18 listopada 1956 roku w Bydgoszczy miał być film akcji w jednym z kin, ale ówczesne napięcia społeczne spowodowały, że zamiast filmu było kino akcji w całym mieście. W. Kalicki przypomni nam dziś o wydarzeniach, które do historii przeszły pod mianem „bydgoski listopad”:

Przed kinem „Bałtyk” przy alei 1 Maja w Bydgoszczy stoi długa kolejka po bilety. Do rozpoczęcia seansu koreańskiego filmu Zwiadowcy pozostało jeszcze niemal pół godziny, ale atmosfera w kolejce jest bardzo nerwowa. Młodzi ludzie tłoczą się w długim korytarzu przed kasami, przepychają się. Wśród stojących jest sporo żołnierzy służby zasadniczej. Ich najbardziej irytuje perspektywa odejścia sprzed kasy z pustymi rękami – przepustki kończą się dzisiaj.

Tłum przypiera do okienka kasy szczęśliwca, któremu udało się kupić bilet. Jego okrzyki, by się odsunąć, mieszają się z krzykami stojących za nim kolejkowiczów. Rozeźlona kasjerka Teresa Koszuda prosi biletera Franciszka Rogiewicza, by wezwał milicję – w takich warunkach pracować dalej nie będzie!

Gdy bileter dzwoni na milicję, poirytowani kolejkowicze stojący na chodniku przed kinem wzywają przechadzający się po alei 1 Maja patrol oficerski MO. Podporucznicy Józef Kukulski i Edward Mazurek wkraczają o 17.45 do korytarza przed kasą, ale w podnieconym tłumie nikt nie słucha ich wezwań do zachowania porządku.

Po chwili zjawia się 3-osobowy patrol z Komendy Dzielnicowej Śródmieście. Milicjanci szybko zaprowadzają spokój. Wypychają mężczyzn awanturujących się w holu kina na ulicę. Gdy 10 minut później przed kino zajeżdża gazik z 3 milicjantami wezwanymi telefonicznie przez biletera, i w Bałtyku, i przed kinem panuje spokój.

Ale plut. Roman Ginter koniecznie chce się tego wieczoru wykazać. Wyławia z tłumu 18-letniego chłopca i prowadzi do gazika. Gapie są oburzeni. Wyrywają chłopaka z rąk milicjanta, otaczają samochód i podnoszą go do góry. Gdy auto jest już stopę nad jezdnią, puszczają je. Gazik uderza o ziemię, a gapie znów go podnoszą. Milicjanci Doliński i Ginter próbują uwolnić samochód. Wyciągają pałki – nową broń, na którą funkcjonariusze MO zaledwie kilka dni temu wymienili regulaminowe karabiny – i okładają nimi stojących najbliżej mężczyzn. Zbiegowisko wokół gazika rozprasza się nieco i milicjanci odjeżdżają.

4 funkcjonariuszy, którzy pozostali w tłumie, salwuje się ucieczką do restauracji Rybna naprzeciwko kina. Tłum rusza za nimi, ale kierownik knajpy Stanisław Zengier barykaduje drzwi. Milicjanci alarmują przez telefon komendę i uciekają tylnym wyjściem.

Z pobliskiego kościoła wychodzą wierni. Przed kinem jest już ponad tysiąc osób. Atmosferę podgrzewają wykrzykiwane w tłumie plotki: o zabiciu 3 kolejarzy, którzy odmówili jazdy do ZSRR, w domyśle z polskimi towarami zabieranymi przez Moskwę za darmo, o interwencji milicji przed innym bydgoskim kinem – Orzeł, o biciu przez milicję kobiet.

Jeden z demonstrantów, Tadeusz Gulcz, odwija bandaż z poparzonej przed kilku dniami ręki i woła, że to rany od milicyjnych pałek. Chwilę później Gulcz krzyczy: „Dość już nas gnębią! Idziemy protestować pod komendę!”.

Na czele kilkutysięcznego już tłumu idzie Gulcz w jasnym, widocznym z dala, mimo szybko zapadającego zmroku, trenczu. Towarzyszą mu Ryszard Kosik i Tadeusz Lewandowski. Maszerujący za nimi wznoszą chaotyczne okrzyki przeciw PZPR i za Gomułką, śpiewają Mazurka Dąbrowskiego. Potem znów skandują: „Precz z Ruskimi!”, „Niech żyje wolna Polska!”, „Niech żyją Węgry!”, „Niech żyje Poznań!”.

Na rogu alei 1 Maja i Śniadeckich przez demonstracje przepychają się karetki pogotowia ratunkowego. Ryszard Kosik zatrzymuje jedną z nich. W środku siedzi kilku milicjantów. Karetka zawraca i odjeżdża.

Przed rozgłośnią Polskiego Radia przy al. 1 Maja demonstranci śpiewają Mazurka Dąbrowskiego, ale nie próbują wdzierać się do budynku. Za to chwilę później jeden z idących wybija kijem szybę w tramwaju linii nr 4. O 18.10 demonstracja dociera do kasyna milicyjnego. Manifestanci nie atakują kasyna, ale zatrzymują przejeżdżający tramwaj, szukają milicjantów wśród pasażerów. W końcu próbują przewrócić drugi wagon jako barykadę, ale tramwaj jest zbyt ciężki.

O 18.25 demonstracja dociera pod komendę wojewódzką MO. Idący ciągle na czele Tadeusz Gulcz zachęca, by nikt się nie cofał, gdyby milicjanci zaczęli strzelać. Demonstranci obrzucają kamieniami budkę dyżurnego przy bramie, potem otwierają bramę. Ok. 30 manifestantów wbiega na dziedziniec. Obok dyżurki stoi kpt. Henryk Stasiak. Gulcz woła do niego, że w mieście milicja pobiła dziecko. Kpt. Stasiak nie traci głowy. Odpowiada, że winni zostaną ukarani, i zapewnia: „To my milicjanta wyrzucimy, a ciebie, Czapajew, przyjmiemy”.

Żart funkcjonariusza wywołuje śmiech wśród demonstrantów, ale po chwili zabierają się oni do wyważania drzwi do budynku. Oficerowie milicji przekonują atakujących, by się opamiętali. Drzwi nie ustępują i po kwadransie zmęczeni demonstranci rezygnują ze zdobywania komendy. Tadeusz Gulcz woła: „Wiara, idziemy na radiostację!”.

I wiara maszeruje za nim. W tłumie jest wielu żołnierzy służby zasadniczej na przepustkach. Po drodze manifestanci rzucają kamieniami w przejeżdżające tramwaje, uderzają w nie kijami. Wołają: „Chodźcie z nami!”. Do pochodu ciągle dołączają przechodnie. Ogromna kolumna dociera na pl. Findera, przed gmach komitetu miejskiego PZPR. Tam demonstranci biją milicjanta kpr. Aleksandrzaka i odbierają mu służbowy pistolet.

Ogromna kolumna bydgoszczan kieruje się na Wzgórze Dąbrowskiego. Tam, na zajętym przez kwaterunek parterze prywatnego domu rodziny Głowińskich przy ul. Na Wzgórze Dąbrowskiego 12, władze ulokowały stację zagłuszającą audycje Wolnej Europy, Głosu Ameryki i BBC. Na działce Głowińskich wzniesiono także drewniany maszt o wysokości 25 m, na którym zainstalowano antenę zagłuszarki.

Demonstracja dociera do domu Głowińskich o 19.30. Działka otoczona jest siatką drucianą rozpiętą na żelbetowych słupach i zwieńczoną drutem kolczastym. Pod naporem setek demonstrantów siatka odrywa się i leci w trawę. Strażnik Ignacy Bielak strzela z karabinu na postrach, ale po chwili tłum dopada go, wyrywa mu broń. Ktoś rozbija kolbę karabinu, ktoś z tego obłomka strzela w powietrze aż do opróżnienia magazynka. Ktoś pożycza w sąsiednich domach siekiery, łomy i stolarskie łapki.

Przybysze wyłamują drzwi, wdzierają się na parter domu, do pomieszczeń zagłuszarki. Ze służbowej szafki wyciągają 4 karabiny, ale gubią ich zamki. Broń nie nadaje się do użytku, zresztą nikt jej używać nie zamierza. Swą wściekłość tłum wyładowuje nie na załodze stacji, ale na jej urządzeniach technicznych. Demonstranci wynoszą z pomieszczeń zagłuszarki meble i drobne drewniane przedmioty. Układają je pod masztem, oblewają znalezionym w podręcznym magazynku stacji olejem transformatorowym. Dorzucają papę. Potem na stos rzucają podpalone szmaty. Ogień długo nie chce chwycić stosu pod masztem, ale gdy już bucha, to na wysokość 10 m. Tłum śpiewa Mazurka, Boże coś Polskę, Rotę i I Brygadę. Jeden z demonstrantów, pracujący w zakładzie energetycznym Tadeusz Gozdecki, przytomnie zauważa, że przepalony maszt może zwalić się na sąsiedni dom. Gozdecki pokazuje towarzyszom, które z lin odciągowych mają rąbać. Płonący maszt wali się na trawnik przy ul. Filareckiej, nie czyniąc szkód.

Kilku demonstrantów podpala willę, w której mieszczą się urządzenia zagłuszające.

Gdy przyjeżdżają pierwsze wozy straży pożarnej, drewniana konstrukcja masztu jeszcze płonie. Demonstranci rzucają kamieniami. Strażacy wcale się do gaszenia zagłuszarki nie palą. Po niemrawej próbie dotarcia do masztu i domu odjeżdżają.

Ktoś wzywa tłum do marszu na więzienie. Ale większość demonstrantów, syta tryumfu, powoli schodzi w kierunku centrum miasta.

Po drodze, przy ul. Podgórnej, jacyś cywile obrzucają demonstrantów świecami dymnymi, granatami z gazem łzawiącym i petardami. To zmobilizowani przez komendanta wojewódzkiego MO tajniacy.

Przy pl. Findera drogę demonstracji zagradza tyraliera milicjantów z pałkami, wzmocniona samochodami MO i wojska. Manifestanci ruszają na milicjantów, ale teraz karta się odwraca. Tyraliera milicji bije demonstrantów i rozprasza ich. Niedobitki atakują jednak w różnych miejscach – znów obrzucają kamieniami milicyjne kasyno przy alei 1 Maja, wybijają szyby w nieodległym gmachu komendy dzielnicowej MO, demolują milicyjny samochód i motocykl. Dopiero o 22.00 milicja i jednostki KBW pacyfikują miasto, a strażacy, pod osłoną kordonu KBW, gaszą pożar na Wzgórzu Dąbrowskiego.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.