17 grudnia 1903 roku – dzień, w którym bracia Wright zmienili świat. W swoim zestawieniu istotnych wydarzeń w historii świata W. Kalicki nie mógł pominąć tego wydarzenia:

Poranek nie jest przyjemny. Lodowaty wiatr z północy wieje z prędkością 12 m/s. Bracia Wilbur i Orville Wright budzą się skostniali w baraku na wydmach w pobliżu niewielkiej miejscowości Kitty Hawk w hrabstwie Dare w Karolinie Północnej. Stojące obok baraku wiadra z niezbędnym na wydmach zapasem wody dziś pełne są lodu. Stanowczo nie są to warunki do podjęcia pierwszego w dziejach ludzkości lotu machiną napędzaną silnikiem. Bracia Wright aż do 10.00 pozostają w prymitywnym living room swojego baraku. W metalowej beczułce po karbidzie rozpalają ognisko i starają się rozgrzać. Ale o 10.00 pogoda nie jest ani o jotę lepsza. Święta obiecali zaś spędzić w rodzinnym domu. Jeśli nie dziś, to próbę lotu podjąć będą mogli dopiero na wiosnę.

Bracia zastanawiają się nad warunkami lotu. W tak silnym wietrze ich samolot może zostać poderwany przez podmuch wysoko w górę, a wtedy upadek może się skończyć śmiercią. Ale z drugiej strony, pod silny wiatr maszyna powinna łatwiej wystartować, a i lądowanie pod wiatr na piaskach wydm, na płozach, powinno być łatwiejsze.

Bracia wywieszają znak – białą flagę – i ściągają w ten sposób umówioną pomoc, ratowników z pobliskiej stacji ratownictwa nadbrzeżnego: Kill Devil J. Danielsa, W. Dougha i A. Etheridge’a, a także W. Brinkleya z Manteo oraz Johnny’ego Moore’a, chłopaka pracującego na nieodległej farmie. Z ich pomocą ustawiają w odległości 100 kroków od baraku, pod wiatr, stalową szynę startową o długości 14 m. Szynę powlekają smarem. Potem z drewnianego hangaru wyciągają dzieło swego życia – samolot „Flyer I” (Lotnik I).

Wcześniej Wilbur i Orville utrzymywali się z rozmaitych zajęć. Wydawali tygodnik drukowany na własnoręcznie skonstruowanej prasie. Prowadzili warsztat naprawy rowerów. I czytali wszystko, co dotyczyło latania, zwłaszcza doniesienia o lotach szybowcowych Otto Lilienthala. W 1899 roku postanowili skonstruować maszynę cięższą od powietrza, która poleci napędzana własnym silnikiem. Najpierw przestudiowali wszystkie doniesienia o próbach lotów w Ameryce i w Europie. W następnym roku przenieśli się do Kitty Hawk. Wybrali to miejsce ze względu na wysokie wydmy, z których można było dokonywać lotów ślizgowych. Tam skonstruowali prymitywny szybowiec do badań i eksperymentalnych lotów. Pokrycie skrzydeł z satyny uszyła im żona zaprzyjaźnionego mieszkańca Kitty Hawk. Po skończonych lotach satynę lojalnie oddali właścicielce, która uszyła z niej sukienki dla swych córeczek.

Bracia Wright zawsze byli twardymi i honorowymi facetami. Mieszkali w Kitty Hawk w fatalnych warunkach, w namiocie zasypywanym piaskiem wydm, często przymierając głodem. Dopiero po roku postawili przy wydmie drewniany barak. Odmawiali przyjęcia pomocy finansowej od znajomych, a wszystkie pieniądze z warsztatu rowerowego wydawali na badania lotnicze. Krok po kroku odkrywali podstawowe prawa lotu i zachowania się konstrukcji lotniczych w powietrzu. Dla zbadania rozmaitych profili skrzydeł sami zbudowali z desek prototyp tunelu aerodynamicznego. Ma niecałe 2 m, napędzany jest starym wentylatorem z dołączonym doń silnikiem samochodowym. Wypróbowali w nim 200 modeli rozmaitych kształtów skrzydeł.

Kolejny szybowiec skonstruowali w zeszłym roku, uwzględniając wyniki prób modeli w swoim tunelu aerodynamicznym. Ale nowy model płatał im w powietrzu psikusy. Walcząc z jego narowami, w nocy 2 października 1902 roku odkryli, że do sterowania niezbędny jest pionowy ruchomy ogon połączony linkami z mechanizmem wichrującym skrzydła. Tej nocy wynaleźli uniwersalną zasadę sterowania maszynami powietrznymi.

Nie mieli jednak silnika. Rozesłali do producentów silników spalinowych na całym świecie listy z zapytaniem, czy mogą dostarczyć im silnik o mocy 9 KM, ważący nie więcej niż 82 kg, a przy tym niewywołujący wibracji. Nikt takiego silnika nie produkował.

Zbudowali go więc sami. Projekty części rysowali kredą na podłodze baraku. Na starej tokarce i wiertarce wytoczyli wał korbowy, blok i tłoki. W sześć tygodni skonstruowali silnik, który ważył założone 82 kg. Miał 12 KM.

Potrzebowali jeszcze śmigieł. I znów uratowała ich genialna intuicja. Po prostu założyli, że śmigło jest wirującym skrzydłem. Badania modeli śmigieł wystruganych z drewna w ich tunelu aerodynamicznym potwierdziły, że mieli rację. Do napędu śmigieł użyli łańcuchów rowerowych i kół zębatych z zapasów swego warsztatu. Umocowane z tyłu skrzydeł śmigła miały pchać samolot.

Pozostało już tylko zbudowanie dwupłatowca. Zaczęli od nazwy „Flyer I”. Budowali go przed sklepem rowerowym w rodzinnym Dayton. Analizowali każdy szczegół konstrukcji i sprawdzali na pomniejszonym modelu w swoim tunelu aerodynamicznym. Ażurową drewnianą konstrukcję skrzydeł znów oblekli muślinem – tym razem z obu stron, z góry i od spodu. Skrzydła usztywnili linkami naciągowymi. By mieć pewność, że nie zawiodą, wykosztowali się na najlepsze linki wielożyłowe firmy Roebling, takie same, jakich użyto do budowy mostu w Brooklynie. Silnik ulokowali poziomo, żeby zmniejszyć opór powietrza. Prawe skrzydło, na którym leży silnik, dla zachowania równowagi przedłużyli o 10 cm. Również dla zmniejszenia oporu powietrza pilot ma leżeć w specjalnym uchwycie na dolnym płacie.

Z powodu kłopotu ze stabilnością dodatkowo zastosowali wymyślone przez siebie małe skrzydełko, znajdujące się przed skrzydłami i pilotem.

Niedawno bracia zmontowali w swej małej bazie w Kitty Hawk przywiezionego w skrzyniach „Flyera I”. Podczas prób nieustannie coś się w ich machinie psuło. Wreszcie przed 3 dniami bracia rzucili monetę. Padło na starszego Wilbura. Za sterami zasiadł po raz pierwszy. Po odpaleniu silnika ściągnął stery zbyt mocno i „Foyer I” poderwał się w górę na 5 m, po czym zarył w piach, łamiąc sobie płozy. To nie był lot kontrolowany, lecz trwający tylko 3 s żabi skok.

Naprawa potrwała 2 dni.

Orville i Wilbur odpalają silnik. „Flyera I” trzyma na uwięzi mocna lina. Młodszy, Orville, zdejmuje melonik i wkłada skórzaną obcisłą czapeczkę z daszkiem. Pod szyją zapina ją na agrafkę. Bracia długo ściskają sobie ręce na pożegnanie. Orville wczołguje się na samolot i kładzie w uchwycie dla pilota. Reszta ekipy chóralnym okrzykiem dodaje mu odwagi. O 10.35 jeden z ratowników zwalnia cumę i „Flyer I” rusza po szynie. Pod wiatr leci tak wolno, że Wilbur, podtrzymujący prawe skrzydło, jest w stanie nadążyć, biegnąc obok maszyny. Na końcu szyny startowej „Flyer I” unosi się w powietrze. Jeden z ratowników robi w tym momencie zdjęcie. Samolot jest nadmiernie wrażliwy na ruchy sterem wysokości. Niemający wyczucia Orville ściąga ster zbyt nerwowo. Samolot w ciągu 12 s przelatuje dystans 100 kroków, uderza w wydmę i łagodnie zsuwa się po jej zboczu.

Bracia Wright i ich pomocnicy przenoszą ważącego 250 kg „Flyera I” z powrotem na szynę startową. Wszyscy co chwila chowają się do baraku, by choć trochę się ogrzać. O 11.20 Orville startuje. Wiatr jest trochę słabszy i choć lot trwa o sekundę krócej, samolot pomyślnie ląduje o 25 m dalej.

Po 20 minutach „Flyer I” jest gotowy do 3. lotu. Za sterami siada Wilbur i wyrównuje wynik brata z poprzedniego lotu. Nagły podmuch wiatru obraca „Flyera I”, który zawadza o wydmę prawym skrzydłem.

Dokładnie w południe Wilbur startuje do 4. dziś lotu. Tuż po starcie maszyną rzuca w powietrzu, ale po 30 m pilot wyrównuje lot. W ciągu 59 s Wilbur Wright przelatuje niespełna 300 m. Nagle w silniejszym podmuchu wiatru maszyna traci stabilność i uderza w wydmę. Straty nie są wielkie – raptem złamana przednia płoza. Ale kolejny podmuch wiatru podrywa samolot z piasku. Bracia Wright i ratownicy z Kill Devil przytrzymują dziób i ogon, wiatr przewraca jednak maszynę, która przygniata Danielsa. Jego obrażenia nie są groźne, poraniły go tylko łańcuchy napędowe, niestety motor „Flyera I” jest uszkodzony, łańcuchy powyginane, żebrowania kadłuba połamane. Naprawa potrwa wiele tygodni. Ale to bez znaczenia. Liczy się tylko fakt, że po raz pierwszy człowiek wzbił się w powietrze machiną napędzaną silnikiem.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.