8 marca 1968 roku to dzień, w którym rozpoczęły się protesty studenckie, które w marcu’68 wywołały poważny kryzys polityczny w Polsce. Ważną rolę w przebiegu wypadków odgrywał wtedy niedawno tragicznie zmarły Jan Lityński. W. Kalicki daje nam dziś okazję do przypomnienia sobie tamtych wydarzeń, jak i osoby Lityńskiego:

6.00 Funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa zjawiają się w mieszkaniu Seweryna Blumsztajna na Żoliborzu. Poprzedniego dnia wieczorem Blumsztajn z Janem Lityńskim i Mirosławem Sawickim byli w kinie Wars na westernie. Ponieważ przez cały dzień tajniacy, nie kryjąc się nawet, deptali im po piętach, Blumsztajn zaproponował Lityńskiemu, by dla bezpieczeństwa nocował u niego.

Teraz esbecy aresztują obu. Lityńskiego wiozą do Komendy Dzielnicowej MO w Śródmieściu, Blumsztajna – do komendy żoliborskiej na Żeromskiego.

Inna ekipa SB wkracza do mieszkania Henryka Szlajfera i aresztuje go.

Przed 4 dniami Szlajfer i Adam Michnik decyzją ministra oświaty i szkolnictwa wyższego zostali relegowani z Uniwersytetu Warszawskiego. To kolejna represja władz wobec opozycyjnie nastawionych studentów – potocznie nazywanych „komandosami”. Krąg kilkudziesięciu krytycznie myślących, zbuntowanych wobec gomułkowskiej rzeczywistości studentów, którym ton nadają Seweryn Blumsztajn, Teresa Bogucka, Józef Dajczgewand, Wiktor Górecki, Jan Gross, Irena Grudzińska, Irena Lasota, Jan Lityński, Adam Michnik, Eugeniusz Smolar, Henryk Szlajfer, Barbara Toruńczyk, nazwano tak, gdyż niczym prawdziwi komandosi, lądujący z zaskoczenia na tyłach wroga, zjawiali się oni na zebraniach dyskusyjnych organizowanych przez ZMS – zatem na terenie ideologicznego przeciwnika – i wszczynali polemiki z przedstawicielami władz. Przed 2 miesiącami „komandosi” zorganizowali protest przeciw zdjęciu przez władze ze sceny Teatru Narodowego Dziadów Mickiewicza w inscenizacji Kazimierza Dejmka. Na ostatnim przedstawieniu studenci zgotowali aktorom ostentacyjną owację, a po spektaklu ruszyli z transparentem i kwiatami pod pomnik Mickiewicza na Krakowskim Przedmieściu. Pochód zaatakowała milicja, aresztowano ponad 30 osób.

Nazajutrz Adam Michnik i Henryk Szlajfer spotkali się z korespondentem „Le Monde” Bernardem Margueritte. Opowiedzieli mu o manifestacji przed pomnikiem Mickiewicza oraz o wystąpieniu z PZPR 2 znanych naukowców: Włodzimierza Brusa i Zygmunta Baumana. Rozmawiając z Margueritte’em Michnik i Szlajfer przełamali polityczne tabu gomułkowskiej Polski – przekazywanie zachodnim dziennikarzom informacji niewygodnych dla władzy komuniści traktowali jak zdradę państwa.

Styczeń i luty upłynęły „komandosom” na zbieraniu podpisów pod protestem przeciw zdjęciu Dziadów.

Po usunięciu z uczelni Michnika i Szlajfera – pod zarzutem kontaktów z zagranicznym korespondentem – „komandosi” zwołali na dzisiaj, w samo południe, wiec protestacyjny przed gmachem Biblioteki UW.

Przed 8.00 trzej funkcjonariusze dzwonią do mieszkania Adama Michnika. Przynoszą wezwanie na przesłuchanie. Ale Michnik nie traci głowy. Oświadcza, że jest chory, leży w łóżku i nigdzie nie pójdzie. Zaskoczeni milicjanci wychodzą. Michnik aż do wieczora zostaje w domu. Wie, że esbecy czyhają na niego przed wejściem do kamienicy.

 „Komandosi” boją się, że władze, chcąc zapobiec wiecowi, zamkną przed 12.00 dziedziniec UW. Mirosław Sawicki przychodzi więc na uniwersytet już o 9.00. Idzie do biblioteki. W BUW-ie, jak co dzień, uczy się kilkuset studentów. Sawicki wypożycza komedie Fredry. Czyta dla odprężenia.

O 9.00 zjawiają się na dziedzińcu uniwersyteckim studentka III roku socjologii Teresa Bogucka i Irena Lasota z V roku filozofii. Czekają. Boją się, że studenci zignorowali ulotki rozrzucane od paru dni przez „komandosów” – do godz. 12.00 brakuje zaledwie paru minut, a na dziedzińcu nic nie zapowiada wiecu. Nagle zewsząd zjawiają się studenci. Śpieszą z Krakowskiego Przedmieścia, nadchodzą z uniwersyteckich budynków. W ciągu 10 minut przed wejściem do biblioteki stoi ok. 1000 osób. Niektóre z dziewcząt mają w rękach kwiaty – dziś przecież Święto Kobiet, pilnie celebrowane przez władze i większość społeczeństwa.

Irena Lasota zamierza odczytać projekt rezolucji studenckiej, stojąc na murku od strony Instytutu Historii. Przed czterema laty w tym miejscu miał się odbyć nielegalny studencki wiec poparcia dla sygnatariuszy Listu 34. Zjawiło się wtedy aż 1000 studentów. Na murek wyszedł Józef Jankowski i opowiedział o Liście 34. Gdy krzyknął: „My, studenci, popieramy pisarzy!”, na murek wskoczył rektor Stanisław Turski i wezwał zebranych do rozejścia się. Niestety, skutecznie.

Ale teraz Irenę Lasotę i Teresę Bogucką oddziela od historycznego murku zwarty szereg aktywistów uczelnianego ZMS, zawczasu zmobilizowanych przez władze uniwersytetu.

O 12.00 Irena Lasota wchodzi więc na ławkę przed budynkiem biblioteki, niższą od murku, i odczytuje projekt rezolucji. Studenci sprzeciwiają się w niej naruszaniu Konstytucji PRL, represjonowaniu kolegów, którzy protestowali przeciw zdjęciu z afisza Dziadów, żądają unieważnienia decyzji o relegowaniu z uczelni Michnika i Szlajfera. Domagają się też odpowiedzi na swe żądania od ministra oświaty i szkolnictwa wyższego oraz od rektora UW najpóźniej za 2 tygodnie.

Głos Ireny Lasoty słychać słabo, bo z boku zagłuszają ją chóralnymi okrzykami zetemesowcy. Na ławkę wchodzi Mirosław Sawicki i rezolucję odczytuje jeszcze raz. Potem czyta drugą rezolucję „komandosów”, popierającą oświadczenie nadzwyczajnego zebrania warszawskiego oddziału ZLP. Literaci potępili w niej zaostrzenie cenzury i aferę ze zdjęciem ze sceny Dziadów.

Tłum studentów przyjmuje obie rezolucje przez aklamację. Wiec kończy się, ale studentów ciągle przybywa. Wtem z Krakowskiego Przedmieścia wjeżdża na dziedziniec 7 autokarów z napisami „Wycieczka”. Zatrzymują się między bramą a Instytutem Historii. Wysiadają z nich zmobilizowani przez władze partyjni aktywiści z zakładów pracy: jesionki w jodełkę, kapelusze z wąskim rondem i ostatni krzyk partyjnej mody, barankowe czapki szyte na podobieństwo furażerek. W rękawach chowają kawałki grubych, powleczonych gumą kabli. Ormowcy spychają studentów pod budynek rektoratu. Niektórzy wyciągają gumowane pręty, biją studentów, ciągną do autobusów. Atakowani rzucają w ormowców monety i krzyczą: „Płatne pachołki!” „Gestapo!”, „Wolności!”. Wiktor Górecki z IV roku filozofii wskakuje na postument na tyłach biblioteki. Woła: „Nie ma chleba bez wolności!”. Tłum podchwytuje hasło i skanduje na przemian z: „Rektor! Rektor!”.

Wreszcie na balkon wychodzi prorektor Zygmunt Rybicki. Odziany jest ceremonialnie, w birecie i z łańcuchem na piersi. Oznajmia, że studenci w ciągu kwadransa mają opuścić teren uczelni. Do ormowców zaś woła: „Dziękuję wam, towarzysze!”. Ale studenci nie rozchodzą się, żądają przyjęcia przez rektora swojej delegacji. Rybicki zgadza się. Do jego gabinetu idą studenci i związani z opozycją młodzi asystenci: Irena Lasota, Barbara Toruńczyk, Michał Osóbka-Morawski, Ryszard Bugaj, Marcin Król i Jadwiga Staniszkis. Domagają się od Rybickiego wycofania z terenu uniwersytetu ormowców, uwolnienia kolegów zawleczonych do autokarów.

Profesorowie Czesław Bobrowski i Stanisław Herbst chcą zapobiec biciu i aresztowaniom. Z łańcuchami dziekańskimi na piersiach wychodzą na dziedziniec. Towarzyszą im socjolog Jan Strzelecki i historyk dr Andrzej Garlicki. Przekonują młodzież, że dzisiejszy wiec spełnił swe zadanie, a następny wiec, już legalny, odbędzie się za 3 dni, w Auditorium Maximum.

Prof. Bobrowski w ceremonialnym stroju podchodzi do autobusu, do którego ormowcy, na rozkaz dowodzących akcją oficerów, wrzucają odebrane uczestnikom wiecu legitymacje studenckie. Potem mają być one podstawą do postępowań dyscyplinarnych. Prof. Bobrowski z kamienną twarzą zbiera z podłogi autobusu dziesiątki legitymacji i chowa za pazuchę. Oniemiałym ormowcom profesor tłumaczy, że to on i prof. Herbst przeprowadzą postępowania dyscyplinarne wobec studentów.

Uczestnicy wiecu rozchodzą się już, gdy na teren UW wkracza od Oboźnej 400 ormowców i brutalnie bije pałkami osaczonych studentów. Pół godziny później pojawiają się zwarte oddziały milicji w hełmach, goglach, z długimi pałkami.

Aktywiści, milicjanci i ormowcy ze szczególną zajadłością atakują ciemnowłose dziewczęta i brunetów – to efekt antysemickich szkoleń prowadzonych od pewnego czasu w milicji i zakładowych organizacjach partyjnych. Prof. Bobrowski próbuje osłaniać i wyprowadzić z dziedzińca grupkę studentów. W zamieszaniu dostaje pałką przez plecy. Uniwersyteckie urzędniczki wciągają profesora przez okno Pałacu Kazimierzowskiego.

Dziedziniec uniwersytecki pustoszeje. Milicjanci ścigają, biją i aresztują studentów przed kościołem św. Krzyża, na Nowym Świecie, na Karowej, przed Pałacem Staszica. Masakrowani krzyczą nieodmiennie: „Gestapo!”. Jedna z grup manifestantów dociera aż do pl. Konstytucji.

Po południu milicjanci przewożą Seweryna Blumsztajna z komendy na Żoliborzu do komendy stołecznej w Pałacu Mostowskich. Na korytarzu milicjant prowadzi chłopca, który na płaszczu napisał białą farbą hasło „Wolność słowa!” i przez pół dnia paradował tak po Warszawie. Z gabinetu wyskakuje oficer milicji. Wrzeszczy na chłopca: „Zmaż to, gnoju!”. Eskortujący milicjant tłumaczy zakłopotany: „Obywatelu kapitanie, nie można, to jest dowód rzeczowy”.

Po 16.00 także protestujący studenci politechniki usiłują ruszyć pochodem w miasto. Milicja bije ich i rozprasza na pl. Jedności Robotniczej. Ostatnie demonstracje milicjanci rozbijają późnym wieczorem.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.