25 lutego 1831 roku miała miejsce bitwa o Olszynkę Grochowską, jedna z najbardziej krwawych bitew powstania listopadowego. O tym wydarzeniu przypomina nam dziś W. Kalicki:

Rada wojenna kończy się późną nocą. Mróz, skrzypiący śnieg, jak okiem sięgnąć – łuny żołnierskich ognisk. Na równinie pod warszawską Pragą biwakują naprzeciw siebie armie polska i rosyjska. Front ciągnie się bez mała 6-kilometrowym półkolem od lasu tarchomińskiego i Białołęki do bagien Gocławia. O świcie zacznie się walna bitwa powstania listopadowego. Siły polskie liczą 23 tys. piechoty, 9,5 tys. jazdy i 120 armat. Rosjanie mają prawie dwukrotną przewagę liczebną: 60 tys. żołnierzy i 200 armat.

Gen. Józef Chłopicki wychodzi z zajętego przez sztab domku, przedziera się przez chaszcze w stronę ognisk wroga. Towarzyszy mu tylko paru adiutantów. Generał dociera do ostatniej linii polskich czat, staje w odsłoniętym miejscu i pykając z fajeczki, długo wpatruje się w ognie obozowisk nieprzyjaciela. To już czwarta z rzędu noc, gdy Chłopicki zakrada się jak najdalej w stronę linii rosyjskich, by z ułożenia i intensywności ognisk dociec, czy jego przeciwnik feldmarsz. Iwan Dybicz Zabałkański nie zmienił skrycie ustawienia swych wojsk.

Jest już dobrze po północy, gdy gen. Chłopicki wraca na tyły, na biwak dywizji gen. Szembeka. Owija się płaszczem i nierozpoznany przez żołnierzy, kładzie się obok jednego z ognisk. Tu, w środku nocy, między śpiącymi na śniegu piechurami, 60-letni generał wreszcie czuje się na swoim miejscu.

Bo Chłopicki jest zawodowym żołnierzem. Bił się przez całe życie, pod tyloma sztandarami, że złośliwi towarzysze broni po cichu nazywają go kondotierem. Miał 14 lat, gdy uciekł ze szkoły bazylianów i zaciągnął się jako ochotnik do polskiego wojska. Po 3 latach porzucił służbę i zaciągnął się do armii rosyjskiej, potem jednak wrócił do armii polskiej i w wojnie roku 1792 dzielnie bił się z Rosjanami pod Zieleńcami. Po insurekcji kościuszkowskiej wyjechał do Włoch, gdzie zaraz znalazł się w szeregach pierwszej legii polsko-włoskiej. Na Półwyspie Apenińskim walczył przez 9 lat: z Austriakami, Anglikami, wojskami rosyjskimi, neapolitańskimi, milicjami kalabryjskimi, partyzantami. Z Włoch wysłał Napoleon Chłopickiego do Hiszpanii – tam generał na czele legii nadwiślańskiej bił się krwawo przez 4 lata. Podczas wyprawy na Moskwę został ranny i już pod sztandary Napoleona nie wrócił.

Lata nieustannych walk zrobiły swoje. Chłopicki stał się świetnym dowódcą liniowym, ale zarazem człowiekiem twardym, wręcz okrutnym, wierzącym w swą nieomylność, niebywale drażliwym.

Pogodził się ze zwycięstwem cara Aleksandra i przyjął dowództwo dywizji wojsk polskich tworzonych przez wielkiego księcia Konstantego. Z wielkim księciem był w dobrych stosunkach, ale w 1817 roku podczas rewii wojskowej na pl. Saskim gwałtownie się z nim pokłócił. Car i wielki książę Konstanty chcieli zajście załagodzić, lecz urażony Chłopicki zażądał dymisji.

Przez 12 lat był osobą prywatną.

Wybuch powstania listopadowego zaskoczył go na widowni Teatru Rozmaitości. Jeszcze w teatrze odmówił oficerom przyłączenia się do ich akcji. Dla polityków konserwatywnych, chcących spacyfikować powstanie, stał się mężem opatrznościowym. W ciągu tygodnia awansowali go na naczelnika sił zbrojnych, a na koniec sam ogłosił się dyktatorem. Przez następnych 5 tygodni jako polityk zrobił wszystko, by powstanie zdławić i jakoś ułożyć się z carem. Dopuścił do wymknięcia się wielkiego księcia Konstantego i jego korpusu gwardii, opóźniał organizację powstańczego wojska, obsesyjnie sabotował wyśmienite plany działań zaczepnych przeciw Rosjanom przygotowane przez wybitnych oficerów jego sztabu: Chrzanowskiego i Prądzyńskiego.

Kompromitacja Chłopickiego jako polityka nastąpiła przed 5 tygodniami, gdy okazało się, że car Mikołaj żąda bezwarunkowej kapitulacji, a na Warszawę zmierza potężna armia felmarsz. Dybicza. Po zmarnowaniu czasu i powstańczego zapału Polaków Chłopicki złożył władzę dyktatorską. I natychmiast zapragnął władzy nad wojskiem.

Wodzem naczelnym jednak mianowano wcześniej księcia Radziwiłła. Ale Chłopicki wziął dowództwo kuchennymi drzwiami. Poproszony przez księcia Radziwiłła, by mu tylko doradzał w sprawach wojskowych, błyskawicznie przejął faktyczne dowodzenie. Przed 2 dniami książę Radziwiłł wydał osobliwy rozkaz – gen. Chłopicki zostaje dowódcą wojsk pierwszej linii. Prości żołnierze na pierwszej linii na wieść o tym wiwatowali tak ochoczo, że trzeba było wydać rozkaz kolejny, zabraniający wiwatowania w obliczu wroga. Ale generałowie, zwłaszcza dowódca dywizji kawalerii gen. Łubieński i dowódca dywizji piechoty gen. Krukowiecki, nie akceptują Chłopickiego w roli dowódcy, za przełożonego uważają księcia Radziwiłła.

Na długo przed świtem Chłopicki budzi się. Przemarznięci na kość żołnierze wstają i ustawiają się w szyku bojowym.

Rosjanie jednak nie atakują. O świcie żołnierze rozpalają ogniska, gotują strawę. Chłopicki wraca do domku swego sztabu. Właśnie podjeżdża konno gen. Prądzyński z meldunkiem, że na pierwszej linii spokój, gdy 12-funtowa kula rosyjskiej armaty uderza w ścianę domku, tuż obok nieporuszonego tą niespodzianką Chłopickiego. Huk 200 dział Dybicza ogłasza początek bitwy.

Zręczny plan ułożony przez Chłopickiego wymaga utrzymania możliwie skąpymi siłami Olszynki Grochowskiej, lasku będącego kluczową pozycją polskich linii. Na bronioną początkowo przez 2 pułki dywizji gen. Żymirskiego Olszynkę ruszają rosyjskie kolumny. Wkrótce lasek i jego przedpole spowija dym wystrzałów.

Chłopicki ze sztabem idzie pieszo w stronę pierwszej linii. Kilkunastu jego oficerów chowa się przez rosyjskimi granatami do rowu. Chłopicki stoi wyprostowany, z cygarem w zębach. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów uśmiecha się. Świst odłamków, zapach prochu wprawiają go w znakomity nastrój. Rozkazy wydaje klarowne.

Godzina po godzinie Polacy w Olszynce odpierają szturmy coraz silniejszych sił wroga. Żołnierze 4. Pułku stoją w obronie jak skała. W końcu jednak trzykrotna przewaga Rosjan robi swoje. Chłopicki zauważa, że piechurzy zaczynają ustępować z lasku. Podjeżdża do oddziałów odwodowych i osobiście prowadzi je do kontrataku. Grają werble, adiutanci intonują „Jeszcze Polska nie zginęła”. Generał jedzie na czele kolumny z cygarem w zębach. Wyprostowany, z błyszczącym wzrokiem, wygląda, jakby ubyło mu 12 lat. Kilka pocisków przeszywa jego surdut, jedna kula rani w nogę. Adiutanci podają mu drugiego wierzchowca. 6,5 tys. żołnierzy Chłopickiego wypiera z lasku 16,5 tys. rosyjskich jegrów.

Dybicz rzuca na Olszynkę 22,5 tys. bagnetów.

Chłopicki odzyskuje wigor napoleońskiego weterana. Szóstym zmysłem wyczuwa, że przechodzące przez bagno, ścieśnione kolumny rosyjskie można zmiażdżyć uderzeniem rezerw i całkiem pobić Dybicza. Jest szansa na wielkie zwycięstwo, ale teraz mści się niejasny status Chłopickiego jako dowódcy „pierwszej linii”. Generał śle adiutantów z rozkazem ataku do dywizji gen. Łubieńskiego i gen. Krukowieckiego. Łubieński odpowiada, że Chłopicki jest dla niego niczym, i zostaje na miejscu. Krukowiecki stwierdza, że rozkazów Chłopickiego nie przyjmuje. Obaj za wodza uważają księcia Radziwiłła.

Rosyjskie bataliony wypierają obrońców Olszynki, obchodzą lasek.

Gen. Chłopicki podjeżdża bliżej, bezskutecznie wypatruje wezwanych odwodów. Rosyjski granat wybucha pod jego koniem. Generał ma nogi całkiem poszarpane odłamkami. Kosynierzy odnoszą go do powozu. Wielki sen o wielkim zwycięstwie skończył się.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.