8 września 1514 roku rozegrała się jedna z ważniejszych bitew w wojnie litewsko-moskiewskiej (1512-1522) zapamiętana w historii, jako bitwa pod Orszą. Pamięć o niej kultywuje się na Litwie do dziś. Na Białorusi dyktator Łukaszenka usiłuje tę pamięć wymazać z kart historii. Dla obu tych państw to jednak ważna data. Tak oto opisuje te wydarzenia W. Kalicki:

Dziesiątki pochodni i płonących beczek ze smołą rzucają migotliwe blaski na czarne wartkie wody Dniepru. Mija właśnie północ. W ciemnościach ledwo tylko rozjaśnionych pełgającymi światełkami uwija się kilkuset mężczyzn. Jedni toczą puste beczki po wodzie pitnej, piwie i winie, inni sprawdzają szczelność szpuntów, wiążą beczki linami. To szancchłopi, żołnierze polskiej armii przeznaczeni do budowy i naprawy umocnień, dróg, mostów. Najtrudniejsze zadanie mają ci z nich, którzy w ciemnościach opuszczają do wody pęta powiązanych ze sobą beczek i wzdłuż przeciągniętych przez szeroką rzekę lin wiążą je w coraz dłuższy, coraz bliższy drugiemu brzegowi pływający jęzor. Obok, w podobnym tempie, powstaje drugi jęzor pustych, powiązanych beczek. Połączona armia polsko-litewska, idąc na wschód, w stronę litewskiego Smoleńska, zajętego przez wojska moskiewskiego władcy Wasyla III, nie wyrzucała opróżnionych beczek. Teraz postają z nich cuda wojskowej techniki, 2 mosty beczkowe. Wymyślił je i zaprojektował Jan Baszta, mieszczanin z Żywca. Szancchłopi na długich jęzorach beczek pospiesznie układają w poprzek i także wiążą linami solidne drewniane bale.

Nocy zostało już niewiele, gdy oba mosty wreszcie spinają brzegi Dniepru. Gdzieś niedaleko, w ciemnościach, czai się potężna 50-tysięczna armia moskiewska. Tuż po zapadnięciu zmroku na wschodni brzeg przeprawił się wpław silny oddział polskiej jazdy wyposażonej w łuki i przez całą noc ubezpiecza on prace inżynieryjne. Gdyby jednak moskiewskie pułki uderzyły, zmiotłyby Polaków do rzeki.

Nocną ciszę zakłócają tylko stłumione odgłosy budowy mostów.

Przed 2 laty moskiewski władca Wasyl III uderzył na Litwę. Jego celem było zdobycie Smoleńska, wielkiego, świetnie ufortyfikowanego miasta o ogromnym znaczeniu strategicznym. Pierwsze uderzenia na Smoleńsk obrońcy odparli, ale przed miesiącem, po 2-miesięcznym oblężeniu, wojska moskiewskie pod Wasylem III wkroczyły do miasta. Odsiecz polsko-litewska spóźniła się i z armią moskiewską spotkała się na zachód od Smoleńska, oddzielona od niej łukiem Dniepru nieopodal miasta Orsza.

Świta. W szarzejących ciemnościach dostrzec można stłoczone nad brzegiem, nieopodal wjazdu na beczkowe mosty, ogromne masy jazdy, piechoty, liczne armaty. To 35-tysięczna armia polsko-litewska czeka na sygnał do rozpoczęcia przeprawy.

Wśród żołnierzy uwija się brodaty, niestary mężczyzna w czarnym kubraku, czarnej czapce, jasnych, obcisłych rajtuzach i czarnych, niskich butach. Nie ma broni. To mistrz z Niemiec, nadworny malarz Jego Królewskiej Mości Zygmunta I Starego. Król wysłał go na wielką wojnę z moskiewską Rusią, by namalował najważniejszą i, da Bóg, zwycięską bitwę.

Mistrz dostrzega na niewielkim wzniesieniu na zachodnim, zajętym przez polską armię brzegu, pod samotną, potężną sosną, grupkę kilku jeźdźców. Starszy mężczyzna z rozłożystą siwą brodą, w czerwonej szacie i złotolitym czepcu na głowie to wódz polsko-litewskiej armii, hetman litewski, książę Konstanty Ostrogski.

Hetman daje znak, umyślni pędzą do czekających oddziałów.

Jazda ostrożnie wjeżdża w wody Dniepru w miejscu, gdzie wczoraj wysondowano bród. Husarskie konie parskają i powoli prą naprzód. W świetle poranka lśnią napierśniki rycerskich zbroi i rozmaitego typu hełmy, pomiędzy którymi nie brakuje pysznych, zdobnych czapek.

Na mosty wkracza piechota. Żołnierze idą w rzadkim szyku. Mosty są chybotliwe, niebezpieczne. Nie mają barierek. Kiedy przetaczają się przez nie armaty, beczki pod nimi zanurzają się głębiej i nawierzchnia z belek mocno ugina się. Armaty ciągną sami artylerzyści. Na kołyszących się mostach konie z pewnością by się spłoszyły i poleciały wraz armatami w wody Dniepru.

Wczoraj polska jazda manewrowała tuż pod nosem rozłożonej na naddnieprzańskiej wysoczyźnie przeważającej armii moskiewskiej dowodzonej przez Wasylowego koniuszego Iwana Andriejewicza Czeladnina. Ta demonstracja miała go przekonać, że przeprawa mieć będzie miejsce przed frontem jego oddziałów.

Czeladnin nie dał się wywieść w pole. Gdy oddziały polskie wychodzą na wschodni brzeg Dniepru, dowódcy z otoczenia moskiewskiego wodza przekonują go, by uderzyć na nieprzygotowane do walki oddziały Ostrogskiego. Ale Czeladnin odmawia: „Jeśli pobijemy tę część wojska, z którą następnie połączą się dalsze oddziały, zagrozi nam większe niebezpieczeństwo. Zaczekajmy więc do czasu, póki nie przejdą wszystkie siły. My posiadamy dostatecznie wielkie siły i bez trudu możemy znieść to wojsko albo okrążyć je i pognać do Moskwy jak bydło. A po zwycięstwie możemy zająć całą Litwę”.

Nie ma w tym za grosz sensu, mnóstwo za to pychy. Czeladnin nie jest dobrym dowódcą, nie pojmuje, że trzeba korzystać z okazji, gdy polskie oddziały są stłoczone i pomieszane, nie pojmuje, że liczebna przewaga jego sił może niewiele znaczyć wobec lepiej wyszkolonej i wyposażonej armii hetmana Ostrogskiego.

Moskiewskie pułki zostają na swych pozycjach.

Dochodzi 9.00. Lwia część polsko-litewskich sił jest już na wschodnim brzegu.

Jeśli przed oblicze króla ma trafić obraz bitwy akuratnie przedstawiający najważniejsze jej epizody, artysta powinien je sam zobaczyć, a nie zdawać się tylko na opowieści rycerstwa po walce. Mistrz przechodzi z piechurami po moście na wschodni brzeg. Zostaje jednak nad Dnieprem ukryty w gęstej kępie nadbrzeżnych krzaków. Nie ma co przesadzać. Od bicia Moskali są żołnierze, artysta ma tylko obserwować. A stąd akurat widok jest całkiem niezły.

Polskie i litewskie wojska stoją na wschodnim brzegu rzeki, w głębokim, przypominającym worek zakolu rzeki. Hetman Ostrogski natychmiast po zakończeniu przeprawy wydaje rozkazy, jak ustawić się do bitwy. Obok litewskiego hufca jazdy pod osobistym dowództwem Ostrogskiego staje polski hufiec czelny pod hetmanem nadwornym Wojciechem Sempolińskim. Między obiema formacjami jazdy Ostrogski umieszcza część piechoty. Siły główne, czyli hufce walne, ustawiają się z tyłu: litewski pod wojewodą kijowskim Jerzym Radziwiłłem, zwanym Herkulesem, polski zaś pod starostą trembowelskim Januszem Świerczowskim. Ukryty w krzakach mistrz z daleka rozpoznaje Herkulesa po pięknej zielonej wysokiej czapce.

Resztę piechoty oraz artylerię hetman Ostrogski poleca skrycie przesunąć hen, aż za prawe skrzydło polskiej jazdy. Manewr udaje się doskonale – ukrytych w laskach i gęstych zaroślach polskich armat i piechurów przeciwnik w ogóle nie zauważa.

Czeladnin swą armię rozstawił bez polotu: w pierwszej linii Pułk Straży Przedniej, w tyle, na prawym skrzydle, pod wsią Pugajłowo, Pułk Prawej Ręki, na skrzydle lewym zaś, przed wioszczyną Ruklino, Pułk Lewej Ręki. W centrum stanął Pułk Wielki. Odwód, zwany w moskiewskiej armii Pułkiem Zasadzki, Czeladnin rozlokował z tyłu, na wzgórzu. Tam też sam stanął ze swymi przybocznymi.

Przed linie wojsk występują harcownicy. Niewielkie oddziałki doskakują do siebie i odskakują niczym psy. Nic zasadniczego z tych starć nie wynika.

Dochodzi południe. Czeladnin postanawia wreszcie uderzyć. Jego plan jest tak prosty jak ustawienie jego wojsk. Chce oskrzydlić przeciwnika i zepchnąć go na zachód, prosto w fale Dniepru. Jeśliby manewr ten powiódł się, polsko-litewską armię czeka nie klęska, ale wręcz zagłada.

Jako pierwszy uderza moskiewski Pułk Prawej Ręki. Ma rozbić litewską jazdę posiłkową i oskrzydlić siły polsko-litewskie. Hetman Ostrogski nie daje się zaskoczyć. Rozkazuje hetmanowi Sempolińskiemu uderzyć na lewe skrzydło nacierającego Pułku Lewej Ręki. Ciężka jazda polskiego hufca czelnego pędzi z łomotem przed czołem hufca litewskiego i z ogromnym impetem uderza w szyk jazdy moskiewskiej. Pękają kopie, w ruch idą miecze, szable i koncerze. Moskwianie walczą zażarcie, nie oddają pola ani trzymającym się twardo Litwinom, ani napierającym Polakom. Pułk Prawej Ręki jest liczniejszy od atakujących go rycerzy Sempolińskiego i lekkiej jazdy litewskiej. Jagiellońska jazda zaczyna się cofać.

Co gorsza, na drugim skrzydle uderza Pułk Lewej Ręki. Tam jednak Polacy radzą sobie o wiele lepiej i w pierwszym starciu zatrzymują jazdę Moskwian. Widząc to, hetman Ostrogski rzuca do walki litewski hufiec czelny. Pułk Prawej Ręki nie wytrzymuje i cofa się w nieładzie.

Carski wódz z zadowoleniem patrzy ze wzniesienia na pole bitwy. Wydaje mu się, że częścią swych sił związał w walce wszystkie formacje hetmana Ostrogskiego; teraz może uderzyć głównymi siłami i rozgromić wojska jagiellońskie.

Ale Ostrogski ma jeszcze asa w rękawie. Polska jazda bijąca Pułk Lewej Ręki nagle wpada w panikę i w kompletnym chaosie salwuje się ucieczką. Czeladnin już czuje smak zwycięstwa – rzuca na rejterujących Pułk Wielki. Pułk Lewej Ręki odzyskuje animusz i także pędzi za umykającymi polskimi rycerzami. Pędzi, jak przewidział to hetman Ostrogski, szerokim łukiem. I wpada pod laskiem wprost na lufy ukrytych tam polskich armat.

Straszliwy huk, błyski, chmura dymu płoszą moskiewskie, nienawykłe do strzelaniny konie. Kule żłobią krwawe bruzdy w moskiewskich szykach. Ogarnięty paniką Pułk Lewej Ręki wpada na atakujący tuż obok Pułk Wielki. Najgroźniejsze formacje Czeladnina zamieniają się w kupę spanikowanych, szalejących koni i ludzi.

W krzakach na wzniesieniu nad brzegiem Dniepru mistrz z zapartym tchem obserwuje pole walki. Na szczęście teren bitwy jest wilgotny i bitewny kurz nie przesłania walczących. Widać wszystko, nawet tęgą łysinę hetmana Ostrogskiego, kierującego pościgiem za rozbitym Pułkiem Wielkim. W bitewnym zamęcie hetman zgubił gdzieś swój złotolity czepiec. Ucieczka polskiej jazdy była tylko zapożyczonym od Tatarów podstępnym manewrem. Teraz rzekomi uciekinierzy wracają w najlepszym porządku i gromią jazdę moskiewską.

Mistrz dostrzega jednak, że bitwa wcale nie jest skończona. Czeladnin nie opuszcza rąk. Zbiera rezerwowe pułki straży przedniej, sam staje na ich czele i uderza na prawe skrzydło wojsk koronnych. Litewski hufiec walny pod Herkulesem Radziwiłłem i część koronnego hufca walnego pod dowódcą polskich kopijników Świerczowskim zwartą szarżą rozbijają luźny szyk jazdy moskiewskiej. Dochodzi 18.00, gdy jest już po bitwie. Czeladnin idzie do niewoli, za moskiewskimi uciekinierami rusza lekka jazda litewska i polska. Nikt nie daje pardonu, bezbronnych uciekinierów rżnie się bez litości.

Mistrz opuszcza swą kępę krzaków. Pora obejrzeć pole bitwy, porozrzucaną wszędzie broń, zbroje i szaty na ciałach poległych wojowników. Kiedyś trzeba będzie to namalować.

Bitwa po Orszą - autor nieznany (malarz z kręgu Lukasa Cranacha Starszego).

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.