7 października 1571 roku odbyła się jedna z najkrwawszych bitew morskich w dziejach Europy – Bitwa pod Lepanto. Zwycięstwo sił chrześcijańskich znacznie wzmocniło morale Europejczyków. W. Kalicki tak opisuje przebieg wypadków:

Miguel Cervantes de Saavedra leży w półmroku na dolnym pokładzie wielkiej galery „Marques”. Od tygodnia 24-letnim hiszpańskim szlachcicem trzęsie febryczna gorączka. Choroba zdaje się przechodzić, lecz Cervantes jest bardzo osłabiony. O 7.30 budzą go z porannej drzemki okrzyki: „Do broni! Do broni!”, i przeciągłe nawoływania bosmanów: „Naprzód! Rzęęę-dem!”. Wioślarze ciągną wiosła w rytm bosmańskich zaśpiewek, drży i skrzypi z nagła wprawiony w ruch kadłub „Marquesa”. Cervantes z trudem wspina się po drabince. Gdy wychodzi przez luk na górny pokład, od świeżego powietrza aż kręci mu się w głowie. Oficerowie piechoty z niepokojem patrzą na rozczochranego młodzieńca w przekrzywionym hełmie, w zastępującej zbroję kamizelce z kilku warstw twardej wołowej skóry, z racji lekkości chętnie używanej w walkach na morzu. Cervantes zasłania ręką oczy, po kilku dniach spędzonych w półmroku oślepione jasnością poranka, i chwiejąc się, woła, by podano mu jego arkebuz. Oficerowie Gabriel de Castaneda i Santiesteban tłumaczą rozgorączkowanemu Cervantesowi, że nie nadaje się do walki. Chory i słaby, stanowiłby wręcz zagrożenie dla towarzyszy broni.

Ale rozegzaltowany Cervantes krzyczy na całe gardło: „Co!? Co inni powiedzą o mnie!? Powiedzą, że nie wypełniłem swojego obowiązku! Wolę umrzeć, walcząc za Boga i mojego króla, niż cackać się ze swoim zdrowiem!”. Kpt. Diego de Urbino klaruje Cervantesowi, że powinien powrócić pod pokład. Ale Miguel gwałtownie oponuje – nie po to przed kilkoma miesiącami wstąpił pod sztandary Świętej Ligi, by w chwili decydującej bitwy z Turkami chować się pod pokładem

Tysiące szlachetnie urodzonych Hiszpanów, Włochów i poddanych cesarza Maksymiliana II Habsburga, podobnie jak Miguel Cervantes, zaciągnęło się do armii Świętej Ligi, by powstrzymać zagrażającą południowej Europie ekspansję imperium tureckiego pod berłem Selima II. Turcy od początku stulecia zajmują kolejne przyczółki w akwenie Morza Śródziemnego. Co prawda, przed 6 laty wielka wyprawa floty Sulejmana Wspaniałego na Maltę została krwawo odparta przez chrześcijańskich obrońców, ale w zeszłym roku Turcy zerwali rozejm i zaatakowali należący do Wenecji Cypr. Wenecka Signoria zwróciła się do państw chrześcijańskich o pomoc. Wsparł ją Pius V. W krótkim czasie, dzięki swemu ogromnemu autorytetowi, surowy, nieprzejednany papież pogodził sprzeczne interesy potężnej Wenecji i innych państw włoskich, Hiszpanii, Portugalii, Zakonu Kawalerów Maltańskich i zorganizował Ligę Świętą do walki z tureckim zagrożeniem. Ogromnym wysiłkiem państwa należące do Ligi wystawiły wielką flotę wojenną. Po długich sporach sponsorów Ligi wodzem chrześcijańskiej armady został Don Juan d’Austria, nieślubny syn Karola V – króla Hiszpanii i cesarza niemieckiego.

Hiszpański monarcha ukrywał swoje ojcostwo. Kazał nazywać chłopca Jeromino i chował jako pazia na swym dworze. Prawowity syn Karola V poznał prawdę o przyrodnim bracie dopiero wtedy, gdy jako Filip II objął tron hiszpański. Zachował się szlachetnie – zatrzymał Don Juana na dworze i powierzył mu dowództwo hiszpańskiej floty na Morzy Śródziemnym.

Don Juan d’Austria ma dopiero 24 lata, ale uważany jest za wybitnego wodza. Przed 2 laty, w bardzo trudnej kampanii w górach, krwawo stłumił powstanie Morysków, arabskich i berberyjskich potomków dawnych Maurów, którzy formalnie przyjęli chrześcijaństwo, lecz potajemnie wyznawali islam.

Młodziutki hiszpański wódz także na morzu pokazuje lwi pazur. Stłumił ambicjonalne spory dowódców flot, wchodzących w skład armady, i zmusił ich do zaakceptowania jego decyzji: nie będzie długotrwałej wojny morskiej na rozmaitych akwenach, wszystko ma się rozstrzygnąć w jednej wielkiej bitwie.

I oto gigantyczna chrześcijańska armada ponad 200 ciężkich wiosłowych galer i galeonów (nie licząc pomniejszych okrętów i mrowia statków), na pokładach których znajduje się ponad 12 tys. marynarzy i 25 tys. żołnierzy, wczesnym rankiem ostrożnie wpływa z Morza Jońskiego do greckiej zatoki Patras. Niedaleko portu Lepanto marynarze dostrzegają żagiel. Po chwili ich oczom ukazuje się w całej krasie potężna turecka flota – ponad 220 galer i galeot, na których zaokrętowanych jest 13 tys. marynarzy, ponad 41 tys. wioślarzy, w większości niewolników i chrześcijańskich więźniów, i blisko 30 tys. żołnierzy.

Armada Ligi Świętej zatrzymuje się. Dowódcy eskadr i kapitanowie poszczególnych okrętów pospiesznie przypływają na flagowy okręt Don Juana „Reala”. Narada wojenna jest krótka. Don Juan zawczasu przygotował szczegółowy plan bitwy, w którym dokładnie przewidział miejsce w szyku i bitewne zadania dla każdego z ponad 200 okrętów. Kapitanowie otrzymują od wodza plany z zadaniami dla swych jednostek. Niektórzy sprzeciwiają się wydawaniu walnej bitwy i stawianiu losów Europy na jedną kartę, ale wódz ucina protesty: „Panowie, czas narad się skończył, nadszedł czas bitwy!”. Don Juan opracował wszystko, nawet rozkaz do załóg. Marynarzy i żołnierzy nie trzeba zresztą zachęcać do walki. Przed 3 dniami do floty Ligi dotarły wieści o upadku Famagusty, ostatniej twierdzy Wenecjan na Cyprze, o złamaniu przez Turków warunków honorowej kapitulacji obrońców, wymordowaniu kilkunastu tysięcy jeńców i obdarciu żywcem ze skóry weneckiego wodza Bragadina. Chrześcijanie dyszą chęcią zemsty. Kapelani pospiesznie odprawiają na pokładach msze, spowiadają żołnierzy, udzielają im rozgrzeszenia.

Na rozkaz Don Juana załogi odrzucają z galer tarany. Dzioby okrętów zanurzają się głębiej, przez co pociski armat będą trafiać w okręty wroga płaskim torem, z większą siłą. Właśnie artylerii przeznaczył wódz floty Ligi rozstrzygającą rolę w tym starciu. Na pokładach jego okrętów znajduje się ponad 1800 armat. Turcy mają ich tylko 750. Galery chrześcijańskie są większe, mocnej zbudowane. Tureckie za to szybsze i zwrotniejsze. Ale bitwa rozegra się w wąskim przesmyku. Tu nie ma miejsca na subtelne manewry, decydujące znaczenie ma za to odporność kadłubów na ogień dział i na uderzenia taranów wroga.

Wódz floty tureckiej Muezzinzade Ali Pasza jest zaskoczony nieoczekiwanym pojawieniem się chrześcijańskiej armady, ale szybko opanowuje się i wydaje rozkazy. Marynarze smarują pokłady łojem i smołą, by utrudnić giaurom abordaż. Okręty obu flot ustawiają się naprzeciw siebie. Galery Ligi stoją tak gęsto, że linie ich wioseł są odlegle raptem o parę metrów.

O 9.30 na okrętach chrześcijańskich zrywa się wielki okrzyk „Jezus! Maria!”. Turcy wołają „Allach akbar!” (Allach jest wielki). Obie floty ruszają do walki. Armaty okrętów Ligi pustoszą muzułmańskie galery, ale i tak ostateczne rozstrzygnięcie przynoszą abordaże i walki wręcz na pokładach tureckich jednostek. Bitwa rozpada się najpierw na 3 osobne starcia centrów i skrzydeł obu flot, w końcu zaś na ponad 100 pojedynków na wodzie. Ok. południa Wenecjanie na lewym skrzydle floty Ligi rozbijają szyk muzułmańskiej floty, palą i zdobywają w walce dziesiątki tureckich galer. W centrum, gdzie walczą najlepsze okręty obu stron, bój jest szczególnie zacięty. Na lewym skrzydle centrum znajduje się „Marques”. Na jego pokładzie Miguel Cervantes z arkebuzem w ręku dowodzi 12 piechurami. Jedna z tureckich galer jest tuż-tuż. Huczą wystrzały, od dymu prochowego robi się ciemnawo. Kula z tureckiego muszkietu przebija skórzany ochraniacz. W piersi Cervantesa zieje krwawa dziura. Miguel upuszcza arkebuz na pokład, utrzymuje się jednak na nogach. Wyciąga z pochwy rapier i rzuca się z towarzyszami na pokład tureckiej galery. Drugi pocisk masakruje jego lewą rękę. Zbryzgany krwią Miguel walczy dalej. Dopiero po zdobyciu tureckiego okrętu towarzysze odnoszą go pod pokład „Marquesa”. Cervantes jest dumny i szczęśliwy – przelał krew za wiarę i króla. Postrzelona ręka jest bezwładna, ale to nic, to nie przekreśla literackich marzeń – do pisania wystarczy jedna ręka.

Chrześcijanie i muzułmanie walczą w religijnym uniesieniu ze straszliwą zajadłością. Nie daje się pardonu pokonanemu przeciwnikowi, nie zważa się na własne życie.

Okręty flagowe obu flot, ogromny „Real” z Don Juanem na pokładzie i niewiele mniejszy „Sułtan” z wodzem tureckim Muezzinzade Ali Paszą, uderzają na siebie.

Grzmią setki arekebuzów i rusznic, trup ściele się gęsto. Turcy w walce wręcz bronią się zaciekle. Don Juan rozkazuje uwolnić galerników i dać im broń. Obiecuje im wolność i nagrody. Dopiero to i pomoc innych okrętów Ligi przeważa szalę zwycięstwa. Tylko co dziesiąty marynarz i żołnierz na „Realu” nie odniósł ran.

Na pokład galery „Doncella” upada turecki granat. Kapitan artylerii króla Hiszpanii Filipa II Federigo Venusta chwyta pocisk, chcąc wyrzucić go za burtę. W tej samej chwili granat eksploduje i urywa mu lewą rękę. Dłoń dynda jedynie na skrawku skóry i ochłapie mięsa. Venusta wyciąga z buta marynarski nóż i prosi jednego z podkomendnych, by uciął mu dłoń do reszty. Artylerzysta mdleje. Venusta odcina ją sam. W ogniu walki nikt nie ma czasu bandażować buchającego krwią kikuta. Venusta schodzi pod pokład, łapie kurę, która stanowi żywy prowiant, jednym cięciem noża zabija ją, drugim rozcina jej podbrzusze. Krwawiący kikut wciska w trzewia kury, wraca na pokład, każe opatrunek z kury przywiązać paskiem do ramienia i już chwilę później z rapierem w prawicy rzuca się na Turków.

Markiza Munoza, zaokrętowanego na galerze „San Juan”, podobnie jak Cervantesa, trawi silna gorączka. Ale markiz także zrywa się do walki. Gdy galera uderza w burtę tureckiego okrętu, Munoz jako pierwszy rzuca się do abordażu. W tłumie muzułmańskich marynarzy walczy jak lew. Jednego po drugim kładzie trupem, ale sam także inkasuje ciosy. Raz po raz trafiają go strzały, pocisk armatni urywa mu nogę. Do głównego masztu tureckiej galery doskakuje, tnąc Turków rapierem na jednej, ocalałej nodze, z 9 kulami tkwiącymi w ciele. Osuwa się na pokład i woła do swych towarzyszy broni: „Panowie, niech każdy z was zrobi wszystko, na co go stać”. Chwilę później nie żyje.

Z pola walki zręcznie wymyka się tylko jedna eskadra Ułudż Alego. Gdy wczesnym popołudniem wiatr zwiewa znad zatoki dymy, zwycięzcom ukazuje się dantejski widok: woda po horyzont usłana się gęsto resztkami okrętów, trupami i setkami tonących.

Zginęło niemal 25 tys. walczących, w tym 7600 chrześcijan. Morska potęga Turcji została złamana.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.