27 sierpnia 1939 roku, tuż przez atakiem Niemiec na Polskę rozegrano w Warszawie mecz piłki nożnej. Jego bohaterem był zawodnik Ruchu Chorzów, który strzelał brami z uśmiechem na ustach. W. Kalicki tak wspomina tamten niezwykle emocjonujący mecz Polska – Węgry:

Na granicach nie ma spokoju. Tuż po północy niemiecki patrol koło Gorzenia ostrzeliwuje z karabinów polskie statki płynące na Wiśle. O 2.45 grupa niemieckich dywersantów wkracza do Szczygłowic w powiecie rybnickim. Po krótkiej strzelaninie z polską strażą graniczną obok fabryki Lignoza napastnicy wycofują się. O 2.30 granicę polską koło miejscowości Dziewierznia przekracza konno niemiecki artylerzysta. Polscy pogranicznicy otwierają ogień i zabijają intruza. O 4.45 nieznani sprawcy ostrzeliwują z niemieckiej strony granicy strażnicę KOP Czarne Beskidzkie. O 6.00 w powiecie mławskim niemieckie karabiny maszynowe ostrzeliwują pełniących służbę kaprala straży granicznej Feliksa Grabowskiego i strażnika Wojciecha Wiśniewskiego. Obaj giną na miejscu, 200 m w głębi polskiego terytorium.

Poranne dzienniki pełne są informacji o niemieckich prowokacjach granicznych z poprzedniego dnia. W ciągu 2 dni doliczono się 34 przypadków naruszenia polskiej granicy przez niemieckie samoloty.

W Warszawie od świtu tysiące mieszkańców kopią rowy przeciwlotnicze.

Ale dziś stolica żyje czymś innym niż prowokacje graniczne i spekulacje na temat wojny. Teraz najważniejsza jest piłka nożna. Po południu zacznie się mecz reprezentacji Polski z Węgrami.

Sytuacja międzynarodowa jest tak napięta, że węgierski trener Warty Poznań Fogl porzucił swych podopiecznych i pośpiesznie wyjechał z Polski. Węgierska federacja lekkoatletyczna odwołała zaplanowany na 3 września międzypaństwowy mecz kobiet z Polską w Bydgoszczy. Dzisiejszy mecz futbolowy Węgrzy też najchętniej by odwołali, ale polskie władze państwowe rzuciły na szalę swój autorytet i ostatecznie przekonały węgierski rząd, by piłkarska reprezentacja Madziarów przyjechała do Warszawy. To spotkanie ma być przede wszystkim manifestacją solidarności Budapesztu z zagrożoną agresją Hitlera Polską.

Węgrzy mieli i inne, prócz grożącej lada chwila wojny, powody, by uchylić się od konfrontacji z polskimi graczami. Drużyna wicemistrzów świata jest bez formy. Do ostatniej chwili ważył się start piłkarskiej gwiazdy reprezentacji Węgier, 26-letniego doktora prawa, napastnika Györgiego Sárosiego.

Wczoraj na Okęciu wylądował samolot z piłkarzami z Węgier. Ponieważ w maszynie było tylko 15 miejsc, trener József Takács i dr Sárosi przyjechali z Budapesztu pociągiem.

Polacy traktują mecz niesłychanie poważnie. Po sukcesach w mistrzostwach świata w 1938 roku, w których Polacy w słynnym meczu przegrali zaledwie 5:6 z Brazylią, zostało tylko wspomnienie. Drużyna biało-czerwonych mozolnie wydobywa się z kryzysu. W lipcu sprowadzono do Polski sławnego piłkarza londyńskiego Arsenalu, Szkota Alexa Jamesa. Przez 6 tygodni, do 11 sierpnia, uczył polskich graczy angielskiego systemu gry z 3 obrońcami.

Polacy ćwiczyli przed meczem na specjalnym obozie treningowym. Ale najważniejsze, że zagra Ernest Wilimowski.

Niski, brzydki, rudy Ślązak, zwany przez kibiców Ezi, jest czarodziejem piłki. Godzinami, codziennie ćwiczy na hałdach zwody i dryblingi. Na boisku potrafi z piłką u nogi mijać kilku rywali, bramkarza i dosłownie wpychać ją do siatki. Nie jest szybki, ale cudowną techniką ośmiesza wręcz przeciwników. Uwielbia strzelać z bliska, z pola karnego, Przy strzałach podkręca piłkę tak silnie jak nikt inny: bramkarze są bezradni. I wściekli, bo z twarzy rudzielca nie schodzi złośliwy uśmieszek.

21-letni król boisk jest też królem życia. Uwielbia bankiety i kobiety. Pije mocno, do utraty tchu. Przed 3 laty działacze piłkarscy oskarżyli go o przepicie premii za wygrany mecz z Wisłą. Nazajutrz jego Ruch przegrał z Cracowią 0:9. Podobno Ezi ledwo trzymał się na nogach. Zawieszono go, na igrzyska do Berlina nie pojechał. Polska drużyna niczego w Berlinie nie zwojowała. Po odwieszeniu zagrał w zeszłym roku w meczu z Brazylią na mistrzostwach świata, przegranym 5:6. Ezi strzelił wtedy 4 bramki. Ciągle jednak niechętni mu działacze piłkarscy publicznie oskarżają go o alkoholizm.

Na stadionie Wojska Polskiego przy Łazienkowskiej już o 16.00 niemal wszystkie miejsca są zajęte. Wielu kibiców siedzi po prostu na niewysokiej koronie stadionu.

Przed trybunami kierujący polską reprezentacją kapitan związkowy Józef Kałuża spotyka Istvána Pluhára, który w 1921 roku grał w reprezentacji Węgier w meczu z Polską. W drużynie biało-czerwonych wystąpił wtedy Kałuża. Był to pierwszy w historii występ polskiej reprezentacji narodowej. Teraz Pluhár ma komentować mecz dla radia węgierskiego. Kałuża serdecznie obejmuje się z Pluhárem. Rozmawiają dłuższą chwilę. Po niemiecku, bo to jedyny język obcy, który obaj znają.

Gdy Pluhár przechodzi do stanowiska komentatorskiego, okazuje się, że Niemcy, okupujący Czechosłowację, blokują przechodzący przez Pragę kabel, którym ma być przesyłana transmisja Istvána Pluhára. Polskie władze błyskawicznie podejmują decyzję: Polskie Radio przerywa normalny program i oddaje swoją częstotliwość komentatorowi. Węgrzy mogą słuchać relacji po węgiersku na falach Polskiego Radia.

Krótko przed 16.30 na murawę wbiegają obie drużyny. Polacy w białych strojach i czerwonych getrach, Węgrzy w wiśniowych koszulkach, białych szortach i zielonych getrach. Orkiestra gra hymny państwowe. 30 tys. widzów wstaje z miejsc i na całe gardło śpiewa Mazurka Dąbrowskiego. Wrażenie jest piorunujące.

Na środku boiska fiński sędzia Esko Pekkonen w obecności obu kapitanów rzuca monetę. Grę rozpoczynają Polacy. Tuż przy murawie uwija się ponad 20 fotoreporterów, co rusz błyskają flesze. Po paru minutach zdecydowaną przewagę uzyskują goście. Nie grają szybko, ale bardzo dobrze technicznie, swobodnie. Ich częste, krótkie, dokładne podania wyraźnie sprawiają kłopoty Polakom. W 14. minucie dr Sárosi precyzyjnie rozgrywa akcję z Gezą Toldim. Piłkę dostaje na polu karnym Gyula Zselengér i z kilku metrów pakuje ją do siatki Polaków. Bramkarz Krzyk jest bezradny.

Po strzale pierwszego gola Węgrzy nadal grają swoją piłkę. Zbliża się 30. minuta meczu. Piłkę dostaje Sándor Ádam i rusza do przodu prawym skrzydłem. Po pięknym rajdzie ogrywa tuż przy polu karnym bezradnego Edmunda Giemsę i strzela drugą bramkę.

Na trybunach cicho jak makiem zasiał. Kałuża przeprowadza zmianę. Za prawoskrzydłowego Polonii Henryka Jaźnickiego na murawę wchodzi Stanisław Baran. W polską drużynę wstępuje nowy duch. Kapitan Szczepaniak uspokaja, porządkuje grę obrony. Piątek i Dytko podrywają kolegów do ataku. Już 3 minuty po strzeleniu drugiej bramki przez Węgrów piłkę dostaje Wilimowski. Tym razem nie wjeżdża z nią, jak zwykle, na pole karne przeciwnika. Nieoczekiwanie uderza ją zza linii pola i… gol! Za to jak zawsze po strzeleniu bramki niepozorny rudzielec z odstającymi uszami szczerzy do pokonanego bramkarza zęby w krzywym, szyderczym uśmiechu.

Widownia szaleje z radości. Kontaktowa bramka uskrzydla Polaków. Grają coraz szybciej, coraz składniej. Coraz częściej są przy piłce w pobliżu bramki Węgrów.

Sędzia Pekkonen odgwizduje przerwę.

Po zmianie stron gospodarze jeszcze mocniej przyciskają Węgrów. Niewysoki pomocnik Edward Dytko przejmuje ciężar gry. Większość akcji ofensywnych Polaków zaczyna się od jego podań. W 64. minucie Wilimowski pięknym rajdem mija węgierskich obrońców i z szatańskim uśmiechem strzela z bliska – nie do obrony. Widownia jest w euforii.

9 minut później Ezi Wilimowski dostaje piłkę w głębi pola. Mija zwodem pomocnika Szalaya, przechodzi Turaya, ogrywa asekurującego go Kissa i już jest sam na sam z bramkarzem Ferencem Sziklaiem. W pełnym pędzie markuje strzał i mija węgierskiego bramkarza. Już, już ma wepchnąć piłkę do pustej bramki, gdy leżący Sziklai łapie go za nogę. Ezi wali się jak długi na murawę. Pekkonen odgwizduje karnego. Widzowie wrzeszczą wniebogłosy.

Piłkę ustawia Leonard Piątek. Na widowni narasta potężny ryk. Piątek patrzy na prawą rękę Sziklaia, podbiega i strzela silnie półgórną piłkę tuż obok lewego słupka. 3:2. Widownię ogarnia euforia. Dorośli skaczą jak dzieci, wymachują marynarkami.

Po dłuższej chwili stadion uspokaja się. Wilimowski leży na boisku. Koledzy znoszą go z murawy. Podbiega masażysta. Wreszcie Ezi podnosi się i utykając, wbiega na murawę. Wita go huragan braw. 2 minuty później ogrywa pomocnika i 2 obrońców, fantastycznym zwodem mija Sziklaia, wtacza piłkę do pustej bramki. I uśmiecha się.

Po utracie czwartej bramki Węgrzy przechodzą do defensywy. Polacy grają jak z nut, Wilimowski dwoi się i troi, ale Sziklai wyłapuje wszystkie strzały. Gwizdek Pekkonena. Koniec! Zwycięstwo!

Tłum młodych kibiców zbiega z trybun, wdziera się na boisko. Młodzież bierze na ramiona Wilimowskiego i kapitana drużyny Władysława Szczepaniaka, tryumfalnie odnosi ich do szatni.

Piłkarze węgierscy w swojej szatni siedzą w milczeniu. Żaden nawet nie sięga po przygotowane dla nich szklanki z herbatą, zimną wodą i przekrojone na pół cytryny. Wzburzony trener József Takács mówi polskiemu reporterowi: „Piłkarze nasi absolutnie nie chcą mówić na temat meczu. Są jednomyślni co do tego, że przegraliśmy niezasłużenie! Byliśmy drużyną lepszą i co najmniej należał nam się remis. Sędzia skrzywdził nas wyraźnie. Widział urojoną jedenastkę u nas, nie widział jednak rzutu karnego, który nam się należał”.

Potrójny kordon porządkowych otacza szatnię Polaków. Nie wpuszczają nikogo. Wreszcie piłkarze wychodzą. Nie mają zbyt wiele do powiedzenia, szybko wsiadają do taksówek. Ernestowi Wilimowskiemu taksówka ucieka sprzed nosa. Czekając na następną, Ezi woła do dziennikarza: „Panie redaktorze, jeśli chce pan dla mnie coś dobrego zrobić, to niech pan tak dosłownie napisze: Ernest Wilimowski pozdrawia wszystkich tych na Śląsku, którzy z takim uporem chcą z niego zrobić alkoholika i którzy starają się go za wszelką cenę wykończyć. Wilimowski tym właśnie wszystkim pokaże, jak się gra w piłkę. Pokaże to we wszystkich meczach reprezentacyjnych”.

Wychodzący ze stadionu kibice mówią, że będzie dobrze. Nie bardzo wiadomo, czy myślą o meczu z Bułgarią, za tydzień, 3 września, czy o grożącej wojnie.

Na oficjalnym bankiecie po meczu goście prawie nie jedzą i nie piją. Obawiają się, że niemiecki atak na Polskę może nastąpić w każdej chwili. Węgierscy działacze nie chcą nawet czekać na wypłatę przewidzianego w kontrakcie honorarium za mecz. Pośpiesznie wyjeżdżają z piłkarzami na Okęcie, by jak najszybciej wylecieć z Polski.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.