26 kwietnia 1986 roku miała miejsce katastrofa w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej. Była to największa katastrofa w historii energetyki jądrowej i jedna z największych katastrof przemysłowych XX wieku. Za sprawą W. Kalickiego przypominamy tamte tragiczne wydarzenia:

Punktualnie o północy dyżur w sterowni IV bloku elektrowni atomowej w Czarnobylu obejmuje zmiana nr 5. Przed półkolistym pulpitem sterowniczym z setkami wskaźników, zegarów, lampek i pokręteł zasiada naczelnik zmiany inż. Aleksander Akimow. Lewa strona pulpitu przeznaczona jest do sterowania reaktorem. Tam siada st. inż. sterowania reaktorem Leonid Toptunow. Przy prawym skrzydle pulpitu, służącym do sterowania turbinami elektrowni, jest już st. inż. sterowania turbinami Igor Kirszenbaum. Między nimi miejsce zajmuje st. inż. sterowania blokiem Borys Stolarczuk.

W klimatyzowanej sterowni powinno siedzieć tylko tych 4 inżynierów. Ale dziś w nocy jest tu tłok. Z tyłu siedzi zastępca głównego inżyniera elektrowni Anatolij Diatłow, szczupły, gładko zaczesany mężczyzna w średnim wieku. Obok niego – inż. Miedlenko ze zjednoczenia „Dontechenergo”, inżynierowie z Charkowskiej Fabryki Turbin i część zmiany nr 4. W sumie tuzin osób. Wszyscy obserwują eksperyment.

Eksperyment zaczął się przed 23 godzinami. Podjęto go, bo zbudowany w 1983 roku IV blok został wadliwie zaprojektowany i wyposażony. Wszystkie urządzenia czarnobylskiej elektrowni, w tym także służące do obsługi reaktora w wypadku awarii, zasilane są prądem z turbin napędzanych przez parę z reaktora atomowego. Gdyby para przestała dopływać do turbin, zabrakłoby prądu do awaryjnej obsługi reaktora. Na taką możliwość blok IV zaopatrzono w rezerwowy generator napędzany silnikiem Dieslowskim. Projektanci wyliczyli, że zanim turbina napędzana siłą inercji przestanie wirować, generator Diesla zdąży rozpędzić się do potrzebnych obrotów.

Ale w praktyce okazało się, że generatory rozpędzają się zbyt wolno. Do osiągnięcia pełnej mocy potrzebują 40 sekund, a moc ta potrzebna jest już po upływie kilkunastu sekund. W normalnym świecie nie byłoby wielkiego problemu – kupiono by lepsze generatory Dieslowskie. Ale w świecie komunizmu, w świecie wskaźników, rubli dewizowych, przydziałów, limitów, w tym świecie o kupieniu potrzebnego generatora (choć produkuje takie sąsiednia, też komunistyczna, Polska) nie ma mowy. Inżynierowie ze zjednoczenia „Dontechenergo” przeprojektowali zatem główny generator parowy tak, by dłużej wytracał swe parametry po odłączeniu pary. Kupno nowego generatora Diesla byłoby wielokrotnie tańsze i prostsze, ale wiadomo – komunizm.

Od wczoraj inżynierowie testują udoskonaloną turbinę. Choć przepisy wymagają, by tego typu próby prowadzić pod nadzorem głównego konstruktora reaktora oraz państwowego nadzoru atomowego, główny inżynier elektrowni Anatolij Fomin, jego zastępca Diatłow i kierownik wydziału reaktorów Aleksander Kowalenko zdecydowali, że poeksperymentują samodzielnie. Wczoraj o godz. 14.00, w 13. godzinie prób, Diatłow polecił – zgodnie z programem eksperymentu – odłączyć system chłodzenia awaryjnego. Wkrótce eksperymentatorzy mieli przystąpić do zatrzymania turbiny. Ale nagle z kijowskiej dyspozytorni mocy przyszło polecenie, by wyłączenie wstrzymać jeszcze na parę godzin – w sieci brakło energii. Polecenie wykonano. Turbina pracowała. Zmęczeni inżynierowie zapomnieli tymczasem, że pracuje ona z wyłączonym systemem chłodzenia awaryjnego.

Kijów zezwolił na wyłączenie jej dopiero wczoraj, późnym wieczorem. Inżynierowie słaniali się na nogach, ale żądny sukcesu Diatłow zarządził kontynuowanie eksperymentu. Odłączono tzw. ŁAR, system automatycznej regulacji mocy reaktora atomowego. Od tej pory nad reaktorem zapanować mogli już tylko operatorzy, sterując ręcznie jego parametrami. To trudna sztuka. Sprostać jej będą musieli inżynierowie piątej zmiany – zmęczeni, zestresowani wcześniejszymi, długotrwałymi przygotowaniami do eksperymentu.

Jest 5 minut po północy. Piąta zmiana przejmuje sterowanie blokiem. Inż. Toptunow stopniowo, powoli obniża moc reaktora. Ma utrzymać ją ostatecznie na poziomie 1500 MW. Ale o godz. 00.28 Toptunow popełnia błąd operatorski. Moc reaktora gwałtownie spada do 30 MW. Reaktor wchodzi w stan niestabilny. Jego rdzeń zaczyna się zatruwać niebezpiecznymi izotopami, głównie ksenonem-135. Diatłow zrywa się z fotela, biega na operatorami, krzyczy: „Japońskie karaski! Nie potraficie! Analfabeci! Zerwaliście doświadczenie!”. Czas płynie, reaktor niebezpiecznie zatruwa się. Co robić?

Toptunow gorączkowo naradza się z Akimowem. Za ich plecami Diatłow wrzeszczy, by natychmiast zwiększyć moc, bo nie będzie eksperymentu. W końcu Toptunow podejmuje jedynie słuszną decyzję: „Nie będę zwiększał mocy”. Popiera go Akimow. Rozwścieczony Diatłow rozkazuje mu – wbrew instrukcji obsługi reaktora – wyciągnąć wszystkie pręty sterujące ze strefy aktywnej reaktora. Toptunow odmawia. To byłoby igranie z ogniem, atomowym ogniem. Wtedy Diatłow krzyczy, że jeśli Toptunow nie wykona jego polecenia, to wykona je inż. Trehub, szef zmiany operatorów bloku IV, która skończyła pracę o północy i która z ciekawości została w sterowni. Popiera go Fomin.

Młodziutki, zaledwie 25-letni Toptunow boi się, że jeśli uprze się i jeszcze raz odmówi, Diatłow wyrzuci go z pracy. Wyciąga pręty sterujące. Nic już nie może powstrzymać eksplozji reaktora.

Ale to nie koniec szaleństw Diatłowa. Teraz każe on odłączyć automatyczny system opuszczania prętów bezpieczeństwa do strefy aktywnej reaktora. Pod presją wrzasków Diatłowa Fomin odłącza system. Jest godz. 0.43.

15 minut później Diatłow poleca włączyć dodatkowe pompy układu chłodzącego. To część planowanego eksperymentu, ale w tej krytycznej sytuacji włączenie ich pogarsza jeszcze chłodzenie reaktora. Borys Stolarczuk miota się przy swojej części pulpitu sterowniczego. Usiłuje ustabilizować niebezpiecznie spadające ciśnienie pary w newralgicznej części systemu chłodzącego. Niczym multiinstrumentalista przesuwa suwaki, kręci pokrętłami, ale wszystko na nic.

Wrzaski i wyzwiska Diatłowa odebrały operatorom bloku resztki instynktu samozachowawczego. Udziela się im histeria Diatłowa – eksperyment ponad wszystko! Aby eksperyment uratować, wyłączają ostatnie zabezpieczenie, uruchamiające proces wygaszania reaktora w wypadku przekroczenia parametrów cieplnych.

Jest godz. 1.22,5 sekundy. Toptunow zauważa katastrofalne zmiany parametrów reaktora. Wyłączyć, wyłączyć ten reaktor! Ale Diatłow niczym bokser zamroczony ciosem nie reaguje na nic, co mogłoby zakłócić wymarzony eksperyment. Poleca inż. Kirszenbaumowi odłączenie dopływu pary to turbiny. Czyste szaleństwo, ale Kirszenbaum posłusznie zamyka zawór główny. Turbina gwałtownie zwalnia, zapasowy generator dieslowski – jak było do przewidzenia – zbyt wolno wkręca się na obroty. W reaktorze nagle rośnie ciśnienie, w mgnieniu oka kilkanaście razy rośnie jego moc. Wskaźniki na pulpicie wariują, słychać złowrogie buczenie wpadających w rezonans rur obwodów chłodzenia. Od zatrzymania dopływu pary do turbiny mija 36 sekund, gdy nagle ze zbiorowego zaczadzenia wyrywa się szef piątej zmiany Aleksander Akimow.

 „Lonia, włączaj AZ-5!” – krzyczy do Toptunowa.

AZ-5 to awaryjny system opuszczania do strefy aktywnej reaktora prętów bezpieczeństwa, odłączony przed 40 minutami na polecenie Diatłowa.

Toptunow zrywa osłonkę i kurczowo naciska czerwony przycisk. Ale rosnąca w reaktorze temperatura powoduje wykrzywienie cyrkonowych rur w strefie aktywnej – większość prętów jest już zablokowana. Zmartwiały ze zgrozy Toptunow zwalnia umocowania prętów, by te z nich, które jeszcze mogą się poruszać, natychmiast, pod swym ciężarem, opadły do wnętrza reaktora. Ale już żaden pręt nie ma swobody ruchu.

Ciśnienie pary rozsadza rury i wypycha ogromną płytę przykrywającą rdzeń reaktora. Do wnętrza dostaje się powietrze, wybuchają płomieniem bloki grafitu. W hali reaktorowej wodór przedostaje się do powietrza. O 1.24 potężna eksplozja targa blokiem IV. Wybuch rozrywa dach, podrzuca ważącą 400 t ładowarkę, która spada na płonący rdzeń reaktora. Nad elektrownią wykwita gigantyczny słup ognia.

Po 10 minutach pod blok IV podjeżdżają wozy straży pożarnej elektrowni. Gigantyczny blok IV płonie co najmniej w 30 miejscach.

W sterowni siedzą otępiali eksperymentatorzy. Założyli aparaty oddechowe, zapobiegające dostaniu się do płuc radioaktywnych skażeń. Akimow przypomina sobie o preparacie jodowym, który zapobiega wchłanianiu przez organizm radioaktywnego izotopu jodu. Wyjmują ze skrytki awaryjnej preparat, rozpuszczają w wodzie, wypijają.

Strażacy w zwykłych mundurach, bez masek, gaszą pożary bloku IV.

O 1.45 dociera pod blok IV dowódca zakładowej straży pożarnej mjr Leonid Tielatnikow. Odnajduje Akimowa. Idą obejrzeć halę reaktora. Przez szczelinę w murach dostrzegają w centralnej sali dziwną, nieziemską poświatę. Tielatnikow dziwi się – a cóż tam mogłoby się palić, przecież w tej sali nie ma nic prócz reaktora.

Wysoko nad nimi strażacy gaszą pożar dachu nad reaktorem. Obsypują ich rozżarzone kawałki grafitu z wnętrza reaktora, ziejące promieniowaniem. Strażacy jeden po drugim opadają z sił, tracą przytomność.

O 2.00 w nocy szef hali reaktorów bierze 6 ludzi. Mają dotrzeć do hali reaktora atomowego, zobaczyć, co się stało. Do reaktora nie docierają, ale wypuszczają z instalacji 500 m sześc. wodoru. Gdyby eksplodował, katastrofa zamieniłaby się w apokalipsę. Wracają do sterowni. Idą bez sił, powłóczą nogami, kaszlą, wymiotują. W ciemnościach miota się inż. Akimow. Teraz chce odkupić swe wcześniejsze winy. Zagląda do najbardziej niebezpiecznych miejsc, próbuje wedrzeć się do zablokowanej hali reaktora.

Na pogotowiu w pobliskim miasteczku Pripiat dyżur ma dziś w nocy dr Walentin Białokoń. Karetki przywożą strażaków. Jacyś są dziwni. Język się im plącze jak pijakom, słaniają się na nogach, wymiotują. Doktor sprawdza – nie pili. Przyjeżdżają dziesiątki następnych – i wszyscy z takimi samymi objawami. O 6.00 przyjeżdża dozymetrysta z przyrządem pomiarowym. Krzyczy na doktora: „Dlaczego tu stoicie bez środków ochronnych? Tu jest szalony poziom skażenia!”. Bada chorych strażaków – chodzące bomby promieniotwórcze. Teraz i doktorowi robi się słabo, język się plącze, zbiera na wymioty. Już wie – choroba popromienna.

W środku nocy do elektrowni dociera dyrektor Wiktor Briuchanow. Szybko orientuje się, że reaktor w bloku IV eksplodował, że płonący rdzeń wyrzuca w powietrze dużo więcej materiałów radioaktywnych, niż spadło ich na Hiroszimę po wybuchu bomby atomowej. Briuchanow ma uprawnienia, służbowy obowiązek i zwyczajną ludzką powinność, by zawiadomić załogę elektrowni o skażeniu i ewakuować ludność Pripiati. Ale Briuchanow z naczelnikiem zmiany Rogożkinem nie mają zamiaru ryzykować swych karier. Polecają pracownikom zakładowej obrony cywilnej, dokonującym pomiarów skażenia jedynym dostępnym dozymetrem, przekazywanie do Kijowa sfałszowanych, 50-krotnie zaniżonych wyników badań. Utajniają zagrożenie skażeniem przed załogą, przed mieszkańcami Pripiati, ba, wpuszczają o 8.00 następną zmianę załogi elektrowni. Byle nie zdenerwowali się towarzysze w komitecie kijowskim. O 10.00 II sekretarz kijowskiego komitetu KPZR towarzysz Małomuż zarządza, by nie zawiadamiać ludności milionowej metropolii o promieniotwórczym skażeniu miasta. Ma być jak co dzień: uczniowie w szkołach, pracownicy w fabrykach, emeryci i dzieci w parkach.

Źródło: wikipedia.org

Przez cały dzień, aż do późnej nocy, do Czarnobyla docierają ściągani przez Moskwę z całego Związku Radzieckiego naukowcy, eksperci, lekarze, napływają oddziały wojskowe. Wieczorem w komitecie miejskim KPZR w Pripiati sztab kryzysowy zaczyna radzić, jak opanować atomową katastrofę. Nieziemska, malinowa poświata nad szczątkami bloku IV widoczna jest teraz z daleka.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.