19 marca 1981 roku doszło do tzw. Prowokacji bydgoskiej. Delegaci NSZZ „Solidarność” zostali pobici przez milicję podczas obrad Wojewódzkiej Rady Narodowej w Bydgoszczy. W. Kalicki przedstawia przebieg wypadków:

Sesja Wojewódzkiej Rady Narodowej w Bydgoszczy zaczyna się o 10.00. Porządek obrad: zatwierdzenie planu budżetu, interpelacje oraz rozmowa o niezależnym ruchu chłopskim z zaproszonymi przez radnych działaczami bydgoskiej Solidarności. Od 3 dni w siedzibie wojewódzkiego związku kółek rolniczych działacze Solidarności Rolników Indywidualnych prowadzą strajk okupacyjny. Domagają się reform kółek rolniczych i prawnego uznania rolniczej „S”, której władze nie chcą zarejestrować.

Atmosfera w sali konferencyjnej WRN jest ciężka.

Na terytorium Polski, ZSRR, CSRS i NRD toczą się wielkie manewry wojskowe Układu Warszawskiego „Sojuz-81”. A w Warszawie władze – widać wyraźnie – za wszelką cenę nie chcą dopuścić do rejestracji Solidarności wiejskiej. W samej Bydgoszczy powodów do obaw też nie brakuje. Od 3 dni miasto żyje plotkami o koncentracji sił milicyjnych na wielką skalę. Cały parking przed gmachem WRN zastawiony jest milicyjnymi samochodami. W drzwiach siedziby WRN stoją jacyś dziwni porządkowi, po cywilnemu, z biało-czerwonymi opaskami, i sprawdzają dokumenty – nigdy tego wcześniej nie było.

30-osobowa delegacja Solidarności zjawia się, trochę spóźniona, parę minut po 10.00.

O 13.00, po interpelacjach radnych, zaczyna się dyskusja o projekcie planu społeczno-gospodarczego. Radni są kiepsko przygotowani, nie orientują się w szczegółach. Dyskusja kuleje.

O 14.30 prowadzący ją radny Andrzej Młodecki proponuje, by debatę o planie odłożyć do następnej sesji, a teraz zrobić krótką przerwę w obradach. Radni głosują: niemal wszyscy są za. To wtedy, nieoczekiwanie, przewodniczący WRN Edward Berger ogłasza koniec całego posiedzenia. Oficjalny gość sesji wicepremier Mach i członkowie prezydium WRN zrywają się z miejsc i w wielkim pośpiechu wychodzą z sali. Po nich ulatnia się też większość radnych. W sali pozostaje tylko 45 radnych oraz delegaci MKZ „Solidarność”.

 – Co jest, do cholery!? Przyrzeczono nam głos! Radni, nie dajcie sobą manipulować! – krzyczy przewodniczący Regionu Bydgoskiego NSZZ „Solidarność” Jan Rulewski. Goście z „S” skandują: „Radni, nie bądźcie bezradni!”.

Ktoś wyłącza jednak aparaturę nagłaśniającą salę.

Radni, którzy nie wyszli, czują się ośmieszeni przez władze, ale nie są bezradni. Uświadamiają sobie, że jest ich 45 – wystarczająco dużo, by w trybie nagłym zwołać nadzwyczajne posiedzenie WRN. Spisują więc wniosek o zwołanie sesji już za tydzień. W programie umieszczają wystąpienie przedstawiciela „S”. Działacze Solidarności pomysł ten popierają, ale nie ukrywają, że za tydzień będą się domagać rozwiązania WRN i nowych wyborów. Rozmowy i spisywanie wspólnego komunikatu grupy radnych i działaczy MKZ przeciągają się. Zbuntowani radni zapraszają gości z „S” do bufetu, potem wracają z nimi na salę obrad. Nerwowo zaglądają tam bydgoscy wicewojewodowie Bąk, Przybylski i Warczak. Namawiają obecnych do rozejścia się. Po kątach sali obrad snują się nieznani nikomu cywile. Gdy działacze „S” głośno stroją sobie z nich żarty, cywile wychodzą, ale po paru minutach, pojedynczo, wracają.

O 16.00 do sali wkracza wicewojewoda Bąk w asyście szefów zespołów radnych PZPR i ZSL. Wzywa wszystkich zbuntowanych radnych do pokoju nr 145 na rozmowę. Jan Rulewski prosi, by mógł w niej uczestniczyć ktoś z MKZ. Bąk odmawia. Rulewski, widząc że sytuacja robi się niebezpieczna, prosi, by część radnych pozostała ze związkowcami. 5 młodych radnych decyduje się zostać. Jeden z nich mówi wojewodzie:

 – Skoro władza nie chciała rozmawiać z nami przez 4 godziny, to niech teraz nie przeszkadza nam w pracy.

Ale wicewojewoda swoje osiągnął – znakomita większość zbuntowanych radnych wyszła z sali konferencyjnej.

Po chwili znów pojawia się w niej towarzysz Bąk. Teraz żąda, by działacze Solidarności i 5 radnych opuścili salę. Po chwili zjawia się prokurator rejonowy Janusz Pejka. Na wyjście daje obecnym 10 minut.

Radni i działacze „S” nie przejmują się i dalej redagują wspólny komunikat. Nagle drzwi otwierają się i na salę obrad wlewa się 100 milicjantów dowodzonych przez oficera w mundurze majora MO. Nie są uzbrojeni. 2 funkcjonariuszy nieustannie filmuje kamerą zachowanie działaczy MKZ i radnych. Kolejny raz zjawia się wicewojewoda Bąk. Major MO ostentacyjnie pyta go, czy wzywał milicję na salę. Wojewoda głośno potwierdza. Major zwraca się do Jana Rulewskiego:

 – Ja apeluję ponownie, aby panowie opuścili ten lokal dobrowolnie.

 – Pan to nazywa dobrowolnością? – pyta Rulewski.

 – Bez oporu. Podkreślam, bez oporu. Bo sami widzicie, że mamy nad wami przewagę – mówi oficer.

 – Nad kim ma pan przewagę? Nad ludem, z którego sam pan pochodzi? – woła przewodniczący Rulewski wedle najlepszych wzorów rewolucyjnej agitacji. Po chwili znów bierze oficera pod włos:

 – Pan nie jest policjantem, tym zachodnim, który bije i tłucze na polecenie burżuazji. Pan jest milicjantem. A mnie dziś rano pański przełożony powiedział, że nie użyje milicji przeciw robotnikom.

Majora nie obchodzi jednak, że 5 radnych, towarzyszących działaczom MKZ, jest w gmachu WRN gospodarzami, a do ukończenia wspólnego komunikatu brakuje bardzo mało:

 – Szanowni panowie, macie pięć minut.

 – Piętnaście! – woła Rulewski.

 – Piętnaście minut to było, a dziesięć już minęło – ripostuje oficer.

Wreszcie wracają radni wywołani do sali nr 145. Oburzeni żądają, by milicjanci natychmiast wyszli z sali obrad. Funkcjonariusze wycofują się.

Zaniepokojony Jan Rulewski dzwoni do Gdańska, do przewodniczącego „S” Lecha Wałęsy. Wałęsa radzi mu, by zabrał ze sobą radnych i przeniósł się tam, gdzie bezpieczniej – do MKZ lub do strajkujących chłopów. Nagle połączenia telefoniczne z gmachem WRN zostają przerwane.

Działacze MKZ i radni pośpiesznie kończą wspólny komunikat. Znów wkraczają dziesiątki milicjantów. Ten sam major MO ogłasza:

 – Panowie i panie, proszę o opuszczenie sali.

Któryś z radnych prosi:

 – Obywatelu majorze, na razie jeszcze kończymy, już podpisujemy.

Zdenerwowany Rulewski protestuje:

 – Niech się pan zastanowi do końca.

 – Zastanawiałem się do końca i rozkaz wykonam – odpowiada major i daje znak podwładnym.

Falanga milicjantów rusza w stronę obradujących. Słychać krzyki zaatakowanych: „Kobiety do środka, Rulewskiego osłaniać!”. Działacze „S” chwytają się mocno za ręce, tworzą krąg z kobietami i Janem Rulewskim w środku, śpiewają „Jeszcze Polska nie zginęła…”. Wszystko na nic. Milicjanci rozrywają krąg, łapią przedstawicieli MKZ za ręce i nogi, wyrzucają ich za drzwi. Nad tumultem rozlegają się okrzyki atakujących: „Brać Rulewskiego!”, i przeraźliwy krzyk maltretowanego Antoniego Tokarczuka z bydgoskiego MKZ. Jeden z milicjantów kopie w nogę działacza „S” Rolników Indywidualnych Michała Bartoszcze, a gdy ten upada, drugi napastnik zatyka mu pięścią usta. Potem zadają ciosy w skroń tak długo, aż Bartoszcze traci przytomność.

Radni proszą wicewojewodę Bąka, beznamiętnie przyglądającego się biciu, o przerwanie akcji milicji. Bąk milczy.

Milicjanci wyprowadzają działaczy „S” bocznymi drzwiami na dziedziniec. Tam okazuje się, że nie ma kluczy do bramy z dziedzińca na zewnątrz, na boczną ulicę. Na dziedzińcu zza kordonu mundurowych co chwila wyskakują esbecy po cywilnemu i masakrują delegatów „S”. Krzyk bitych elektryzuje tłum stojący za bramą, na ulicy. Ludzie z zewnątrz dobijają się do bramy. Bez skutku.

Jan Rulewski i działacz Solidarności Mariusz Łabentowicz pod ciosami osuwają się na ziemię. Cywilni esbecy łapią obu za ręce i nogi, niosą z powrotem do budynku, do sali obrad. Obu rzucają jak kłody na podwyższenie dla gości. Po kwadransie zabierają ich i niosą na dziedziniec, pod bramę. Bezwładnego Jana Rulewskiego rzucają na bruk. Rzecznik prasowy bydgoskiej „S” Stefan Pastuszewski w ostatniej chwili jak piłkarz wysuwa nogę i amortyzuje uderzenie głowy Rulewskiego o bruk. Po krótkim przepychaniu się w bramie ludzie z ulicy biorą 3 pobitych na ramiona i niosą do siedziby MKS. Po chwili przyjeżdża pogotowie i zabiera ich do szpitala. Jan Rulewski ma wstrząśnienie mózgu, rany twarzy i jamy ustnej. Mariusz Łabentowicz – uraz głowy i rany twarzy zadane kastetem. Michał Bartoszcze, który ma uraz głowy i złamaną żuchwę, wieczorem traci przytomność i długo jej nie odzyskuje.

Bydgoszcz patrolują silne oddziały ZOMO. Informacje o pobiciu elektryzują miasto. Przed siedzibą „S” gromadzą się wzburzeni mieszkańcy. Z głośników zainstalowanych na murach MKZ słychać wezwania do obrony Solidarności. Wszyscy mówią o prowokacji milicji i jedynej możliwej odpowiedzi – strajku powszechnym. Niewielu tylko zdaje sobie sprawę, że to najkrótsza droga do ostatecznej, fizycznej konfrontacji związku z władzą. Na której zależy właśnie władzy.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.