24 marca 1794 roku Tadeusz Kościuszko składając na rynku krakowskim uroczystą przysięgę stanął na czele insurekcji przeciw Rosji. W Kalicki przypomina nam dziś o tym wydarzeniu:

Północ już dawno minęła, ale w głównym salonie na parterze pałacyku Wodzickich na Piaskach, przedmieściu Krakowa, kandelabry biją żółtawym blaskiem świec. Jasno jest na całym parterze: i w obu gabinetach gospodarza gen. Wodzickiego, i w tuzinie pozostałych pomieszczeń. W salonie obecna jest śmietanka patriotycznej krakowskiej konspiracji – ziemianie Józef Gabriel Taszycki i Jan Maj, ks. Franciszek Dmochowski, kasztelan czchowski Stefan Dembowski, bibliofil Tadeusz Czacki, Aleksander Linowski, zbiegły przed rosyjskimi represjami z Warszawy Joachim Moszyński, wicebrygadier Jan Ludwik Manget, oficerowie stacjonującego w Krakowie 2. Regimentu Piechoty: mjr Konstanty Lucke, mjr Jan Kalk, kpt. Jan Krzycki, kpt. Usielski. Wszyscy z uwagą słuchają młodego, szczupłego mężczyzny bez zarostu, z długimi, prostymi włosami, wydatnym, orlim nosem, odzianego w szarą czamarę w wąskie zielone paski. To Tadeusz Kościuszko, który za kilka godzin stanąć ma na czele insurekcji.

Przed 2 laty gen. Kościuszko świetnie zasłużył się w wojnie w obronie Konstytucji 3 maja. Po kapitulacji króla Stanisława Augusta wyjechał na emigrację i przyłączył się do spisku insurekcyjnego kierowanego przez Ignacego Potockiego i Hugona Kołłątaja. Brutalne rządy carskiego posła Igelströma i targowiczan sprzyjają wybuchowi powstania.

Insurekcja tak naprawdę rozpoczęła się nieformalnie przed 12 dniami – gen. Antoni Madaliński odrzucił rosyjski rozkaz zredukowania stanu Wielkopolskiej Brygady Kawalerii Narodowej i na jej czele ruszył z Ostrołęki na Kraków. Ciągle jednak jest to bunt wojskowego oddziału, a nie ogólnonarodowe powstanie.

Nocne godziny płyną; Kościuszko i spiskowcy gorączkowo naradzają się nad szczegółami porannej inauguracji powstania. Ustalono je już dawno, ale nieoczekiwanie zmieniły się istotne okoliczności. Zamiar ogłoszenia insurekcji 23 marca na Wawelu jest już nieaktualny. Kościuszkę mocno poruszyło wyjście rosyjskiego oddziału płk. Łykoszyna z Krakowa. Skoro miasto jest w rękach polskich, nie ma sensu konspiracyjnie zaprzysięgać Aktu powstania… na Wawelu, lecz uczynić to trzeba na Rynku, w obliczu krakowskiego ludu, decyduje Kościuszko. Przyszły naczelnik insurekcji dezawuuje potajemnie wydrukowany już, przez obecnego w salonie Jana Maja, Akt powstania obywatelów mieszkańców województwa krakowskiego 1794 r. marca 23 w Krakowie na zamku. Kościuszko wprowadza poprawki do tekstu przygotowanego wcześniej przez Ignacego Potockiego i Hugona Kołłątaja. Dla mniej uważnych uczestników nocnej narady w pałacyku Wodzickich zmiany te są jedynie stylistyczną kosmetyką, ale Kościuszko wie, co robi. Zmiany w istocie oznaczają wyraźne wzmocnienie władzy Naczelnika. Oto w paragrafie pierwszym stwierdzenia o mianowaniu Kościuszki najwyższym i jedynym naczelnikiem zastąpione zostają frazą: „Obieramy i uznajemy Tadeusza Kościuszkę za Najwyższego i jedynego Naczelnika […]”. W dyspozycji, iż organizowanie siły zbrojnej należeć ma do władzy jedynej Naczelnika, Kościuszko zmienia grzecznościowe w istocie słówko „jedynej” na: „jedynie”.

Praca nad tekstem Aktu powstania… przeciąga się aż do godzin porannych.

Skoro świt, zaczyna się odprawa oficerów oddziałów stacjonujących w Krakowie. Oficerowie ci po raz pierwszy słyszą o insurekcji. Wieść tę przyjmują z entuzjazmem i ochoczo deklarują chęć walki w narodowych barwach. Inna sprawa, że dla zachęty konspiratorzy opowiadają oficerom, iż insurekcja jest częścią wielkiego europejskiego rewolucyjnego zrywu przeciw tyranom; w tym samym czasie co polscy insurgenci powstać mają przeciw gnębiącym ich despotom Węgrzy, Szwedzi, Duńczycy.

Oficerowie otrzymują pierwsze powstańcze rozkazy: obsadzić wojskiem poczty i kasy pieniężne, nie wypuszczać nikogo z miasta, dla przyjezdnych otworzyć jedynie Bramę Floriańską. Zaraz też pędzą do swoich oddziałów.

Dochodzi 6.00. Dnieje. Z pałacyku Wodzickich rusza umyślny do klasztoru oo. Kapucynów i zawiadamia gwardiana o. Tadeusza, że wielmożny pan Kościuszko przybył do Krakowa i lada chwila stanie na czele insurekcji narodowej, nasamprzód jednak chciałby ze swymi oficerami poświęcić ostrza mające bronić ojczyzny. O. Tadeusz w mig zjawia się u furty ogrodowej pałacyku Wodzickich i cierpliwie, mimo przejmującego chłodu, czeka. Jakoż zjawia się Kościuszko w towarzystwie gen. Wodzickiego i kilku oficerów, dla których na nocnej naradzie pilnych zadań nie było. Gwardian prowadzi ich do kaplicy Loretańskiej kościoła Kapucynów. Tam, przed ołtarzem zbudowanym z biurka wielkiego wojownika króla Jana III Sobieskiego, o. Tadeusz odprawia mszę św. Na stopniach ołtarza konspiratorzy składają swe szable. Po mszy kapłan błogosławi broń. Kościuszko bierze swoją szablę, za nim podnoszą broń pozostali oficerowie. Wszyscy składają przysięgę, że w walce za wiarę i ojczyznę życia swego szczędzić nie będą. O. Tadeusz, wzruszony, przemawia:

 „Jak niegdyś jeden z kapucynów, wielebny ojciec Marek d’Aviano, błogosławił Przesławnemu Królowi Polskiemu Sobieskiemu, tak ja wam błogosławię”. Spiskowcy całują krzyż, a kapłan kropi ich wodą święconą.

Kapucyn brat Antoni odprowadza konspiratorów do pałacyku Wodzickich. Kościuszko zagłębia się w lekturze raportów.

Rozesłani przed świtem z pałacyku Wodzickich oficerowie nie zasypiają gruszek w popiele. Skoro świt żołnierze obsadzają miejskie bramy, nikogo z Krakowa nie wypuszczają. Miejscy strażnicy zawiadamiają o tym prezydenta Krakowa Filipa Lichockiego. Człek to marnego charakteru. Wybrany ledwie przed 3 tygodniami na prezydenta, nominację swą ostro oblewał z dowódcą rosyjskiego kontyngentu ppłk. Łykoszynem, zresztą w tym samym klasztorze Kapucynów, w którym teraz święcił ostrze swej szabli Kościuszko. Lichocki za sprawą narodową słabo obstaje, przy tym wielkie ma o sobie mniemanie. Zerwany ze snu, wysyła strażnika do dowódcy piechoty garnizonu krakowskiego płk. Adama Kczewskiego (a przy tym jednego z filarów kościuszkowskiej konspiracji, o czym Lichocki nie ma pojęcia) z żądaniem wyjaśnień. Pułkownik odpowiada przez posłańca dyplomatycznie, iż wykonuje tylko rozkazy zwierzchności, a same niedogodności trwać będą niedługo, parę godzin raptem.

Jakiej znowu zwierzchności?

Lichocki kilkanaście godzin wcześniej osobiście asystował wsadzaniu przez rosyjskiego ppłk. Łykoszyna jego żony do kolaski i pośpiesznemu wymarszowi carskich jegrów z miasta. Jaka zatem zwierzchność?

Lichocki wzywa do siebie radnego Ignacego Laszkiewicza i zaczyna się ubierać. Laszkiewicz radzi prezydentowi, by raczej się ukrył, bo sytuacja wygląda na mocno niepewną. Lichocki nie jest pewien, co ma czynić.

O 8.00 do mieszkania Lichockiego przybywa por. Biegański, świeżo upieczony adiutant Kościuszki, z poleceniem od gen. Wodzickiego, by już na 9.00 prezydent zwołał do ratusza miejskich rajców i urzędników, zaś kongregację kupiecką i cechy rzemieślnicze na Rynek. Prezydent pyta, co się dzieje, porucznik jednak nie potrafi składnie odpowiedzieć. Lichocki nie ma czasu na zastanowienie, bo chwilę później do drzwi jego mieszkania puka kolejny adiutant Kościuszki, kpt. Józef Wasilewski, i pyta, czy zarządzenia już wydane. Po czym wydaje polecenie następne: prezydent ma zaraz stawić się w pałacyku Wodzickich przed obliczem Kościuszki.

Skonsternowany Lichocki zamiast do Kościuszki idzie do ratusza. Tam pyta przybyłych już 8 rajców, co ma czynić: iść do Wodzickich czy raczej pozostać w ratuszu, czekać na wezwanie Kościuszki? W końcu cóż ten Kościuszko, żaden to urzędnik koronny, raptem taki sam on szlachcic, jak i Lichocki!

Rajcowie w końcu jednak postanawiają, że iść trzeba. Na wypadek zamieszek magistrat decyduje się wypłacić urzędnikom z góry miesięczną pensję.

Gdy Lichocki na czele 3 przydanych mu rajców wkracza do pałacyku Wodzickich, Kościuszko rozmawia z austriackim komendantem kordonu granicznego na Podgórzu kpt. Weberem. Kościuszko zaprosił go na kurtuazyjną rozmowę, by zapewnić, że insurekcja respektować będzie neutralność Austrii.

Gdy Weber wychodzi, Kościuszko zbliża się do Lichockiego. Szybszy jest jednak gospodarz. Gen. Wodzicki dopada prezydenta i ruga go jak rekruta – Lichocki już poprzedniego dnia wiedział, że ppłk Łykoszyn z wojskiem wychodzi z Krakowa, lecz nikomu z polskich wojskowych o tym nie powiedział. Lichocki tłumaczy mętnie, że rosyjski pułkownik chciał jedynie oddać pożyczone książki, co tylko wzbudza w gen. Wodzickim kolejny atak złości. Interweniuje Kościuszko – nieważne, jakim Lichocki był prezydentem wobec Moskali, ważne, by teraz był lojalny wobec Naczelnika insurekcji.

Dochodzi 10.00. Obecni w pałacyku Wodzickich ruszają w stronę Rynku. Najpierw idą Lichocki i 3 rajcowie, potem Kościuszko w towarzystwie szambelana Dembowskiego, za nimi generałowie Wodzicki, Taszycki, ks. Dmochowski, poseł Linowski, a potem pozostali.

W Rynku stoi już w dwuszeregu I. Batalion 3. Regimentu Czapskiego. W ostrym słońcu pięknie wyglądają granatowe mundury z czerwonymi wypustkami i srebrnymi guzikami. Na czele – ppłk Kczewski na koniu. Obok stoi półkompania artylerzystów Małachowskiego w ciemnozielonych uniformach z czarnymi wypustkami i guzikami złotymi. Za dwuszeregami stoją tłumy tak wielkie, że wypełniają cały Rynek. Na widok Kościuszki zrywa się wrzawa. Gdy jedni krzyczą: „Niech żyje Polska!” „Wiwat Kościuszko!”, „Równość i wolność!”, „Wolność lub śmierć!”, inni trwożliwie spoglądają na szczupłą, wyprostowaną sylwetkę Kościuszki i rozognione tłumy.

Kościuszko krótko przemawia do wojska, po czym poseł Linowski odczytuje Akt powstania… Kościuszko powtarza za Linowskim słowa przysięgi:

 „Ja, Tadeusz Kościuszko, przysięgam w obliczu Boga całemu Narodowi Polskiemu, iż powierzonej mi władzy na niczyj prywatny ucisk nie użyję, lecz jedynie dla ochrony całości granic, odzyskania samowładności Narodu i ugruntowania powszechnej wolności używać będę. Tak mi Panie Boże dopomóż i niewinna męka Syna Jego”.

W tłumie krakowian rajca Florkowski nic nie słyszy. I nic nie rozumie. Pyta jakiegoś plebejusza, co się stało. „Albo zginiemy i zagrzebiemy się w ruinach własnego kraju, albo oswobodzimy ziemię naszą! A kto nie z nami, ten przeciw nam!” – drze się obdartus na całe gardło.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.