Jak dawniej świętowano dożynki? W. Kalicki przypomina te z 26 sierpnia 1928 roku:

Od świtu przez lasy w Spale maszerują tysiące chłopów w odświętnych ludowych strojach. Leśnymi duktami ciągną tradycyjne chłopskie wozy, załadowane sianem i wymyślnymi wieńcami uplecionymi z kłosów zbóż, kwiatów, z girlandami owoców. Większość wozów obsiadły gospodynie i wiejskie dziewczęta. Chociaż tyle odpoczną. Przed nimi dzień stania i tańcowania w coraz większym upale. A potem jeszcze nocna zabawa.

Zmierzający do pałacu chłopi mijają rozbite w lasach namioty, wozy, suszące się na sznurach gacie. Wielu włościan dojechało z odległych województw wcześniej i rozbiło obozowiska w okolicznych lasach. Pośród nich stoją eleganckie limuzyny i kabriolety, motocykle, a nawet rowery setek gości z Warszawy.

Prezydent Rzeczypospolitej Ignacy Mościcki zaprosił do swej rezydencji delegacje ludu z całego kraju na dożynki.

Mościcki pochodzi z rodziny ziemiańskiej. W młodości należał do Ligi Narodowej. Gdy studiował chemię na politechnice w Rydze, zorganizował wśród polskich studentów i polskich żołnierzy garnizonu ryskiego kółka oświatowe, które prócz pracy samokształceniowej prowadziły działalność spiskową, niepodległościową. Potem związał się z II Proletariatem, spadkobiercą tradycji socjalistycznych Wielkiego Proletariatu Ludwika Waryńskiego. W 1892 roku, w obawie przed aresztowaniem za przygotowywanie zamachu na generał-gubernatora warszawskiego Hurkę, wyjechał do Londynu. Tam pracował, studiował. I poznał Józefa Piłsudskiego.

Wydawało się, że spotkanie to nie będzie miało istotnych konsekwencji w życiu młodego inżyniera. Na emigracji Mościcki całkiem porzucił działalność polityczną i z całą energią zajął się pracą naukową. W ciągu 15 lat dokonał wielu znaczących okryć w dziedzinie elektrochemii i elektrofizyki. Opublikował blisko 60 prac naukowych, uzyskał liczne patenty. W środowiskach naukowych najwyżej ceniona jest opracowana przezeń w latach 1903–1904 przemysłowa metoda otrzymywania kwasu azotowego z powietrza poprzez syntezę tlenków azotu w łuku elektrycznym.

Na 2 lata przed I wojną światową Mościcki przeniósł się do Lwowa. Na politechnice został wykładowcą w katedrze elektrotechniki. Zainteresował się problemami technicznymi przemysłu naftowego w nieodległym zagłębiu borysowskim. Opracował metodę rozdzielania emulsji wodno-olejowych, metodę destylacji zachowawczej ropy naftowej i nową technologię wytwarzania gazoliny.

W II Rzeczypospolitej jego pasją stała się odbudowa zniszczonego podczas wojny i rozbudowa przemysłu chemicznego. Przyczynił się do uruchomienia zdewastowanych fabryk w Chorzowie i Jaworznie, a w 1922 roku został dyrektorem naczelnym chorzowskiej Państwowej Fabryki Związków Chemicznych.

Po zamachu majowym i po spacyfikowaniu przez zwycięskiego Józefa Piłsudskiego nastrojów w kraju rozpisane zostały wybory prezydenckie. Zgromadzenie Narodowe wybrało Piłsudskiego, ale Marszałek nieoczekiwanie zrezygnował z prezydentury i jako swojego kandydata wskazał Mościckiego.

Powszechnie ceniony, szanowany, zamożny, dobiegał Mościcki sześćdziesiątki, gdy jego uporządkowane życie zburzył, o północy 31 maja 1926 roku, telefon premiera Kazimierza Bartla. W imieniu Piłsudskiego Bartel proponował mu kandydowanie na prezydenta.

Po nieprzespanej nocy Mościcki zgodził się i jeszcze tego dnia, 1 czerwca 1926 roku, został wybrany przez Zgromadzenie Narodowe na prezydenta RP.

Zaraz po zaprzysiężeniu Rada Ministrów na żądanie Piłsudskiego przyjęła uchwałę radykalnie wzmacniającą uprawnienia prezydenta.

Formalne poszerzenie zakresu władzy głowy państwa wcale nie oznaczało więcej realnej władzy dla Mościckiego. Politykę w jego imieniu mieli prowadzić 2 zaufani ludzie Marszałka: Stanisław Car, mianowany na szefa kancelarii cywilnej prezydenta, i jego zastępca Kazimierz Świtalski.

Co zatem robić, naturalnie prócz celebrowania rautów i przyjmowania od obcych dyplomatów listów uwierzytelniających? Ignacy Mościcki w zeszłym roku zainicjował budowę wielkich, najnowocześniejszych w Europie zakładów syntezy azotowej w Tarnowie. I stworzył nową prezydencką tradycję – wielkie, ogólnopolskie dożynki w letniej rezydencji prezydentów RP w Spale.

Dożynki miały być takie, jakich świat jeszcze nie widział. I są. Na potrzeby dożynkowych uroczystości wzniesiono pośrodku spalskich lasów drewniany stadion mieszczący 30 tys. widzów. Niemal każdy powiat ma niepisany obowiązek przysłania delegacji chłopów w ludowych strojach.

O 8.00 dożynkowy stadion zaczyna się zapełniać, ale z lasów ciągle wychodzą tysiące chłopów. Nad tłumami powiewają flagi, kołyszą się transparenty z państwowotwórczymi napisami. Porządku pilnuje 500 strażaków w złotych paradnych hełmach.

Na honorowej trybunie pojawiają się goście prezydenta: marszałkowa Aleksandra Piłsudska, premier prof. Bartel, ministrowie, akredytowani w Warszawie dyplomaci, generalicja, z gen. Kazimierzem Sosnkowskim i gen. Stachiewiczem. Marszałka Piłsudskiego nie ma. Od tygodnia bawi na długim urlopie w Rumunii.

O 8.15 nadjeżdżają limuzyny. To prezydent Mościcki z żoną, ze świtą i w otoczeniu adiutantów. Grają fanfary. Ledwo Mościcki zajmuje miejsce w swoim fotelu, osobisty kapelan prezydenta ks. Bojanek przystępuje do celebrowania mszy. Ołtarz ustawiono na tle loży prezydenckiej.

Po mszy Mościcki ze świtą natychmiast jedzie z powrotem do prezydenckiego pałacu. Na ganku oczekuje na pochód dożynkowy. Chłopskie delegacje formują go na trakcie inowłodzkim przez prawie godzinę. Wreszcie są! Na czele maszeruje orkiestra strażacka z Tomaszowa, za nią kroczy starosta dożynek Jędrzej Cierniak. Potem konie ciągną symbole pracy rolnika: pług i bronę. Za nimi postępują 4 siewcy udający, że rzucają ziarno w glebę. Po tej pantomimie jedzie wielki chłopski wóz ze snopami wszystkich gatunków zbóż uprawianych w Polsce. Za wozem postępują dziewczęta z sierpami, żeńcy z kosami i wreszcie krąg włościan dźwiga wielki, oficjalny, ogólnopolski wieniec dożynkowy. Za nim, pod stosownymi szyldami, postępują delegacje organizacji rolniczych. Na końcu maszerują reprezentacje chłopstwa wszystkich ziem Rzeczypospolitej. Idą Mazurzy, krakowiacy, górale, Wołynianie. Od barwnych strojów łowiczan odbijają szare, jakby ziemią przybrudzone świtki Poleszuków.

Poznaniacy maszerują, grając na ustnych harmonijkach. Adiutanci meldują prezydentowi, że największa harmonijka ma 0,5 m długości, najmniejsza zaś – ledwie 2 cm. Prezydent kiwa głową z aprobatą. Adiutanci przekazują poznaniakom, że pan prezydent pochwalił małą harmonijkę.

W południe zaczyna się uroczysty obiad dla przedstawicieli władz i osobistych gości prezydenta. Na stadionie 30 tys. zgłodniałych chłopów czeka na jego koniec.

Po obiedzie goście honorowi prezydenta wychodzą na ganek, skąd obserwują inscenizację barwnego wesela krakowskiego. Inscenizacja kończy się przejazdem występujących na wozach. Gnają całym pędem, o mały włos nie łamią dyszli.

O 14.00 nadchodzą chmury, zaczyna siąpić. Chłopi na stadionie martwią się – czy pan prezydent zechce przybyć do nich w deszcz? Ale prezydent zjawia się. Pada coraz mocniej. Gdy dożynkowy starosta Cierniak zaczyna przemowę, jego słowa giną w łoskocie niebywale gwałtownej ulewy: „Najdostojniejszy nasz Gazdo i Wy, Nadobno i Kochana Gaździno!”. Przemowę kończy słowami: „Widzicie między kłoseckami i drobne serduszka, żebyście wiedzieli, że was kochają wszystkie polskie serca, boście strasznie dobrzy i dla ludzkiego biedowania niezmiernie miłosierni”. Ulewa uniemożliwia należyte odśpiewanie przyśpiewek. Przed rokiem śpiewano tu pani prezydentowej: „Świetna brunetka olśniewająca/ jakby różyczka rozkwitająca/ Niby słoneczko złote jaśnieje/ Pani Prezydentowa do nas się śmieje”.

Ach, ta okropna ulewa…

Zmoknięte delegacje składają dary i z trudem chrypią parę przyśpiewek o „Kochanym gaździe, kochanym prezydencie”. Krakowiacy ofiarowują Mościckiemu białą sukmanę i czapkę. Prezydent wkłada je. Chłopi wiwatują.

O 19.00 pod namiotami na dziedzińcu pałacyku rozpoczyna się obiad dla kierownictw chłopskich delegacji. Biesiaduje 500 wybrańców, w większości lokalnych urzędników, 29 tys. solidnie już głodnych chłopskich gości dożynek przygląda się temu, stojąc w strugach deszczu.

Góralska kapela rżnie i tańczy zbójnickiego.

Poznaniacy ofiarowują prezydentowi, pochwaloną przez niego, 2-centymetrową harmonijkę ustną.

Potem prezydent wygłasza mętne przemówienie, w którym ostrzega chłopów przez fantastami psującymi ich państwowotwórczą pracę. Na koniec przeprasza za ewentualne braki w organizacji dożynek i zapowiada, że przyszłoroczne święto będzie daleko bardziej imponujące.

Po kolacji starosta dożynek ogłasza, że z powodu ulewy całonocna uczta i zabawa dla wszystkich uczestników zostają odwołane. Można już wracać do domu. Na czczo.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.