17 marca 1938 roku miało miejsce polskie ultimatum dla Litwy. Konflikt pomiędzy Polską a Litwa narastał od 1920 roku odkąd marszałek Piłsudski nakazał zajęcie Wilna. W. Kalicki przypomina nam dziś tamte karty naszej historii:

Zmierzcha już, gdy w okolicach Pl. Józefa Piłsudskiego w Warszawie pojawiają się grupy manifestantów. Nowym Światem, Krakowskim Przedmieściem, Marszałkowską maszerują pod biało-czerwonymi flagami delegacje organizacji społecznych, wojskowych, młodzieżowych, partii politycznych i wszelkiego rodzaju stowarzyszeń. Dziarsko kroczące kolumny poprzedzane są przez orkiestry wojskowe. Nad idącymi kołyszą się dziesiątki transparentów.

 „Serce Polski to Wilno!”

 „Ukarać zbrodniarzy litewskich!”

 „Marszałku Śmigły – prowadź na Kowno!”

 „Wodzu – Marszałku prowadź nas na Kowno!”

 „Zająć Kowno!”

Na pl. Piłsudskiego ma się odbyć manifestacja społeczeństwa w hołdzie, obchodzącemu nazajutrz imieniny, naczelnemu wodzowi, marsz. Edwardowi Śmigłemu-Rydzowi. Tak naprawdę jednak nie o imieniny tu chodzi, ale o konflikt z rządem Litwy.

Ten konflikt trwa od roku 1920, kiedy to fikcyjnie zbuntowane oddziały polskiego wojska, pod dowództwem gen. Lucjana Żeligowskiego, na rozkaz Piłsudskiego zajęły Wilno (2 lata później formalnie wcielone do Polski). Od tego czasu Litwa uznawała, że jest w stanie wojny z Polską. Dziwaczny i niebezpieczny dla stabilności Europy stan ni to wojny, ni pokoju przerwał dopiero w grudniu 1927 roku Józef Piłsudski, który w Genewie wymusił na litewskim premierze Augustinasie Voldemarasie deklarację, że stan wojny między obu państwami nie istnieje. Nawiązania stosunków dyplomatycznych Piłsudski się jednak nie domagał.

Powodowany pretensjami Litwy do Wilna brak normalnych stosunków międzypaństwowych od paru lat stał się poważnym problemem w polskiej polityce. Choć utrzymywane są poufne kontakty obu stron, mnożą się jednak incydenty graniczne, giną litewscy i polscy żołnierze straży granicznej, Warszawa i Kowno dyskredytują się nawzajem na forum międzynarodowym. Minister spraw zagranicznych Józef Beck przyjął twardy kurs: Litwę objęła polska blokada. Zakaz Becka objął wymianę handlową, ruch turystyczny i tranzytowy, nawet kontakty sportowe. W tej napiętej atmosferze przed tygodniem, 11 marca o 5.00, żołnierz KOP Stanisław Serafin przekroczył graniczną linię administracyjną i strzelił do litewskiego policjanta granicznego Justyna Lukoseviciusa. Litwin odpowiedział ogniem i ranił Serafina. Litwini założyli opatrunek Polakowi, lecz zanim o 9.00 przybył litewski lekarz, Serafin wykrwawił się na śmierć.

Pod nieobecność przebywającego we Włoszech ministra Becka wiceminister Jan Szembek ułożył ostry komunikat oficjalny na temat incydentu. Marsz. Śmigły-Rydz przytomnie polecił zmienić najbardziej agresywne sformułowania oświadczenia, ale minister Szembek wcześniej dał je w pierwotnej wersji prasie.

W Polsce gazety rozdmuchały nastroje rewanżu.

Na Litwie dominuje obawa przed inwazją polskiej armii, której Litwini nie są w stanie stawić czoła. W nocy z 14 na 15 marca poseł litewski w Tallinie Bronisław Dailide przekazał posłowi polskiemu na Łotwie Wacławowi Przesmyckiemu poufną notę z propozycją rozpoczęcia rozmów, które wyjaśniłyby okoliczności śmierci Serafina oraz zapobiegły podobnym incydentom w przyszłości.

Ale w Warszawie zwyciężyła opcja ministra Becka – śmierć polskiego żołnierza to najlepszy moment, by zmusić Litwę do nawiązania z Polską stosunków dyplomatycznych.

Na pl. Piłsudskiego ciągną tłumy warszawiaków. O zmroku na placu i przyległych ulicach tłoczy się ponad 200 tys. ludzi.

Przed tymczasową trybuną stoją przedstawiciele organizacji byłych wojskowych, zrzeszonych w Federacji Polskich Związków Obrońców Ojczyzny. Miejsca pod trybuną zajmują szef Federacji PZOO gen. Roman Górecki, Szef Obozu Zjednoczenia Narodowego gen. Stanisław Skwarczyński i szef sztabu OZN płk Zygmunt Wenda.

Wiec zaczyna się o 19.15. Na trybunie pojawia się gen. Górecki. Najpierw składa życzenia imieninowe marsz. Śmigłemu-Rydzowi. Przemówienie co rusz przerywają okrzyki tłumów na cześć wodza naczelnego. Gdy gen. Górecki przypomina śmierć strzelca Stanisława Serafina i przebieg konfliktu z Litwą, tłumy na pl. Piłsudskiego skandują: „Żądamy położenia kresu prowokacjom litewskim!”, „Żądamy znormalizowania wzajemnych stosunków sąsiedzkich!”. Na zakończenie przemówienia gen. Górecki wznosi okrzyk: „Marszałek Śmigły-Rydz, naczelny wódz, niech żyje!”. Ogromny tłum odpowiada tym samym okrzykiem.

Przy akompaniamencie skandowanych haseł na cześć armii i marsz. Śmigłego-Rydza aktywiści Strzelca formują pochód. Z gigantycznego tłumu jako pierwsi wychodzą kombatanci I Brygady, niosący ogromny transparent „Niech żyje Wódz Naczelny!”. Za nimi kołysze się las sztandarów wszystkich organizacji zawezwanych na wiec. Uczestnicy pochodu maszerują równymi czwórkami. W pierwszej idą generałowie Skwarczyński i Górecki, płk Wenda, wiceprezydent miasta stołecznego Warszawy Józef Ołpiński. Za długą kolumną kombatantów wychodzi z placu na Krakowskie Przedmieście jeszcze dłuższa kolumna kilkunastu tysięcy pracowników miejskich. Prowadzi ją komisaryczny prezydent Warszawy Stefan Starzyński. Każdy pracownik komunalny musiał się stawić na wiec pod groźbą utraty pracy. Potem na Krakowskie wkraczają czwórkami hufce junackie, organizacje przysposobienia wojskowego, strażacy w galowych mundurach. Kilka orkiestr wojskowych i strażackich nieustannie gra marsze wojskowe.

Gapie przyłączają się do pochodu. Regularny szyk maszerujących łamie się, całą szerokością Krakowskiego Przedmieścia płyną tłumy.

Na pl. Trzech Krzyży dołącza się tylu przechodniów, że pochód zwalnia. W Alejach Ujazdowskich jego uczestnicy idą gęstą ciżbą, zajmują jezdnię i chodniki.

Wśród idących jest wiele młodzieży. Nie ma atmosfery wojennej nienawiści, raczej duma z własnej potęgi, podniecenie wielką hecą. Wielu idących jest roześmianych, młodzi co rusz wyskakują na chodnik, by ogarnąć okiem ogrom manifestacji.

Na pl. Na Rozdrożu pochód zatrzymuje się. Czekają tam kompanie strzeleckie, które odtąd poprzedzają tłum idących. Strzelcy niosą nad głowami setki płonących pochodni.

Gdy czoło pochodu dociera do Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych, zapalają się rozstawione wokół gmachu reflektory. Wszystkie oświetlają udekorowany biało-czerwonymi flagami balkon na pierwszym piętrze; reszta fasady budynku pozostaje w półmroku. W tej samej chwili na balkonie pojawia się naczelny wódz marsz. Edward Śmigły-Rydz. Jest w mundurze polowym, tak jakby za chwilę miał stanąć na czele wyprawy wojennej. Na piersiach ma jedynie Krzyż Virtuti Militari. Na jego widok tłumy skandują: „Niech żyje marszałek Śmigły-Rydz!”, „Niech żyje armia i jej wódz!”.

Wojskowe orkiestry grają hymn. Uśmiechnięty marszałek salutuje, pozdrawia tłumy. Nagle jakiś zapiewajło z pierwszych szeregów pochodu mocnym głosem woła: „Wodzu, prowadź nas na Kowno!”. Wielotysięczny tłum odpowiada tym samym, potężnym okrzykiem. Orkiestry wojskowe milkną, czoło pochodu zatrzymuje się. Z tyłu napierają jednak rzesze idących i pod balkonem inspektoratu gęstnieje morze ludzkich głów. Tłum skanduje: „Niech żyje marszałek Śmigły-Rydz!”, „Zabrać Kowno!”, „My chcemy Litwy!”…

Marszałek znika w gmachu, ale po chwili znów pojawia się na balkonie.

Tłum skanduje: „Przemów, wodzu!”. „Czy chcecie, żebym do was przemówił?” – pyta przez mikrofon Śmigły-Rydz. „Taaaak!!!”.

 „Nazywacie mnie wodzem, a wiecie, że przemawiać nie jest rzeczą wodza. Chcę tylko stwierdzić przed wami, że serdeczną radością przejmuje mnie fakt, że są takie chwile, kiedy tyle polskich serc potężnie i tak jednolicie bije jednym wspólnym rytmem. Fakt ten musi cały naród przepoić wiarą, że Polska potrafi zrealizować swoje wielkie przeznaczenia. Niech żyje Polska!”

Tłumy wiwatują, ale część manifestantów jest zawiedziona oględną wypowiedzią marszałka.

O 22.00, gdy w Warszawie trwa jeszcze manifestacja przed gmachem GISZ, w Tallinie, do litewskiego poselstwa w Estonii, wkracza polski poseł Wacław Przesmycki. W salonie wita go litewski poseł Bronisław Dailide i prosi do swego gabinetu. Mimo napiętych stosunków między Litwą i Polską obaj dyplomaci są osobiście dobrymi znajomymi. Zanim jeszcze gospodarz zdążył poprosić, by usiedli, polski dyplomata na stojąco stwierdza, że ma zaszczyt wręczyć w imieniu rządu RP odpowiedź na propozycję rządu litewskiego, otrzymaną od posła Dailide w nocy z 14 na 15 marca. Bronisław Dailide blednie, bez słowa przyjmuje notę i studiuje ją na stojąco. Nie zdradza swych emocji najmniejszym nawet gestem, gdy czyta, że rząd polski uważa, iż jedynym załatwieniem sytuacji między obu państwami będzie nawiązanie stosunków dyplomatycznych bez żadnych warunków wstępnych, przy czym faktyczne akredytowanie przedstawicieli dyplomatycznych musi nastąpić do 31 marca, ani gdy czyta, że rząd litewski ma 48 godzin na przyjęcie polskich żądań, ani gdy jego wzrok dochodzi do czwartego, ostatniego punktu noty: „Powyższa propozycja nie może być przedmiotem dyskusji ani co do treści, ani co do formy – jest propozycją ne varietur. Brak odpowiedzi lub jakiekolwiek dodatki czy zastrzeżenia będą przez rząd polski uważane za odmowę. W tym negatywnym wypadku rząd polski własnymi środkami zabezpieczy słuszne interesy swego państwa”.

To wręcz groźba wojny. Poseł Dailide patrzy na kalendarz i z wymuszonym uśmiechem zauważa: „Bardzo mało czasu do 31 marca”. Poseł Przesmycki nie odwzajemnia uśmiechu. Milczy. Poseł Dailide prosi, by mógł notę przeczytać jeszcze raz.

 „Jak pan sobie życzy, panie ministrze” – odpowiada Przesmycki. Na prośbę Litwina obaj dyplomaci siadają w fotelach. Gdy Dailide kończy czytać, Przesmycki wstaje. „W razie gdy odmówimy, czy to oznacza wojnę?” – pyta Dailide. Przesmycki odpowiada, że tekst noty jest wyraźny i że on sam nie jest upoważniony ani do dalszych wyjaśnień, ani komentarzy.

Dailide kwituje godzinę odbioru noty. Powodowany impulsem osobistym Przesmycki stwierdza, że w tej chwili kończy się jego misja oficjalna, zatem już całkiem prywatnie może powiedzieć, że ma nadzieję, iż wkrótce obaj spotkają się w innych okolicznościach, i że jest dumny z tego, iż w tak trudnej sytuacji jako przedstawiciel narodu polskiego nie zażądał od narodu litewskiego niczego, co by mogło przynieść mu uszczerbek honoru, suwerenności czy też prestiżu.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.