9 grudnia 1922 roku Gabriel Narutowicz został pierwszym prezydentem II Rzeczypospolitej. Jak do tego doszło opowiada W. Kalicki:

Przed gmachem Sejmu już przed 8.00 gromadzi się tłum. Ton nadają studenci prawicowych korporacji akademickich i sympatycy Narodowej Demokracji. Wszyscy czekają na wejściówki.

O 9.00 jest już jasne, że dodatkowych wejściówek nie będzie, ale tłum czeka.

W Sejmie wre jak w ulu. Za kilka godzin po raz pierwszy Zgromadzenie Narodowe wybierze prezydenta niepodległej Rzeczypospolitej. Posłowie i senatorowie zapamiętale dyskutują w kuluarach.

Jest nad czym debatować. Po wyborach parlamentarnych, które odbyły się miesiąc temu, żadne z ugrupowań nie zdobyło w Sejmie zdecydowanej większości. Nie widać także zdecydowanego faworyta w wyborach prezydenckich. Przed 5 dniami naczelnik państwa Józef Piłsudski nieoczekiwanie ogłosił, że nie będzie ubiegał się o ten urząd. Piłsudski, którego misja jako naczelnika skończy się z chwilą wybrania prezydenta, stwierdził, że konstytucja przyznaje głowie państwa zbyt małe kompetencje.

Marszałek dyskretnie popierał kandydaturę przywódcy PSL „Piast” Wincentego Witosa, ale ten pomysł jest już nieaktualny. Prezes PSL „Wyzwolenie” Stanisław Thugutt podczas dramatycznej nocnej rozmowy z Witosem w mieszkaniu redaktora „Kuriera Porannego” Ludwika Fryzego odmówił zgody na proponowany przez gospodarza układ „wasz prezydent, nasz premier” – Witos na prezydenta, Thugutt na premiera. Thugutt przestraszył się, że autorytet Witosa jako prezydenta przyciągnie chłopów z „Wyzwolenia” do „Piasta”.

Tego ranka w Sejmie nikt nie ma pojęcia, czym skończą się głosowania.

O 9.30 PSL „Wyzwolenie” zaprasza na spotkanie przedstawicieli wszystkich partii lewicowych oraz „Piasta”. Szybko jednak okazuje się, że jakiekolwiek porozumienie w sprawie wspólnej kandydatury na prezydenta jest niemożliwe. Poseł Jędrzej Moraczewski z PPS proponuje, by po 11.00 spotkali się wyłącznie posłowie klubów lewicy i mniejszości narodowych.

O 11.00 klub posłów żydowskich ogłasza, że skoro nie został osobno, zaproszony przez Moraczewskiego, to nie weźmie udziału w spotkaniu lewicy i wystawi dziś własną kandydaturę. Posłowie mniejszości żydowskiej zamierzają zgłosić kandydaturę – jak sami mówią, „demonstracyjną” – prof. Jana Badouin de Courtenay, wybitnego językoznawcy, wolnomyśliciela i pacyfisty. Do koniecznych dla zgłoszenia 50 głosów brakuje posłom żydowskim jednak 6. Poseł Thon rusza do klubu posłów białoruskich, by uzyskać brakujące głosy.

O 11.15 zaczyna się konferencja klubów lewicy. Po półgodzinie chaotycznej dyskusji staje się jasne, że wspólnego kandydata nie będzie. Kluby postanawiają głosować na swoich kandydatów. PPS na zasłużonego działacza socjalistycznego Ignacego Daszyńskiego. Narodowa Partia Robotnicza, podobnie zresztą jak PSL „Piast” – na Stanisława Wojciechowskiego, współzałożyciela PPS, który później z partią socjalistyczną zerwał i poświęcił się organizowaniu spółdzielczości.

PSL „Wyzwolenie” decyduje się głosować na prof. Gabriela Narutowicza.

Urodzony w szlacheckiej rodzinie na Żmudzi (dalekie powinowactwo łączy go z Józefem Piłsudskim), od 20. roku życia przebywał Narutowicz w Szwajcarii. Na politechnice w Zurychu został profesorem inżynierii wodnej. W Szwajcarii, a od 1911 roku także na ziemiach Polski, zaprojektował szereg zapór i elektrowni wodnych. W 1920 roku wrócił do kraju. Rychło został przewodniczącym Państwowej Rady Odbudowy, potem ministrem robót publicznych i w końcu – spraw zagranicznych. Narutowicz słynie z powagi, godności i uczciwości.

Narada stronnictw lewicy i mniejszości kończy się jedynie postanowieniem, że w kolejnych turach głosowań kluby lewicy opowiedzą się solidarnie za tym z kandydatów, który w pierwszej turze uzyska najwięcej głosów.

Na prawicy panuje zamęt nie mniejszy niż na lewicy. Marszałek Sejmu Wojciech Trąmpczyński nieoczekiwanie oświadcza, że rezygnuje z kandydowania, i prosi, by posłowie „bloku narodowego” głosowali na hrabiego Maurycego Zamoyskiego. To zadziwiający zwrot sytuacji. Politycy prawicy powinni przecież rozumieć, że kandydatura wielkiego posiadacza ziemskiego, ordynata zamojskiego hrabiego Zamoyskiego nie ma w Zgromadzeniu Narodowym szans, gdyż jest nie do przyjęcia dla obu partii ludowych. W kuluarach dezorientacja i podniecenie posłów wszystkich klubów sięgają zenitu.

O 12.05 rozlegają się dzwonki wzywające na salę obrad.

Tuż przed wejściem szefowie klubów mniejszości żydowskiej, niemieckiej i białoruskiej zawiadamiają swych posłów, by w pierwszym głosowaniu wpisywali na karty nazwisko prof. Badouin de Courtenay.

O 12.10 marszałek Maciej Rataj ujmuje laskę i ogłasza: „Otwieram posiedzenie Zgromadzenia Narodowego”.

Loże dyplomatyczna i dla publiczności pękają w szwach.

Po wyborze sekretarzy i złożeniu ślubowania przez 4 posłów i 2 senatorów, którzy tego obowiązku dotąd nie dopełnili, marszałek wzywa do składania kandydatur. Do sejmowej trybuny podchodzą przedstawiciele klubów poselskich z kartkami. Po chwili marszałek oficjalnie ogłasza, że kandydatami są Jan Badouin de Courtenay, Ignacy Daszyński, Gabriel Narutowicz, Stanisław Wojciechowski i Maurycy Zamoyski.

Sekretarz poseł Sołtyk odczytuje regulamin głosowania. W tym czasie urzędnicy biura sejmowego ustawiają 2 urny wyborcze na zdobnych kolumnach poniżej trybuny.

O 12.17 sekretarz Sołtyk zaczyna odczytywać imienną listę uprawnionych do głosowania. Pierwszy wrzuca kartę do urny senator Ernest Adam. Głosowanie trwa nieco ponad kwadrans.

Podczas liczenia głosów posłowie i senatorowie szczelnie wypełniają sejmowy bufet i korytarze. W kuluarach krąży plotka, że prawica jednak poufnie dogadała się z „Piastem” i prezydentem będzie hrabia Zamoyski. Korespondent Associated Press nie chce dać się ubiec konkurencji i zagrywa va banque – wysyła do Stanów depeszę, że prezydentem został Zamoyski.

O 14.05 dzwonki wzywają na salę. Sekretarz poseł Sołtyk odczytuje wyniki. Głosowało 541 posłów i senatorów. Głosów nieważnych oddano 4, ważnych – 541. Wymagana bezwzględna większość – 271 głosów. Zamoyski otrzymał 222 głosy; Wojciechowski – 105, Badouin de Courtenay – 103, Narutowicz – 62, Daszyński – 69.

Marszałek Rataj ogłasza, że nikt nie uzyskał wymaganej większości, i zarządza drugie głosowanie.

Socjaliści i posłowie mniejszości narodowych do ostatniej chwili gorączkowo naradzają się na korytarzu. PPS decyduje się przerzucić swe głosy na Wojciechowskiego, mniejszości zaś na Narutowicza.

W drugim głosowaniu hrabia Zamoyski dostaje 228 głosów, Wojciechowski – 152, Narutowicz – 151, Daszyński – 1, Badouin de Courtenay – 10.

Znów nikt nie ma koniecznej większości. Zgodnie z regulaminem Zgromadzenia Narodowego, z gry odpada Ignacy Daszyński.

Trzecie głosowanie kończy się o 16.15. Hrabia Zamoyski znów ma 228 głosów. Wojciechowski – 150, Narutowicz – 158. Najmniej, bo tylko 5 głosów, uzyskuje Badouin de Courtenay i teraz to on odpada.

Czwarte głosowanie kończy się o 17.30. Pół godziny później sekretarz poseł Sołtyk ogłasza, że Zamoyski otrzymał 224 głosy, Narutowicz – 171, zaś Wojciechowski 146. Elektorzy z podnieceniem komentują wyniki głosowania. 4 posłów prawicy musiało przerzucić swe głosy na Narutowicza! Także 4 głosujących wcześniej na Wojciechowskiego teraz poparło Narutowicza.

Marszałek Rataj stwierdza, że wymaganej większości znów nikt nie uzyskał i z kolejnego głosowania odpada Stanisław Wojciechowski.

Piąte, rozstrzygające starcie zaczyna się o 18.30.

PPS decyduje się poprzeć Narutowicza.

Liczenie głosów przedłuża się. Posłowie prawicy skandują: „Wynik! Wynik!”.

Marszałek Rataj wyjaśnia, że głosy już policzono, ale komisja spisuje jeszcze oficjalny protokół. Wreszcie są wyniki: Zamoyski – 227 głosów, Narutowicz – 289.

Posłowie „Piasta” i NPR w tej rundzie w większości głosowali za Narutowiczem, ale wielu z nich oddało białe kartki.

Głos zabiera marszałek Rataj: „Na podstawie tego wyniku głosowania stwierdzam, że bezwzględną większość otrzymał pan Gabriel Narutowicz, i ogłaszam, że pan Gabriel Narutowicz został wybrany prezydentem Rzeczypospolitej”.

Rozlegają się oklaski. Prawa strona sali siedzi nieruchomo.

Na wieść o wyborze Narutowicza tłum sympatyków endecji stojący przed Sejmem skanduje: „Nie chcemy takiego prezydenta! Nie znamy go! Precz z Żydami!”. Ktoś wspina się na podmurówkę i gardłuje nad głowami: „Nie chcemy prezydenta wybranego głosami Żydów, Niemców i innych mniejszości!”.

Przed 21.00 na Krakowskim Przedmieściu i na Nowym Świecie zbiera się demonstracja zwolenników Narodowej Demokracji. Kilka tysięcy ludzi przechodzi pod Sejm i dalej, w Aleje Ujazdowskie, przed mieszkanie idola prawicy gen. Józefa Hallera. Tłum wiwatuje na jego cześć.

Haller nie daje na siebie długo czekać. Zjawia się wśród manifestantów i przemawia: „Rodacy i towarzysze broni! Wy, nie kto inny, swoją piersią bohaterską osłanialiście, jakby twardym murem, granice Rzeczypospolitej, rogatki Warszawy. […] W dniu dzisiejszym Polskę tą, o którą walczyliście, sponiewierano. Odruch wasz jest wskaźnikiem, iż oburzenie narodu, którego jesteście rzecznikiem, rośnie i wzbiera, jak fala”.

Odpowiedzią są chóralne okrzyki: „Precz z Żydami!”, „Precz z prezydentem!”.

Kilkunastu rozhisteryzowanych demonstrantów rzuca się całować dłonie Hallera.

Tłum rośnie z minuty na minutę. Po przemówieniu gen. Hallera demonstracja przechodzi na ul. Zgoda, przed redakcję prawicowej „Gazety Warszawskiej”. Poprzedniego dnia, na pierwszej stronie, w redakcyjnym komentarzu przed wyborem prezydenta „Gazeta” grzmiała o możliwej koalicji lewicy i posłów mniejszości narodowych: „Państwo polskie stoi dziś wobec nowej, niemal jawnej i otwartej próby inwazji żydowskiej”. Teraz do tłumu przemawia redaktor „Gazety” Mieczysław Trajdos. Po nim głos zabiera poseł endecki Antoni Sadzewicz. Narutowicza nazywa on „żydowskim elektem”, a wynik wyborów – potwornością.

W końcu Sadzewicz wzywa tłum do rozejścia się i wznowienia demonstracji nazajutrz, ze zdwojoną siłą.

Inny pochód sympatyków endecji maszeruje w tym czasie przed gmach Ministerstwa Spraw Zagranicznych, w którym do niedawna urzędował Gabriel Narutowicz. Kordon policji zatrzymuje demonstrację.

Policja nie jest jednak w stanie powstrzymać jeszcze jednej endeckiej demonstracji, która dociera pod okna redakcji „Kuriera Porannego”. Prawica oskarża ostatnio „Kurier” o sympatie dla mniejszości narodowych i socjalistów. 5-tysięczny tłum krzyczy: „Precz z Żydami! Precz z żydowskim prezydentem!”. Policja rozprasza tłum. Demonstranci umawiają się na następny dzień.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.