Jeden z policjantów ma skurcz w łydce i usiłuje ją rozmasować. „Nie ruszać się, bo strzelam!” – ryczy jeden z napast-ników.

Gwardziści wpadają na salę obrad. Strzelają z pistoletów maszynowych na postrach, w sufit. Spada zestrzelony kandelabr, kaleczy jednego z deputowanych. Kilka pań dostaje histerii. Ppłk Tejero z pistoletem w dłoni wchodzi na mównicę i krzykiem domaga się, by deputowani położyli się obok foteli. Niepotrzebnie – prawie wszyscy zrobili to po pierwszych strzałach. Tylko dwaj, ustępujący premier Adolfo Suarez i sekretarz partii komunistycznej Santiago Carillo, ani myślą rzucać się na podłogę.

Gen. Gutierrez Mellado, wicepremier ustępującego rządu Suareza, domaga się od zamachowców, by podporządkowali się jego generalskiej randze. Gwardziści przewracają go na podłogę, tarmoszą. Adolfo Suarez rzuca się swemu wicepremierowi na pomoc, ale zostaje brutalnie odepchnięty.

Napastnicy wyprowadzają gen. Mellado do bocznego skrzydła gmachu Kortezów. Z sali głównej wyprowadzają też szefa rządzącej partii UCD Agustina Sahaguna, przywódcę socjalistów Felipe Gonzalesa, jego przyjaciela Antonio Guerrę i szefa partii komunistycznej Santiago Carilla. W bocznym salonie usadzają na środku Sahaguna, pozostałych rozstawiają po kątach. Strażnicy patrzą na każdy ich ruch.

Gwardziści aresztują też obsługę parlamentarnego baru. 30 deputowanych i dziennikarzy leży na podłodze pospołu z kelnerami pod lufą pistoletu sierżanta Guardia Civil. Po paru minutach któryś z leżących prosi o herbatę. Sierżant zezwala kelnerowi podać ją, ale pić wolno tylko na leżąco. Teraz każdy chce pić. Sierżant zezwala na serwowanie trunków, byle nikt z pijących nie wstawał – rozkazano mu trzymać jeńców na dywanie, ale o zamknięciu baru nie było przecież mowy. Kelnerzy uwijają się na czworakach z pełnymi kieliszkami. Wpadają gwardziści. Ci siadają przy barze i – zdenerwowani – też zdrowo popijają. Wreszcie zagląda tu na jednego głębszego jakiś porucznik. Szepce z sierżantem, coś mu klaruje. Sierżant blednie i woła: „Mój Boże, a tośmy się władowali!”.

Deputowani w sali głównej, którym w końcu pozwolono usiąść, słyszą przez głośniki komunikat zamachowców: „Za kwadrans, może za pół godziny, a może troszkę później zostanie odczytane…. no, oświadczenie kompetentnej władzy… Hm, oczywiście wojskowej”.

A więc to klasyczne golpe, wojskowy zamach stanu.

Czas płynie, oświadczenia jednak nie ma. Przy barze tłoczy się coraz więcej zamachowców. Popijają ostro. Telewizja nie nadaje programu, w radiu leci tylko muzyka poważna.

Zajazd na Kortezy to nie wyskok pojedynczego pułkownika Guardia Civil. 3 szwadrony wojsk pancernych słynnej dywizji „Brunete” pod dowództwem płk. Joaquina Valencii zajmują gmach telewizji. Dowódca okręgu wojskowego Walencji, znany z prawicowych poglądów gen. Jaime Milans del Bosch, ogłasza stan wyjątkowy. W Walencji, trzecim mieście Hiszpanii, gen. Milans del Bosch wyprowadza na ulice 1800 żołnierzy i 40 czołgów, ustanawia godzinę policyjną. Dowódcy innych okręgów wojskowych czekają na rozwój sytuacji.

Cały kraj czeka, co zrobi król.

43-letni Juan Carlos nie traci głowy. Sekretarz generalny Domu Królewskiego oraz dowódca madryckiego okręgu wojskowego gen. Guillermo Quintana Lacaci na 4 ręce wydzwaniają do dowódców okręgów. W bezpośredniej rozmowie z monarchą wojskowi deklarują lojalność. Wyjątkiem jest gen. Milans del Bosch.

2 nadzwyczajni królewscy telefoniści odnajdują na poligonie dowódcę dywizji „Brunete”, który szybko przywraca w niej porządek. Żołnierze płk. Valencii opuszczają gmach telewizji.

Ale sytuacja ciągle jest niejasna. Juan Carlos nie ma pojęcia, jak bardzo rozgałęziony jest spisek. O 21.00 król wydaje polecenie, by sekretarze wszystkich ministerstw ustępującego rządu udali się do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i utworzyli tam gabinet kryzysowy. Hiszpania ma rząd.

Oddziały wierne legalnej władzy otaczają opanowane przez puczystów Kortezy. Sztab sił wiernych królowi ulokował się naprzeciw parlamentu, w luksusowym hotelu Palace. Królewscy generałowie wpadają czasem przez ulicę do Kortezów i namawiają płk. Tejero do kapitulacji, ale on jest nieugięty.

Po długiej nieobecności wreszcie pojawia się u króla gen. Alfonso Armada, mąż zaufania Juana Carlosa w armii. Nakłania monarchę, by poparł zamach, i oferuje się na szefa wojskowego rządu. Juan Carlos na zdradę zaufanego wojskowego reaguje wściekłością, ale opanowuje się i działa rozważnie. Kolejne telefoniczne negocjacje upewniają go, że generalicja raczej trzyma stronę legalnych władz lub jest chwiejna. O 1.15 w nocy król w galowym mundurze występuje w telewizji. W krótkich, żołnierskich słowach wzywa, jako szef armii, do poszanowania konstytucji i powrotu do koszar. Wystąpienie monarchy robi wielkie wrażenie. 2,5 godziny później gen. Milans del Bosch anuluje ogłoszenie stanu wyjątkowego w Walencji.

O 3.00 nad ranem zamachowcy wypuszczają z gmachu Kortezów grupkę dziennikarzy. Ci potwierdzają, że większość puczystów zdążyła się już zdrowo zaprawić w parlamentarnym barze. Nikt nie ma wątpliwości, że jest już po zamachu golpe, nikt z wyjątkiem płk. Tejero. Szef zamachowców do bladego świtu domaga się osobistej rozmowy z królem. W końcu stawia warunki kapitulacji: żadnych fotoreporterów, szeregowcy Guardia Civil nie poniosą kary, a oficerów aresztują ich przełożeni. O 11.00 potężnie skacowani gwardziści wychodzą z parlamentu. Płk. Tejero aresztuje osobiście jego przełożony gen. Jose Aramburu Topete.

Radość hiszpańskiej klasy politycznej podszyta jest zażenowaniem. Nie ma wątpliwości, że gdyby Hiszpania była republiką, a nie monarchią, gdyby Juan Carlos nie miał tyle zimnej krwi, zdecydowania, autorytetu i politycznej zręczności, wojskowi wzięliby władzę. Demokrację uratował król.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.