12 października 1960 roku radziecki przywódca Nikita Chruszczow przemawiał "za pomocą buta" podczas obrad Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Dyskutowano wtedy na temat likwidacji systemu kolonialnego i debata ta przeszła do historii. O tym, jak wyglądała przypomina nam dziś W. Kalicki:

Późnym popołudniem sala Zgromadzenia Ogólnego ONZ w Nowym Jorku wypełnia się. Dziś w debacie na temat likwidacji systemu kolonialnego przemawiać będzie premier ZSRR Nikita Siergiejewicz Chruszczow.

Sowiecki przywódca już rok wcześniej, podczas swej pierwszej wizyty w Stanach Zjednoczonych, pokazał się Zachodowi jako twardy, niedający się zbić z pantałyku orator i polemista, skłonny do niekonwencjonalnych, wręcz dziwacznych zagrywek. Nie ukrywał się za kordonem podwładnych, nie wysługiwał się rzecznikiem prasowym. Chętnie rozmawiał na każdy temat z każdym napotkanym Amerykaninem, wygłaszał komentarze, aforyzmy, pouczał. Ale potrafił też zaatakować. Gdy w waszyngtońskim klubie prasowym dziennikarze zanadto przycisnęli go do ściany, pogroził: „Jeśli będziecie mi podrzucać zdechłe szczury, to ja mogę wam podrzucić stertę zdechłych kotów!”.

Jeszcze barwniej przebiega jego druga wizyta w Nowym Jorku.

Na początku września Kreml ujawnił, że delegacji sowieckiej na Zgromadzenie Ogólne przewodniczyć będzie osobiście Chruszczow. Wiadomość ta stała się światową sensacją. Rządy wielu państw natychmiast dostosowały składy swych delegacji do rangi sesji Zgromadzenia Ogólnego. Do Nowego Jorku przybyli przywódcy i szefowie rządów z całego świata. Amerykańskie władze, pod pozorem zachowania środków bezpieczeństwa, ograniczyły strefę pobytu sowieckiego przywódcy do Manhattanu. Ale Chruszczow nic sobie z tego nie robi. Wychodzi na balkon siedziby sowieckiej delegacji przy 680 Park Avenue i odpowiada na pytania dziennikarzy tłumnie stojących na chodniku. Zwołał konferencję prasową na ulicy (blokując przy tym ruch samochodów). Pod koniec września dwukrotnie, podczas przemówień sekretarza generalnego ONZ Daga Hammarskjölda i brytyjskiego premiera Harolda Macmillana, walił rękami w blat swojego stolika.

Wczesnym wieczorem przewodniczący Zgromadzenia Ogólnego, stały przedstawiciel Irlandii Frederick H. Boland, otwiera posiedzenie i zaprasza na mównicę Nikitę Chruszczowa.

Dreszcz emocji przebiega przez wielką salę. Będzie się działo!

Ale nic z tego. Sowiecki premier przemawia spokojnie. Domaga się natychmiastowego przyznania niepodległości wszystkim koloniom i terytoriom zależnym na świecie. Kolonializm nazywa niesprawiedliwością i zagrożeniem dla światowego pokoju. Na koniec żąda, by to Zgromadzenie Ogólne, a nie Komitet Polityczny, zajęło się kwestią sowieckiego wezwania do likwidacji kolonializmu.

Po Chruszczowie głos zabiera przedstawiciel Filipin, senator Lorenzo Sumulong. Długo, szczegółowo przedstawia korzyści gospodarcze i polityczne, jakie stały się udziałem Filipin w czasie, gdy były one faktyczną kolonią USA.

Na twarzach delegatów krajów socjalistycznych rysuje się słabo skrywana wściekłość.

Sumulong przechodzi do spraw Europy Wschodniej.

 – Ludzie wschodniej Europy zostali połknięci przez Związek Radziecki, są pozbawieni praw politycznych i obywatelskich – stwierdza Filipińczyk.

Ze swego miejsca zrywa się minister spraw zagranicznych komunistycznej Rumunii Eduard Mezincescu. Uniesioną ręką daje znak, że chce natychmiast replikować. Przewodniczący Boland udaje, że tego nie widzi.

Mezincescu wytrwale stoi z uniesioną ręką. W końcu, rozzłoszczony, siada.

Na pomoc rumuńskiemu towarzyszowi rusza sam Chruszczow. Zrywa się ze swego fotela, nieproszony przez przewodniczącego Bolanda, podchodzi do mównicy i unosi ramię w geście, jakim sowieccy obywatele zwykli rozpychać się w kolejkach. Oszołomiony tą interwencją senator Sumulong odsuwa się od mikrofonu. Na to tylko czeka sowiecki premier.

 – Czemu, kiedy reprezentanci niektórych krajów chcą się wypowiedzieć, nie są dopuszczani do głosu, podczas gdy ta służalcza kreatura amerykańskiego imperializmu ma prawo głosu? Czemu przewodniczący, który wyraźnie sympatyzuje z kolonialną dominacją, nie powstrzymuje go? Czy to jest sprawiedliwe? – pyta retorycznie Chruszczow.

Sala zamiera, słychać byłoby lot muchy, gdyby oczywiście muchy dopuszczono na obrady.

 – Nie, to nie jest sprawiedliwe! – odpowiada sam sobie Nikita Siergiejewicz i zadowolony, uśmiechnięty wraca na swoje miejsce.

Oficjalny tłumacz ONZ z rosyjskiego najwyraźniej nie jest przygotowany na przekładanie obelg. Przez dłuższą chwilę próbuje rozgryźć znaczenie nieznanych słówek. Głośno zastanawia się: „Gnojek”? Może: „Lizus”? „Klakier”?

Filipińczyk Sumulong słucha tych dywagacji jak skamieniały. Oszołomiony, rozważa w myślach obelgi sowieckiego premiera. Zadaje przez mikrofon kilka pytań tłumaczowi. Przewodniczący Boland obawia się nieprzewidzianej reakcji Filipińczyka i prosi go, by w imię powagi obrad za wszelką cenę zachował spokój. Senator Sumulong z wysiłkiem wraca do swego przemówienia.

Chruszczowa opuszcza dobry humor.

Siedzący z tyłu Jewgienij Litoszko, szef amerykańskiej redakcji „Prawdy”, ze zdumieniem spostrzega, że głowa i barki Chruszczowa znikają pod stojącym przed sowieckim premierem stolikiem, a nad blatem unoszą się jego tęgie pośladki. Po kilku sekundach jednak głowa Chruszczowa pojawia się na wierzchu. Sowiecki premier ma czerwoną z wysiłku twarz. W ręku triumfalnie trzyma but. Jasny, na grubej podeszwie.

Chruszczow najpierw zamierza się butem, jakby chciał nim cisnąć w przemawiającego Sumulonga. Filipińczyk nieco zwalnia, ale mówi dalej. Chruszczow z całej siły wali obcasem o pulpit swego stolika. Sumulong nie przerywa. Chruszczow wali butem dalej. W końcu odkłada go na brzeg blatu i zaczyna uderzać pięściami. Prawą, lewą, obiema naraz i znów prawą, lewą. Wygląda to jak występ perkusisty. Pozostali członkowie sowieckiej delegacji jeden po drugim przyłączają się do bębnienia pięściami w blaty. Część delegatów zachodnich śmieje się, część komentuje sowiecki występ z oburzeniem.

W końcu Chruszczow znów nurkuje pod stolikiem. Po dłuższej chwili wyłania się jego dziecinnie rozradowana twarz. Udało się zawiązać sznurówkę.

Lorenzo Sumulong kończy swe wystąpienie. Nieoczekiwanie opowiada się za procedurą debatowania o kolonializmie zaproponowaną przez Chruszczowa. Najwyraźniej lekcja z butem odniosła skutek.

Sowiecki premier natychmiast wyskakuje na mównicę i z zadowoleniem konstatuje, że szanowny przedstawiciel Filipin nie był jednak tak beznadziejny, jak się początkowo wydawało.

 – Na szczęście możemy mieć nadzieję, że w końcu dorośnie i zrozumie te sprawy – kończy Chruszczow.

Audytorium bije brawo, Nikita Siergiejewicz kiwa głową publiczności jak iluzjonista po udanym występie. Frederick Boland zarządza przerwę.

W foyer gmachu ONZ sowiecki premier naprędce organizuje konferencję prasową. Pytany przez amerykańskiego dziennikarza o rozbrojenie, wzrusza ramionami, obmacuje kieszenie, wyciąga futerał na okulary i malutki scyzoryk do temperowania ołówków.

 – To moja jedyna broń. – Po chwili dodaje: – No, mam to, ale czy da się tym przebić taki wór, jakim jest Wadsworth?

James J. Wadsworth, stały przedstawiciel USA w ONZ, zaszedł Chruszczowowi za skórę podczas poprzednich posiedzeń Zgromadzenia Ogólnego.

Wieczorem, po przerwie, wcale nie jest lepiej. Propozycję ZSRR w sprawie debaty o kolonializmie popierają Gwinea, Ghana i Indie, ale zjadliwie polemizują z nią minister stanu Wielkiej Brytanii David Ormsby-Gore i przedstawiciel Nowej Zelandii Ross Shanahan.

Asystent sekretarza stanu USA Francis O. Wilcox prawdziwym problemem kolonialnym nazywa sytuację we wschodniej Europie. Natychmiast zrywa się z protestami Rumun Mezincescu. Chruszczow znów ściąga but, wali obcasem i pięściami w pulpit, grozi palcem Wilcoxowi. Teraz także inne delegacje krajów komunistycznych wymachują rękami, biją dłońmi w stoliki, wrzeszczą.

Frederick Boland ignoruje żądania delegatów komunistycznych, by natychmiast dopuścił ich do głosu, wzywa do zachowania powagi i spokoju.

Mezincescu wreszcie dopada do mównicy. Krytykuje Bolanda za sposób, w jaki prowadzi on sesję. W końcu Rumun uderza w czułe miejsce Irlandczyka – podział jego wyspy na Irlandię i część brytyjską.

 – Irlandzki naród, w nie mniejszym stopniu niż inne narody, ma prawo do wolności – głosi Mezincescu.

Boland tak silnie uderza młotkiem przewodniczącego o podstawkę na swym pulpicie, że łamie trzonek. Obuszek frunie nad jego głową. Irlandczyk jest tak zdenerwowany, że natychmiast przerywa obrady i odracza sesję, nie podając nawet terminu jej wznowienia.

Sowiecka delegacja z triumfującymi minami opuszcza gmach ONZ. Chruszczow mówi w przejściu oblegającym go dziennikarzom, że dzisiejszy incydent pokazał, jak rozdygotana jest sytuacja Narodów Zjednoczonych.

 – To początek końca – macha ręką w stronę sali Zgromadzenia Ogólnego.

Ktoś z dziennikarzy pyta, czy fakt, że sowiecka propozycja debaty antykolonialnej nie była dziś przegłosowana, nie jest porażką ZSRR.

Chruszczow szczerzy zęby w szerokim uśmiechu:

 – A jakaż to porażka? Główne narzędzie przewodniczącego Zgromadzenia Ogólnego jest złamane. On walił młotkiem tak, że go złamał. Jak on mógł później prowadzić posiedzenie? Bez młotka?

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.