5 listopada 1901 roku odbyło się najważniejsze ówczesne wydarzenie kulturalne w Warszawie. Otworzono uroczyście Filharmonię Narodową. O tym,, jak się to odbywało opowiada W. Kalicki:

O 12.30 na ul. Jasnej przed wejściem głównym do nowo zbudowanego gmachu filharmonii zatrzymuje się powóz biskupa sufragana warszawskiego Kazimierza Ruszkiewicza. Biskup przez chwilę podziwia efektowną fasadę filharmonii: 5 arkad na parterze, wielką, ciągnącą się przez całą centralną część fasady loggię, przysłoniętą parami kanelowanych kolumn korynckich, wreszcie na górze attykę zdobną dekoracyjnymi wazonami, zwieńczoną dumnym napisem: „Philharmonia”. Biskup przez chwilę podziwia zdobiące fasadę rzeźby przedstawiające Mozarta, Beethovena, Chopina i Moniuszkę. Sprzed wejścia dość marnie widać monumentalne grupy rzeźbiarskie na 3. kondygnacji fasady: Apoteozę muzyki, złożoną z postaci uskrzydlonej Muzy, siedzącej u jej stóp dziewczyny i młodzieńca z laurowym wieńcem, wykonaną w cemencie przez Józefa Jasińskiego, osadzoną w centralnej części attyki, oraz wieńczące ryzality wielkie, kamienne, wielopostaciowe alegorie rzeźbiarskie dłuta Stanisława Romana Lewandowskiego – Muzyka klasyczna i Muzyka narodowa.

Źródło: Wikipedia

Bez wątpienia to jeden z najświetniejszych gmachów publicznych Warszawy.

Biskup wkracza po 6 granitowych schodach do wnętrza. Zaraz za drzwiami wejściowymi mija 2 marmurowe tablice. Na jednej wyryto nazwiska członków, założycieli filharmonii, na drugiej – nazwiska członków komisji budowlanej i budowniczych.

Wszyscy dobrze zasłużyli na ten honor.

Warszawa na przełomie wieków nie miała godziwej sali koncertowej. Rzutki właściciel składu nut, redaktor „Echa Muzycznego, Teatralnego i Artystycznego” Aleksander Rajchman, po niezbyt udanym koncercie Ignacego Paderewskiego w wynajętej, dusznej sali hotelu Bristol, rzucił hasło budowy wielkiego gmachu filharmonii, o najwyższych, światowych standardach estetycznych i akustycznych. Przed 2 laty powstało Towarzystwo Akcyjne Filharmonia Warszawska, którego udziałowcami zostało niemal 300 przedstawicieli najświetniejszych polskich rodów ziemiańskich i sfer przemysłowo-handlowych. Ale kapitały akcyjne nie wystarczyły. Gmach wzniesiono i wyposażono dzięki ogromnym dotacjom i darom barona Leopolda Juliana Kronenberga, jednego z synów i dziedziców wielkiego finansisty i przemysłowca Leopolda. Baron Leopold Julian, wielki protektor i dobroczyńca polskiej kultury, kupił własnym sumptem działkę pod budowę filharmonii i rozebrał znajdujący się na niej szpital. Później znacznym kosztem zaopatrzył filharmonię w organy oraz w wielki zbiór nut, kupowanych po całej Europie.

Wspaniały gmach z ogromną salą koncertową zaprojektowali architekci Karol Kozłowski i Izydor Pianko. Tę wielką, skomplikowaną technicznie, bogato ozdobioną budowlę budowniczowie wznieśli i kompletnie wyposażyli w ciągu, bagatela, niespełna 19 miesięcy.

W ogromnym, liczącym 140 m kw. westybulu biskupa oczekuje zarząd filharmonii z prezesem baronem Leopoldem Julianem Kronenbergiem i wiceprezesem księciem Stefanem Lubomirskim, administracja z dyrektorem zarządzającym Aleksandrem Rajchmanem oraz dyrektorem muzycznym Feliksem Młynarskim, projektanci i budowniczowie gmachu, część członków orkiestry oraz 16 księży diecezji warszawskiej z wiceregensem seminarium duchownego ks. Stanisławem Gallem. Po powitaniu księża prowadzą biskupa marmurowymi schodami na piętro. Tam, w 2-kondygnacyjnym foyer o długości ponad 30 m, szerokości zaś 7 m, którego sufit udekorował malarz Zdzisław Jasiński wielkim plafonem Muzyka ludowa, z postacią starca-lirnika otoczonego przez zasłuchany lud, urządzono na dzisiejszą okazję skromny, tymczasowy ołtarzyk. Bp Ruszkiewicz przy pomocy księży przywdziewa przed ołtarzykiem uroczyste szaty i po krótkiej modlitwie święci wielkie foyer. Potem rusza na obchód gmachu filharmonii. Poprzedza go 16 śpiewających psalmy księży. Najpierw idą do sali koncertowej. To prawdziwe arcydzieło architektury, którego zazdrościć będzie Warszawie cała Europa, ba, świat cały: sala o długości 36 m, szerokości 20 m i wysoka na ponad 15 m mieści niemal 2 tys. słuchaczy. Sześcioro prowadzących do niej drzwi ma amerykańskie zawiasy z wewnętrznymi sprężynami, dzięki którym zamykają się bezszelestnie. Każde z niemal 2 tys. krzeseł składa się automatycznie, a całe rzędy krzeseł można za pomocą skomplikowanego „systemu śrubowego” składać i chować pod podłogę. Na czołowej ścianie dominują wielkie, 42-głosowe organy koncertowe, wykonane w fabryce Walckera w Ludwigsburgu – dar barona Leopolda Kronenberga. Organy ozdobione są dębowymi popiersiami wybitnych muzyków, cała sala zaś – malowidłami wybitnych artystów. Nad łukami arkady zamontowane są namalowane przez Henryka Siemiradzkiego wielkie, dopasowane do kształtu miejsca płótna Musica sacra i Musica profana. To hojny dar wybitnego i bardzo drogiego malarza. Sufit, zdobny alegorycznymi malowidłami, odwołującymi się do muzyki, jest autorstwa Jana Strzałeckiego.

Bp Ruszkiewicz dokonuje poświęcenia sali i orszak rusza do drugiej, mniejszej sali koncertowej z 425 miejscami. Potem biskup święci spore pomieszczenia na piętrze, przeznaczone dla Towarzystwa Śpiewaczego Lutnia, niezbyt wielkie biuro zarządu filharmonii, mieszkanie dyrektora Rajchmana.

Orszak wraca do foyer. Biskup modli się przed ołtarzem, potem wygłasza przemówienie do zebranych.

Dyrektor Rajchman wręcza obecnym udziałowcom filharmonii i zasłużonym dla jej budowy pamiątkowe medale. Odlała je firma Gerlach i Meissner. Na ich awersie widnieje fronton gmachu filharmonii oraz imienny grawerunek, na rewersie zaś napis „Pamiątka budowy Filharmonji Warszawskiej 1900/1901”. Najbardziej zasłużeni otrzymują medale złote, pozostali – pozłacane.

Ci z akcjonariuszy, którzy posiadają nie mniej niż 10 sztuk akcji filharmonii (akcje są bardzo drogie, sprzedawano je po 500 rubli), otrzymują z rąk dyrektora Rajchmana złote trójkątne żetony z widokiem gmachu filharmonii i odlanym nazwiskiem właściciela, dające prawo dożywotniego zajmowania własnego miejsca na widowni. Baron Kronenberg otrzymuje żeton na krzesło 12 b w III rzędzie.

Ale to nie wszystko. Architekci Karol Kozłowski i Izydor Pianko wręczają baronowi Kronenbergowi na atłasowej poduszce symboliczny brązowy klucz do gmachu filharmonii. Klucz jest właściwie rzeźbą – złocony brąz przedstawia syrenę grającą na harfie, zaś jego pióro to stylizowana litera F.

F jak filharmonia.

Po pożegnaniu biskupa i jego świty dyrektor Rajchman wraca do swego służbowego mieszkania. Tam czeka nań niespodzianka. Budowniczowie filharmonii, inżynierowie, technicy, nawet kilku przedstawicieli prostych robotników z okazji jej otwarcia wręczają dyrektorowi dwa artystycznie wykonane, metalowe postumenty zwieńczone brązowymi rzeźbami wróżki kwiatów i nimfy leśnej. Do tego dołączają adres z 20 podpisami, który sławi jego niespożytą energię i zasługi.

Wytworna Warszawa szykuje się teraz na wieczorny koncert inauguracyjny. Dzień otwarcia filharmonii jest świętem wykształconych Polaków we wszystkich zaborach. Zewsząd nadchodzą adresy i telegramy z gratulacjami (telegram z życzeniami sukcesów nadszedł także z petersburskiego Cesarskiego Towarzystwa Muzycznego).

Dla osób niezwiązanych z budową gmachu zdobycie biletu graniczyło z niemożliwością. W prasie publikowano nawet ostatnio na poły złośliwe, na poły proszalne wierszyki w tej sprawie.

 „Filharmonia – nie maruda,

Ogłosiła już swe cuda:

Śród koncertów (to nie figa!)

Będzie miała nawet Griega!

Filharmonio! Pełna mocy!

Czcić cię będziem w dzień i w nocy!

Wielbić będziem cię na wylet

Ale daj nam także bilet!”

Ci, którym bilet na koncert inauguracyjny udało się zdobyć, przybywają do filharmonii grubo przed 19.00. W ogromnej, liczącej ponad 400 m kw., urządzonej w stylu neogotyckim szatni gości czeka postępowa niespodzianka. Po raz pierwszy w Królestwie Polskim odpowiedzialną funkcję szatniarzy powierzono kobietom!

W foyer kręci się i gawędzi „cała Warszawa”. Uwagę zwracają słynny wynalazca Jan Szczepanik, zwany „polskim Edisonem”, znany pisarz Henryk Sienkiewicz i przede wszystkim honorowy gość uroczystości – światowej sławy wirtuoz Ignacy Paderewski. Są wybitne osobistości z Krakowa i Galicji, niemało gości przyjechało z Poznania i z zaboru pruskiego. Sfery muzyczne Moskwy reprezentuje dyrektor Cesarskiego Towarzystwa Muzycznego Wasyl Safonow. Z Berlina przybył sławny fabrykant fortepianów Edwin Bechstein.

Koncert pod batutą Emila Młynarskiego zaczyna się punktualnie o 20.00. To też niespodzianka. W Warszawie nawet najważniejsze imprezy rozpoczynane są z reguły ze sporym opóźnieniem.

Połączone chóry Lutni z Warszawy i Łodzi śpiewają specjalnie skomponowaną na tę okazję kantatę Żyj pieśni Władysława Żeleńskiego. Słowa napisał, też na tę okazję, Or-Ot, popularny warszawski poeta Artur Oppman. Publiczność doskonale wychwytuje wszystkie patriotyczne aluzje w tekście pieśni:

 „Jak złoty dzwon z niebiańskich stron

Z tych murów pieśń powieje

Na światła plon, na zmroku zgon,

Na miłość i nadzieję.

Bo gdy jak upiór krąży tęsknota,

Gdy smutek truje w światowej głuszy,

Ty jedna tylko, o harfo złota,

Umiesz przemawiać do ludzkiej duszy!”.

Więcej powiedzieć było nie sposób. Na honorowych miejscach siedzą przecież główny naczelnik Kraju Przywiślanskiego gen. Michaił Iwanowicz Czertkow z żoną i córkami (niedawno zamknął on za nieprawomyślność Towarzystwo Muzyczne w Łodzi), gen. Puzyrewski, komendant miasta Warszawy gen. lejtn. Komarow, prezes komitetu cenzury radca Emmausski i oberpolicmajster warszawski płk Lichaczew.

Po kantacie rozbrzmiewa Symfonia d-moll mieszkającego w Paryżu młodego pianisty i kompozytora Zygmunta Stojowskiego. Pierwszą część koncertu kończy uwertura Bajka Moniuszki. Akustyka sali jest zachwycająca. W ostatnim rzędzie krzeseł słychać szelest przewracanych kart z nutami.

Po przerwie występuje sam Paderewski. Gra własny Koncert fortepianowy a-moll.

Teraz czas na poemat symfoniczny Step Zygmunta Noskowskiego.

Gdy potem znów pojawia się Paderewski, publiczność wstaje z miejsc i nagradza go frenetyczną owacją. Mistrz gra utwory Chopina. Nie szczędzi bisów. Gdy kończy, zachwyceni i zdumieni słuchacze stwierdzają, że jest już po północy.

A przecież baron Kronenberg wydaje jeszcze uroczysty bankiet w swoim pałacu przy Mazowieckiej. Zaproszonych jest 500 osób. Z filharmonii na Mazowiecką są dwa kroki i już kwadrans po północy salony, biblioteka i czytelnia barona Kroneneberga zaczynają się zapełniać. O 00.30 do wielkiej sali pałacu wkracza Ignacy Paderewski. Zrywają się oklaski, natychmiast otacza go tłum wielbicieli. Paderewski w towarzystwie barona wychodzi na środek salonu. Mistrz wygłasza toast:

 „Z radością witało przed niedawnym czasem społeczeństwo nasze powstanie pałacu sztuki plastycznej, dlatego też z wielkim zainteresowaniem się śledziło ono za nowym przybytkiem jej siostrzycy w duchu, świątyni tonów. Ale świątynia bez kapłanów martwą jest. Panowie! Wznoszę ten kielich na cześć polskich artystów! Na cześć sztuki polskiej!”.

Pośród oklasków baron Kronenberg obejmuje i ściska Paderewskiego. Potem gospodarz zaprasza do 3 ogromnych stołów: „Teraz, po nasyceniu ducha, posilcie panowie ciało”. Przyjęcie jest a la fourchette.

Towarzystwo szybko się rozkręca. Dyrektor konserwatorium warszawskiego wznosi toast na cześć barona Kronenberga, potem toast ten powtarza Paderewski, zaczem goście jeden za drugim wznoszą toasty za mistrza i za gospodarza. Ci rewanżują się, później pije się za zdrowie artystów, nie raz, bo ich zdrowie bardzo tego potrzebuje, i znów za głównych bohaterów tego dnia. Dawno już w Warszawie nie bawiono się tak radośnie.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.