1 października 1975 roku to jedna z najważniejszych dat dla kibiców boksu. Tego dnia Muhammad Ali pokonał Joe Fraziera w pojedynko o mistrzostwo świata w wadze ciężkiej. W . Kalicki przypomni nam dziś historię tego pojedynku:

W stronę Quezon City, jednego z przedmieść stolicy Filipin Manili, od świtu ciągną sznury samochodów i rowerowych riksz. Na widownię Araneta Coliseum chce się dostać ponad 28 tys. kibiców. Dziś wielka gratka dla miłośników boksu: Muhammad Ali będzie bronił tytułu mistrza świata, walcząc z Joe Frazierem.

Choć to dopiero ranek, słońce grzeje bezlitośnie. Temperatura sięga 40 stopni C, powietrze jest zabójczo wilgotne. Koszule widzów kleją się do spoconych ciał. W loży honorowej prezydent Filipin Ferdinand Marcos i jego sławna z urody i zamiłowania do bajecznego luksusu żona Imelda popijają mrożoną herbatę.

Zaczyna się show z prezentacją bohaterów pojedynku.

33-letni Ali ma za sobą zdobycie tytułu mistrza świata wszechwag w 1967 roku, przejście na islam i zmianę nazwiska z Cassius Clay na Muhammad Ali, wyrok 5 lat więzienia i odebranie tytułu mistrza świata za odmowę służby wojskowej w Wietnamie, wielki powrót i odzyskanie w zeszłym roku tytułu mistrza świata po dramatycznej walce z George Foremanem w Kinszasie w Kongu, nazwanej walką stulecia albo „Łomotem w dżungli”.

Frazier to druga legenda boksu. W 1970 roku zdobył mistrzostwo świata, a rok później obronił je, gromiąc niepokonanego dotąd Muhammada Alego. W zeszłym roku Ali zrewanżował mu się w Nowym Jorku. Dziś czeka ich 3. pojedynek.

Ali na ringu jest mistrzem techniki, poza ringiem zaś – mistrzem wojny psychologicznej. Od przyjazdu do Manili publicznie obraża Fraziera. Przezywa go małpą, i to tak obrzydliwą, że nawet ślepcy odwracają się od niej, a jej smród czuć w sąsiednich krajach. Na konferencje prasowe przychodzi z kukłą goryla i okłada ją pięściami. Ta ofensywa nienawiści robi swoje – Frazier jest roztrzęsiony, ale i wściekły. Przed walką prosi trenera Eddiego Futcha, by nawet w najcięższych opałach nie poddawał go – to będzie prawdziwa walka na śmierć i życie. Sam rewanżuje się przeciwnikowi, konsekwentnie nazywając go starym nazwiskiem Clay. Alego, który swoją konwersję na islam traktuje bardzo serio, doprowadza to do szału.

Punktualnie o 10.45 gong oznajmia początek 1. rundy.

Ali wychodzi na ring rozluźniony. Choć przed tą walką nie trenował tak solidnie jak przed innymi, zaczyna pojedynek na środku ringu swobodnie, z wielkim animuszem. Porusza się na nisko ugiętych nogach, nęka Fraziera seriami ciosów z obu rąk, bitymi szybko, w zmiennym tempie. Frazier jest wolniejszy, inkasuje sporo uderzeń. Dwukrotnie po kombinacjach ciosów z obu rąk Frazier chwieje się, plączą mu się nogi. Rozlega się gong. Dla wszystkich jest jasne, że pierwsze starcie wygrał Ali.

Widownia jest podekscytowana. Wszyscy czują, że to będzie wielka walka.

W 2. rundzie obraz starcia nie zmienia się. Ali jest szybszy, dokładniejszy. Nęka przeciwnika prawnymi prostymi. Frazier nie potrafi znaleźć na nie recepty, ale widać, że jest niesłychanie odporny. Bundini Brown z ekipy Alego wrzeszczy z narożnika na całe gardło:

 – Już nigdy więcej nie będzie cię nazywał Clay!

W 3. starciu Frazier jest w wyraźnych opałach. Ali bezkarnie bije weń serie ciosów. Frazier usiłuje klinczować, by złapać oddech, ale sędzia nie toleruje takich sztuczek i natychmiast rozdziela walczących. Frazier inkasuje atomowe uderzenie w głowę. Jego mięśnie wiotczeją, wyprostowuje się, lekko zatacza, ale instynktownie bierze się w garść. Cofa się do lin, zasłania głowę rękawicami i jakoś – na wyraźnie drżących nogach – przetrzymuje.

Jest coraz goręcej i coraz duszniej. Po obu bokserach pot spływa, jakby stali pod prysznicem. Każdemu ciosowi towarzyszy lecąca z ramion fontanna kropel.

Po 4. gongu walka nieoczekiwanie wyrównuje się. Frazier łapie oddech, wracają mu siły. Zadaje potężne ciosy, których Ali nie jest w stanie blokować.

 – Weź się w garść, mistrzu! – wrzeszczą ludzie z jego ekipy, siedzący obok narożnika.

Ali czuje, że jego przeciwnik odżył, i na koniec rundy krzyczy na niego z wyraźną nienawiścią:

 – Ty głupia pało, ty!

Obelga zamiast zdeprymować Fraziera, mobilizuje go. 5. rundę zaczyna wyraźnie wściekły od zapędzenia Alego do jego narożnika. Tam okłada go seriami ciosów.

 – Wyłaź z tego cholernego rogu! – wydziera się Angelo Dundee, trener Alego, ale jego podopieczny nie ma na to siły. Frazier bije go po nerkach tak potężnie, że pomimo wrzawy na widowni wyraźnie słychać odgłosy uderzeń. W przerwie ekipa usiłuje zmobilizować mistrza.

 – Przestań się bawić! Weź się w garść! – skwierczą nad uchem sekundant i pomocnicy.

Po 6. gongu naprzeciw Alego staje całkiem odmieniony Frazier. W zabójczej duchocie Araneta Coliseum czuć, że odrodził się w nim wielki wojownik. Jego potężne ciosy na przemian trafiają w głowę Alego i w jego korpus. Po chwili zwolnienia tempa straszliwy lewy sierpowy Fraziera uderza go w szczękę. Głowa Alego bezwładnie odskakuje w tył, nogi plączą się. Prezydent Marcos jak oparzony podskakuje w fotelu, Imelda opuszcza nisko głowę, byle nie patrzyć na ring. Ale to nie jest koniec. Mistrz jakoś wytrzymuje trafienie i na chwilę przykleja się do Fraziera.

 – Mówili mi, że Joe Frazier jest spłukany – warczy w ucho swego pogromcy.

 – Ktoś cię okłamał, lalusiu – odpowiada mu Frazier.

Kolejne 3 rundy to przewaga Fraziera. Bije mocno w żebra, nerki i wątrobę. Po trafieniu Alego w twarz z jego ust lecą jakieś krwawe strzępy. Wygląda na to, że z Alego powoli uchodzi życie.

 – Trzymaj się! Weź się w garść! – błagają w przerwach ludzie w jego narożniku. Jednak na Fraziera nie ma sposobu. W 9. rundzie spycha Alego w liny i nieprzerwanie okłada go straszliwymi ciosami. Po gongu Ali, chwiejąc się, wraca do swego narożnika.

 – Do diabła, co tego rżnącego swoją matkę głupka trzyma jeszcze na nogach? – wścieka się w swoim narożniku Frazier.

W kolejnej rundzie Ali inkasuje tyle ciosów, że w pewnym momencie wydaje się, iż musi runąć na deski. Lecz jakoś wytrzymuje to starcie. Następne też. Po 12. gongu widownia przeciera oczy. Ali odradza się. Człowiek, który zainkasował tyle niszczących uderzeń, że dawno powinien leżeć bez życia, coraz częściej trafia prawymi prostymi w twarz Fraziera. Bez litości poluje na jego lewe, zapuchnięte od uderzeń oko.

 – Mój Boże, mistrzu, on już nie ma siły! – zagrzewa Alego trener Dundee.

Rzeczywiście, z Frazierem jest źle. Potężne krwiaki wokół lewego oka zamykają mu powieki. Prawe zalewa mu krew nieznacznie sącząca się z okaleczeń łuku brwiowego. W 13. rundzie Frazier ma już trudności z dostrzeganiem w porę ciosów przeciwnika. Ali bezkarnie masakruje mu twarz. Po jednym z uderzeń ochraniacz wylatuje z ust Fraziera i leci jak pocisk w widownię. Trener Eddie Futch próbuje go poddać, ale Frazier chce się bić dalej.

Przedostatnie, 14. starcie. Ali z całą mocą 30 razy trafia Joego w lewe oko. Frazier ślepnie.

Źródło: Sports Illustraded.com

W przerwie rozanielony Angelo Dundee mówi do Alego:

 – Już jest twój!

Ali jest jednak straszliwie zdemolowany. Czuje się tak, jakby za chwilę miał umrzeć. Prosi, by rozwiązać mu rękawice i poddać go. Dundee nie chce o tym słyszeć.

W przeciwległym narożniku trener Eddie Futch mówi zrezygnowany do Fraziera:

 – Joe, kończę to.

 – Nie, nie, Eddie, nie możesz mi tego zrobić – rzęzi z trudem Frazier. Opuchnięty od uderzeń język zapycha mu usta. Menedżer tłumaczy jak dziecku: – Nie widziałeś nic na oczy przez ostatnie 2 rundy. Niby dlaczego miałbyś coś widzieć w 15.?

Frazier nie poddaje się:

 – Chcę go, szefie.

Jednak gdy podnosi się ze stołka, Futch przytrzymuje go za bark: – Siadaj, synu. Już po wszystkim. Nikt nigdy nie zapomni, czego tu dziś dokonałeś.

Ali jest zwycięzcą. Do tego momentu zresztą u wszystkich 3 sędziów prowadził na punkty: 66:62, 66:60 i 67:62. Widownia szaleje. Wszyscy mają uczucie, że byli świadkami walki, która przejdzie do historii.

Ekipa wyprowadza pod ramiona oślepłego Fraziera. Ali pośród dzikich wiwatów schodzi sam, ale po chwili słabnie i opada na nosze. Na konferencji prasowej mówi tylko:

 – Jestem zmęczony tą całą grą. Niech inni chłopcy się biją. Możecie już nie zobaczyć Alego na ringu.

Lekarz i masażysta przez cały dzień usiłują zreanimować mistrza. Wieczorem czeka go przecież uroczyste przyjęcie w pałacu prezydenckim.

I oto przyjęcie zaczyna się. Drobna, piękna Imelda Marcos w oszałamiającej sukni prowadzi mistrza po czerwonym dywanie do wielkiego bufetu oświetlonego ciężkimi kandelabrami ze świecami. Ali w wizytowym stroju nie wygląda dobrze. Prawe oko ma tak spuchnięte, że z trudem widzi Imeldę. Popękana, okropnie spuchnięta dolna warga przypomina zgniłego banana. Poszarzała, poplamiona krwawymi wylewami skóra twarzy kontrastuje z nienaganną bielą kołnierzyka koszuli. Trzymana przez Imeldę ręka nieustannie drży.

Pani Marcos radośnie bawi mistrza rozmową. Ali odpowiada chrapliwie, z kłopotami. Usiłuje nałożyć coś na talerz, ale nie trafia drżącą ręką. Imelda pomaga mu. Mistrz z najwyższym trudem unosi widelec z przekąską. Nie jest jednak w stanie przeżuć jej porozbijanymi szczękami. Z pełnymi ustami usuwa się w cień.


Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.