29 marca 1912 roku – tragiczny koniec wyprawy na biegun południowy brytyjskiej ekspedycji polarnej pod dowództwem Roberta Falcona Scotta w opisie W. Kalickiego:

Są poza czasem, poza realnym światem. Pogodzeni ze śmiercią, pogodzeni ze sobą. W niezbyt wielkim ciemnozielonym namiocie ze specjalnie, bardzo grubo tkanego płótna leży w śpiworach 3 mężczyzn. Ubrani są w kompletne stroje polarników, ale to wszystko nie chroni przed zimnem. W namiocie jest –30 stopni C. Na zewnątrz – jeszcze gorzej. Od tygodnia szaleje straszliwa wichura, z północy i północnego zachodu, temperatura wynosi –40 stopni C.

3 mężczyźni to członkowie brytyjskiej ekspedycji, mającej zdobyć biegun południowy. Zdobyli go, a teraz, niemal w połowie drogi powrotnej, wyczerpani, głodni, poodmrażani, leżą 10. dzień w lodowatym namiocie i czekają na śmierć.

W środkowym śpiworze leży szef ekspedycji, kapitan brytyjskiej marynarki wojennej Robert Falcon Scott. Tuż przy nim – zoolog z Cambridge, szef zespołu naukowego ekspedycji Edward Adrian Wilson i porucznik piechoty morskiej Henry R. Bowers.

Przegrali życie. Przegrali wyścig o sławę. Wyścig, którym pasjonował się cały świat.

Dla Scotta to już 3. wyprawa na Antarktydę. W latach 1901–1904 kierował ekspedycją antarktyczną statku „Discovery”. W roku 1902 przezimował na lodowcu w pobliżu cieśniny McMurdo, a wiosną wraz z Ernestem Shackletonem i Edwardem Wilsonem ruszył w stronę bieguna południowego. Do przejścia mieli 1350 km. Straszliwe mrozy i wichury zatrzymały wyprawę pod koniec grudnia 1902 roku w odległości 850 km od bieguna. Shackleton był ciężko chory na szkorbut, Wilson cierpiał na śnieżną ślepotę. Z bazy na wybrzeżu Scott odesłał Shackletona do Anglii, sam zaś postanowił spróbować jeszcze raz. Przezimował i wiosną 1903 roku znów ruszył do bieguna. Jego grupa przeszła tylko 500 km i musiała zawrócić.

Żywiący ukrytą urazę do Scotta Shackleton w 1908 roku sam zorganizował wyprawę. W styczniu 1909 roku doszedł aż do 88o23’S – od bieguna dzieliło go już tylko niespełna 180 km. Ale musiał zawrócić, by ratować życie.

Sukces ongiś towarzysza wypraw, teraz skrytego rywala zdopingował Scotta. Zaplanował swą trzecią wielką wyprawę na biegun południowy. Przy powszechnym entuzjazmie Anglików brytyjski rząd dofinansował przygotowania.

Lada miesiąc 2 wielkich podróżników i odkrywców zdobyć miało 2 symboliczne, ciągle nietknięte stopą człowieka miejsca na ziemi. W tym samym czasie kończył przygotowania do wyprawy na biegun północny Roald Amundsen, sławny polarnik, który jako pierwszy człowiek przepłynął tzw. przejściem północno-zachodnim, czyli północną drogę morską między Atlantykiem a Pacyfikiem.

Ale we wrześniu nieoczekiwanie dla wszystkich na biegun północny dotarł Amerykanin Robert Peary. Amundsen stracił cel. W jednej chwili zdecydował się popłynąć na antypody i zdobyć biegun południowy, zanim dokona tego Scott. Aby rząd norweski, który sfinansował przygotowania do wyprawy na biegun północny, nie postawił weta, Amundsen nikogo nie poinformował o zmianie planu. W sierpniu 1910 roku wypłynął z Christianii na statku „Fram” z całą ekspedycją rzekomo w stronę bieguna północnego. Dopiero w porcie Funchal na Maderze oznajmił zaszokowanej załodze, że płynie na Antarktydę. Nikt nie zaprotestował. Amundsen publicznie, symbolicznie rzucił kapitanowi Scottowi rękawicę. Po wyjściu z Funchal nadał doń depeszę: „Pragnę poinformować, że zmierzam ku Antarktydzie. Amundsen”.

Wyprawa Scotta już od 2 miesięcy płynęła na południe na pokładzie „Terra Nova”.

Scott podjął wyzwanie. Wielkim wyścigiem pasjonowała się prasa całego świata.

Obie ekspedycje założyły obozy po dwóch stronach Morza Rossa. Pierwsze miesiące zajęły im krótkie wyprawy w kierunku bieguna i zakładanie coraz bardziej odległych składów z zapasami żywności i nafty. Po przezimowaniu pierwsi ruszyli do szturmu na biegun Norwegowie. 10 dni po nich, 1 listopada 1911 roku, uczyniła to 12-osobowa ekspedycja Scotta.

Norwegom od początku szło doskonale. Zaprzęgi eskimoskich psów sprawnie ciągnęły ciężkie sanie. Polarnicy na wąziutkich, za to długich na 2,5 m nartach sprawnie pokonywali dziennie 30 km śniegów. Bardzo długie narty ułatwiały bezpieczne przejście szczelin w lodowcach. 20 października 1911 roku Amundsen stanął jako pierwszy na biegunie. Zacięty Norweg nawet wtedy nie oszczędził Scottowi upokorzenia. W skórzanym woreczku zostawił 2 listy. Jeden do Scotta: „Czy byłby Pan uprzejmy zabrać ten list dla Jego Wysokości króla Haakona w Norwegii?”.

Przeciw wyprawie brytyjskiej sprzysięgło się wszystko. Scott zaplanował ją źle. Zrażony podczas poprzednich ekspedycji do psów, zabrał ich za mało. Szybko zresztą zabrakło dla nich żywności.

Scott postawił na syberyjskie koniki. Ale 10 kuców nie dawało sobie rady. Wichura wbijała im śnieg pod futro. Blisko ciała topniał i wychładzał biednie zwierzęta. Scott wydał rozkaz zastrzelenia ich. Całkiem zawiodła jego tajna broń – sanie motorowe. Na mrozie szybko popękały cylindry silników.

Wkrótce Anglicy musieli sami ciągnąć przez głębokie śniegi ciężkie sanie. Na ich szlaku doszło do zaskakująco długiego załamania pogody – przez cały czas wiały silne, przeciwne wiatry, padał śnieg. Z trudem pokonywali po kilkanaście kilometrów dziennie. Scott dwukrotnie odsyłał po kilku ludzi z trasy – zaczynało brakować paliwa i żywności.

Najgorsze czekało go 18 stycznia 1912 roku na biegunie – flaga norweska, namiot, a w nim oświadczenie Norwegów o ich tryumfie i perfidny list Amundsena z prośbą o oddanie go norweskiemu królowi. Scott jest dżentelmenem – list Amundsena do Haakona zabrał ze sobą.

Powrót 5 Anglików zamienił się w piekło. Wygłodzeni, przemarznięci, z najwyższym trudem przeciągali sanie o kilkanaście, czasem tylko o kilka kilometrów dziennie. W lutym zmarł z wycieńczenia i od potłuczeń por. Edward R.G.R. Evans. Przed 2 tygodniami kapitan 6. Pułku Dragonów Inniskilling Lawrence E.G. Oates oświadczył, że nie może iść dalej na swych całkowicie odmrożonych nogach. Prosił, by towarzysze pozostawili go. Nie zgodzili się. Następnego dnia rano powiedział: „Wychodzę. Być może zabawię jakiś czas”, i żegnany milczeniem, zniknął na zawsze w śnieżnej zadymce. A 3 dni później pozostali przy życiu 3 polarnicy na dobre utknęli w śnieżnej wichurze. Zaledwie 20 km od najlepiej zaopatrzonego Składu Jednej Tony, magazynu żywności i nafty założonego wcześniej przez towarzyszy Scotta.

Tydzień temu skrajnie wyczerpani Anglicy wypalili ostatnie naparstki nafty. Od tego czasu dręczy ich straszliwe pragnienie, bo nie mają jak stopić lodu. Przed 4 dniami przełknęli ostatnie kęsy pemmikanu, wymyślonej przez amerykańskich Indian potrawy składającej się z suszonego, sproszkowanego mięsa ugniecionego ze zwierzęcym łojem i zmieszanego z suszonymi owocami. Wilson i Bowers nasunęli śpiwory na głowy. Może mimo bólu, odmrożeń, pragnienia i głodu uda się zasnąć i odejść we śnie?

Scott rozpina śpiwór i sięga po małą torbę z notatnikami i listami. Od początku wyprawy prowadzi systematyczne zapiski. Od kilku dni, dziś również, pisał w namiocie także listy pożegnalne.

Do pani Wilson: „Droga Pani Wilson. Jeśli dotrze do Pani ten list, będzie to znaczyło, że Bill i ja nie żyjemy. Jesteśmy bardzo bliscy śmierci i chciałbym, aby Pani wiedziała, jak wspaniały był on aż do końca – zawsze w pogodnym nastroju i gotów poświęcić się dla innych; nigdy nie usłyszałem od niego ani jednego słowa wymówki za wciągnięcie go w tę historię […]”.

Do pani Bowers: „Piszę w momencie, gdy zbliżamy się do kresu naszej wędrówki, którą kończę wraz z dwoma dzielnymi i szlachetnymi dżentelmenami. Jednym z nich jest Pani syn.”.

Do sir J.M. Barriego: „Jesteśmy bardzo bliscy końca, nie straciliśmy jednak i nie chcemy stracić dobrego nastroju […]. Mój drogi przyjacielu, bądź dobry dla mej żony i dziecka – to prośba umierającego człowieka. Daj chłopcu szansę w życiu, jeśli państwo tego nie uczyni […]”.

Do żony: „Postanowiliśmy nie odbierać sobie życia, lecz walczyć do końca, starając się dojść do składu, gdyż w walce nastąpi bezbolesny koniec. Jeśli potrafisz, rozbudź w chłopcu zainteresowanie do historii naturalnej; to lepsze niż gry. Wiem, że będziesz go chowała na otwartym powietrzu. Przede wszystkim niech się strzeże, a i Ty musisz go strzec, od bezczynności […]”.

Zdrętwiały Scott wyjmuje notatnik i z wielkim trudem wsuwa torbę pod plecy. Mimo straszliwego mrozu zdejmuje rękawice, ujmuje ołówek i walcząc z bólem zamarzających palców, zaczyna pisać:

 „Czwartek, 29 marca. Od 21 szaleje nieustannie sztorm z WSW i SW. 20 mieliśmy paliwa na dwie filiżanki herbaty dla każdego i żywności zaledwie na 2 dni. Codziennie byliśmy gotowi wyruszyć do naszego składu odległego o 11 mil, lecz poza progiem namiotu szalała wściekła zadymka. Nie sądzę, byśmy mogli mieć jeszcze nadzieję na poprawę naszego położenia. Wytrwamy do końca, lecz oczywiście stajemy się coraz słabsi i koniec nie może być daleki.

Szkoda, nie myślę jednak, bym mógł jeszcze pisać.

R. Scott”.

Pismo jest eleganckie, zamaszyste.

Scott wpada w drzemkę, budzi się, znów sięga po ołówek. Tym razem litery są nieco większe, troszkę mniej wyraźne:

 „Last entry. For God’s sake look after our people” (Ostatni zapis. Na Boga, zajmijcie się naszymi bliskimi).

Kpt. Scott chowa notatnik do torby, wsuwa ją pod plecy. Śpiwory Wilsona i Owersa nie poruszają się. Scott rozpina swój śpiwór, odrzuca poły. Rozpina kurtkę. Tak szybciej wychłodzi się organizm. Kładzie rękę na ramionach nieruchomego Wilsona.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.