16 grudnia 1922 roku ginie od kul zamachowca pierwszy prezydent II Rzeczypospolitej Gabriel Narutowicz. Wybory wygrał zaledwie tydzień temu. Pięć dni temu został zaprzysiężony a dwa dni przed śmiercią sam Józef Piłsudski przekazał mu władzę. W swojej krótkiej kadencji zdążył podjąć tylko jedną merytoryczną decyzję. Współcześnie bardzo narzekamy na poziom politycznej debaty. Mamy jednak szczęście, że nie żyjemy w realiach przedwojennej Warszawy. W. Kalicki przypomina nam dziś to wydarzenie:

Mimo mrozu i śniegu na ulicach prezydent Rzeczypospolitej Gabriel Narutowicz wyjeżdża późnym rankiem z Belwederu reprezentacyjnym, otwartym powozem. Ma na sobie ciepłe futro, niezbędne w tych okolicznościach. Towarzyszą mu szef kancelarii cywilnej Stanisław Car i adiutant por. Ignacy Sołtan.

6 dni, które upłynęły od wyboru prezydenta, to najgorszy czas w życiu Gabriela Narutowicza. Już w dniu wyboru endecja zorganizowała manifestację protestacyjną z udziałem gen. Józefa Hallera. 2 dni później, w dniu zaprzysiężenia prezydenta, narodowcy zorganizowali w Warszawie masowe zamieszki. Endeckie bojówki sprawdzały legitymacje idących do Sejmu posłów – tych z lewicy lżyły, biły i zawracały z drogi. Bojówkarze obrzucili jadącego do Sejmu prezydenta kulami śniegu i bryłkami zamarzniętego błota. Policja nie interweniowała nawet wtedy, gdy uzbrojeni pepeesowcy ruszyli swoim posłom na odsiecz i na pl. Trzech Krzyży starli się z także uzbrojonymi bojówkarzami prawicy. W strzelaninie zginął robotnik, zwolennik PPS, ranni byli po obu stronach. Zamieszki nie ukróciły kampanii prawicy przeciw prezydentowi. Czołowi publicyści: Antoni Sadzewicz w „Gazecie Warszawskiej”, Stanisław Stroński w „Rzeczpospolitej” i Władysław Rabski w „Kurierze Warszawskim”, pisali o Narutowiczu jako „żydowskim elekcie”, „zaporze” i „zawadzie”.

Powóz rusza w stronę rezydencji prymasa kard. Aleksandra Kakowskiego. Prezydent jedzie do prymasa z oficjalną rewizytą.

W czasie jazdy adiutant prezydenta por. Sołtan przypomina, że do otwarcia dorocznego Salonu Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych pozostały niespełna 2 godziny. Kancelaria prezydenta otrzymała od Zachęty zaproszenie na otwarcie Salonu, ale Narutowicz dotąd nie zdecydował się, czy się tam pojawi. Prezydent także teraz waha się. W końcu pyta por. Sołtana, czy Józef Piłsudski, jako naczelnik państwa, bywał na otwarciu Salonów. Porucznik wyjaśnia, że bywał, choć nie było to regułą.

 – Wobec tego jedziemy do Zachęty! – decyduje Narutowicz.

Kurtuazyjna rozmowa z prymasem jest dość przyjemna, wizyta przeciąga się. O 11.55 prezydent żegna się z gospodarzem. Prezydencki powóz rusza w stronę pobliskiej Zachęty.

W jej hallu już od 11.30 publiczność czeka na otwarcie wystawy. Tuż przed 12.00 stojący na schodach artysta malarz i urzędnik Jan Skotnicki spostrzega wchodzącego do gmachu Eligiusza Niewiadomskiego. To barwna postać: malarz, krytyk sztuki, zagorzały zwolennik endecji. Carska ochrana w 1901 roku osadziła go na parę miesięcy w Cytadeli. Po wojnie zgłosił się do kontrwywiadu. Wszędzie węszył komunistyczne spiski, więc został zwolniony. Bił się jako ochotnik w wojnie bolszewickiej, krótko był wysokim urzędnikiem Ministerstwa Kultury. Niewiadomski jest ceniony jako artysta, krytyk, nawet jako ministerialny urzędnik, ale powszechnie nielubiany za oschłość, arogancję i porywczy charakter. Ma na koncie napaść i pobicie redaktora „Gazety Porannej” Przemysława Mączyńskiego.

Niewiadomski z charakterystyczną dla siebie bezceremonialnością przedziera się przez tłum eleganckich gości, przeciska przez grupę stojących przy schodach dyplomatów. Wchodzi na schody, wita się ze Skotnickim i pyta, na kogo wszyscy tak czekają. Skotnicki wyjaśnia, że wszyscy czekają na prezydenta.

Krótko po 12.00 Gabriel Narutowicz wysiada z powozu przed gmachem Zachęty. W westybulu wita się z prezesem Kozłowskim, premierem prof. Julianem Nowakiem, ministrem oświecenia publicznego prof. Kumanieckim.

Eligiusz Niewiadomski spogląda ze schodów na dół, uśmiecha się zjadliwie i pyta Skotnickiego: „To ten jest Narutowicz?”.

Skotnicki potwierdza i prosi go, by usunął się na bok, stoi bowiem obok wstęgi otwarcia, którą ma przeciąć prezydent.

Niewiadomski obchodzi wstęgę i szybkim krokiem idzie do sal wystawowych. Nikogo to nie dziwi, jest przecież jednym z pięciu członków komitetu organizacyjnego tej wystawy. Zresztą wcześniej wstęgę ominęło kilkunastu malarzy wystawiających obrazy na Salonie. Jest w zwyczaju Salonów, że artyści oczekują na publiczność przy swoich dziełach.

Prezydent Narutowicz dziękuje za powitanie. Prezes Zachęty przestrzega, że w salach wystawowych jest zimno. Narutowicz decyduje się nie zdejmować futra. Przecina wstęgę i na czele orszaku oficjeli wchodzi na wystawę. Po jego lewej ręce kroczy prezes Zachęty, po prawej – premier prof. Nowak i Jan Skotnicki. Z tyłu – poseł amerykański i szef protokołu dyplomatycznego Stefan Przeździecki. Prezes Kozłowski udziela wyjaśnień. W pewnej chwili zauważa, że równie dobrze przewodnikiem mógłby być premier Nowak, wybitny znawca malarstwa. W trakcie oglądania pierwszych obrazów do prezydenta podchodzi poseł angielski Max-Mueller. Przeprasza Narutowicza, że z powodu choroby nie mógł być obecny w Zamku Królewskim na uroczystości przedstawienia korpusu dyplomatycznego nowo wybranej głowie państwa. Max-Mueller składa prezydentowi gratulacje.

 – Dziękuję, ale raczej kondolencje mi się należą, panie pośle – odpowiada Narutowicz po angielsku, z wyraźną nutą melancholii.

Po obejrzeniu obrazów na pierwszej ścianie Narutowicz zwraca uwagę na płótno Bronisława Kopczyńskiego na ścianie przeciwległej. Przedstawia ono gmach Zachęty ze stojącym przed nim sznurem pojazdów. Narutowicz żartuje, że pewnie w tej chwili Zachęta wygląda tak jak na obrazie.

Prezydent przechodzi do następnego obrazu, Szronu Teodora Ziomka. Rozlegają się, jeden po drugim, 3 stłumione ni to detonacje, ni to trzaski. Skotnickiemu wydaje się, że dochodzą z sąsiedniej sali. Wspina się na palce i woła, by zamknąć drzwi. Kątem oka dostrzega, jak Narutowicz patrzy na niego ze zdumieniem, chwieje się i upada na podłogę. Tuż przed upadkiem prezydenta chwytają Skotnicki i Przeździecki, trochę amortyzują uderzenie ciała o parkiet. Narutowicz patrzy na nich gasnącym wzrokiem, w milczeniu.

Stojący parę kroków za Narutowiczem malarz Edward Okuń spostrzega, że do prezydenta strzelał z tyłu Eligiusz Niewiadomski. Chwyta zamachowca za rękę z małokalibrowym browningiem i odbiera mu broń. Niewiadomski nie stawia oporu.

Jan Skotnicki i Stefan Przeździecki pospiesznie przenoszą prezydenta na kanapę stojącą pod ścianą.

W sali rozlegają się rozdzierające szlochy pań. Poseł Max-Mueller mdleje. Nadbiegają 2 lekarze obecni wśród gości. Dr Śniegocki i dr Rostkowski, widząc, że nogi Narutowicza zwisają z kanapy, polecają przenieść go na podłogę. Jan Skotnicki zdejmuje z Narutowicza futro i podkłada nieprzytomnemu pod głowę. Gdy rozpina jego kamizelkę, dostrzega na koszuli 3 małe czerwone plamy.

Blady Niewiadomski stoi nieruchomo pośrodku sali. Adiutanci prezydenta odprowadzają go na kanapę, na której przed chwilą leżał ranny Narutowicz. Stają ciasno przy zamachowcu gotowi obezwładnić go przy próbie ucieczki, ale ten siedzi nieruchomo.

Przerażony premier Nowak ukradkiem ucieka z sali.

Na parterze wybucha panika. Tłum gości napiera na drzwi wejściowe. Portier zamyka je na klucz.

Brat malarza Stanisława Witkiewicza pyta zamachowca:

 – Jak mogłeś podnieść rękę na pierwszego obywatela Polski?

 – Za pieniądze żydowskie wybranego! – krzyczy Niewiadomski.

Głowę prezydenta podtrzymuje klęcząca na podłodze poetka Kazimiera Iłłakowiczówna. W czasie wojny była sanitariuszką, ale jej pomoc na nic się nie zdaje. Narutowicz kona. Obecny wśród zwiedzających ks. Malinowski udziela prezydentowi absolucji in articulo mortis.

Dr Łepkowski, zastępca szefa kancelarii cywilnej, rzuca się do telefonu, by wezwać pogotowie. Telefony nie działają. Widząc to, piłsudczyk Marian Zyndram-Kościałkowski, major WP, redaktor „Polski Zbrojnej”, wybiega do miasta w poszukiwaniu sprawnego telefonu. Przed Zachętą natyka się na tłumek zwolenników endecji, z gen. Józefem Hallerem na czele.

 – Krew ta spada na pańską głowę!!! – krzyczy Kościałkowski. Słyszy to spieszący do Zachęty komisarz policji i chce Kościałkowskiego aresztować. Ten jednak okazuje policjantowi gwarantującą nietykalność legitymację poselską i biegnie do gmachu sztabu generalnego.

Do sali, w której leżą zwłoki prezydenta, wchodzi wezwany po zamachu p.o. ministra spraw wewnętrznych Ludwik Darowski. Skotnicki pyta go, czy posłano już po marszałka Sejmu Macieja Rataja, który w tej sytuacji jest konstytucyjnym następcą prezydenta. Minister wyjaśnia, że posłano, ale marszałek będzie mógł objąć rządy jedynie na podstawie urzędowego aktu zgonu prezydenta.

Chwilę później przyjeżdża karetka pogotowia. Młody lekarz pogotowia spisuje akt zgonu. Urzędnicy państwowi obecni przy zmarłym uświadamiają sobie, że właśnie ma miejsce demonstracyjny pogrzeb robotnika zabitego przed pięcioma dniami w pepeesowskim pochodzie na pl. Trzech Krzyży. Wszyscy zdają sobie sprawę, że wiadomość o zamordowaniu prezydenta może sprowokować tłumy idące w kondukcie do wzięcia krwawego odwetu na endecji. Minister Darowski poleca przeciąć kable telefoniczne w Zachęcie, nadal nikogo nie wypuszczać z gmachu, zwłoki zaś dyskretnie wywieźć w karetce pogotowia. Nieoczekiwanie młody lekarz staje okoniem – regulamin pogotowia nie zezwala na przewóz zmarłych.

 – Ależ panie, to są zwłoki prezydenta Rzeczypospolitej! – mówi podniesionym tonem Skotnicki.

 – Przewożenia zwłok prezydenta regulamin też nie przewiduje – odpowiada uparty doktor.

 – Bałwan! – wrzeszczy Skotnicki. Adiutanci prezydenta rekwirują lekarzowi nosze, a jego samego przeganiają precz. Potem wzywają otwarte lando z Belwederu oraz reprezentacyjny szwadron szwoleżerów.

Ciało prezydenta przenoszą do landa ministrowie Darowski, Car i członkowie komitetu Zachęty. Tam okrywają je biało-czerwonym sztandarem. Lando w otoczeniu szwoleżerów jedzie wolno, pośród prószącego śniegu, do Belwederu. Przechodnie na Nowym Świecie i w Alejach Ujazdowskich zatrzymują się, zdejmują nakrycia głowy.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.