21 czerwca 1982 roku został uniewinniony i uznany za niepoczytalnego John Hinckley, zamachowiec, który usiłował zastrzelić prezydenta Stanów Zjednoczonych Ronalda Reagana. Oto opis historii poczyniony przez W. Kalickiego:

Poniedziałek, ranek. 12 przysięgłych budzi się w oddanych do ich dyspozycji pokojach w gmachu sądu w Waszyngtonie. Siedem kobiet i pięciu mężczyzn. Woźny, pracownik kafeterii, garażowy, pracownica Pentagonu, hotelowy asystent bankietowy – wszyscy, prócz jednego, czarni. To już czwarty dzień ich narad w odosobnieniu, podczas których usiłują ustalić winę człowieka, który próbował zamordować prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Cała dwunastka jest rozdrażniona, w złym humorze. Przysięgli czują, że problem, jaki mają rozstrzygnąć, przerasta ich. Na domiar złego prowadzący rozprawę sędzia Barrington D. Parker, chcąc zmusić ich do efektywnej pracy, zakazał im ukochanej rozrywki – gapienia się w ekran telewizora.

Po śniadaniu spotykają się w oddanej do ich dyspozycji niewielkiej sali rozpraw. Wylosowany na pierwszej naradzie przewodniczący ławy Roy Jackson, emerytowany woźny (jako jedyny miał kapelusz, więc karteczki ciągnięto z jego kapelusza), rezygnuje. Na swego przewodniczącego przysięgli wybierają teraz Lawrence’a Coffeya, asystenta bankietowego. I znów, jak wczoraj, jak przedwczoraj, jak przed dwoma dniami, muszą zmierzyć się z pytaniem, czy prezydenta chciał zabić z premedytacją opanowany morderca, czy zamachu dokonał osobnik niepoczytalny.

30 marca zeszłego roku młody, otyły mężczyzna koło południa wrócił ze śniadania do pokoju w hotelu przy Osiemnastej Ulicy w Waszyngtonie. O 12.45 zasiadł do pisania listu na poliniowanej kartce papieru: „Droga Jodie. Jest bardzo prawdopodobne, że zostanę zabity w zamachu na Reagana”. Po kwadransie napisał ostatnie zdania: „Jodie, proszę Cię, abyś wejrzała w swoje serce i abyś w końcu dała mi szansę zyskania przez ten mój historyczny czyn twojego szacunku i miłości. Kocham Cię na zawsze”. I podpis: „John Hinckley”.

Mężczyzna zakleił list w kopercie i zaadresował ją do Jodie Foster, 18-letniej studentki pierwszego roku uniwersytetu Yale i zarazem aktorki, która przed pięciu laty zagrała młodocianą prostytutkę w filmie Martina Scorsese Taksówkarz. Hinckley, który nigdy nie spotkał osobiście Foster, po wielokrotnym obejrzeniu filmu popadł na jej tle w patologiczną obsesję. Główny bohater, grany przez Roberta De Niro, tytułowy nowojorski taksówkarz, zanim zdobył uczucie nastoletniej prostytutki, usiłował w filmie dokonać zamachu na senatora. Hinckley uznał, że zabicie prawdziwego prezydenta to niezły wstęp do zainteresowania swoją osobą realnej Jodie Foster.

List do Foster pozostawił Hinckley w pokoju hotelowym. Poszedł piechotą do hotelu Hilton, w którym wybrany przed 70 dniami prezydent Ronald Reagan miał uroczyste spotkanie z 3500 przedstawicielami związków zawodowych. W przemówieniu na tym mityngu Reagan zauważył: „Gwałtowne przestępstwa wzrosły o 10 proc., czyniąc sąsiednie ulice niebezpiecznymi”. Przed wejściem dla VIP-ów do Hiltona spacerował w tym momencie, w brązowym płaszczu przeciwdeszczowym, John Hinckley. Nie rzucał się w oczy w tłumie reporterów stacji telewizyjnych z kamerami, spóźnionych, niewpuszczonych do hotelu związkowców oraz gapiów kłębiących się za plastikową taśmą, którą ochrona wytyczyła drogę od drzwi Hiltona do miejsca zaparkowania prezydenckiego, opancerzonego lincolna. Po spotkaniu ze związkowcami Reagan wyszedł wejściem dla VIP-ów, podszedł do lincolna, odwrócił się i pomachał ręką do reporterów. W tym momencie Hinckley wyjął kupiony wcześniej w lombardzie za 47 dolarów małokalibrowy rewolwer Saturday Night Special załadowany pociskami eksplodującymi Devastator i szybko wystrzelił sześć razy. Jeden z pocisków przeszył lewe płuco prezydenta, niebezpiecznie blisko serca. Inny trafił w głowę sekretarza prasowego Białego Domu Jamesa Brady’ego. Agent służb specjalnych Timothy McCarthy w chwili gdy zasłonił prezydenta, otrzymał postrzał w brzuch. Policjant Delahanty dostał ciężki postrzał w szyję.

Po dłuższej bijatyce agenci ochrony ujęli Hinckleya. Wszyscy czterej postrzeleni przeżyli. James Brady, z ciężkimi uszkodzeniami mózgu, stał się bezwładnym kaleką.

Hinckley strzelał do prezydenta przed włączonymi kamerami telewizyjnymi, na oczach 125 mln Amerykanów. Procesem zamachowca pasjonuje się dosłownie cała Ameryka. Ojciec Johna Hinckleya, milioner naftowy z Colorado, w zeszłym roku, kilka tygodni przed zamachem na prezydenta, wyrzucił syna darmozjada z domu, ale w czasie procesu sfinansował najlepszych adwokatów. Obrona od początku starała się doprowadzić do uznania zamachowca za niepoczytalnego.

W wielu stanach USA to obrona musi udowodnić, że podsądny był niepoczytalny. Ale w sprawach federalnych ciężar dowodu, że oskarżony był poczytalny w chwili popełnienia zbrodni, spoczywa na oskarżeniu. Sędzia Parker, chcąc utrudnić obronie apelacje w kwestii formalnej, przychylił się w procesie Hinckleya do rygorystycznej wykładni – to prokuratorzy musieli dowieść, że w chwili oddania strzałów był w pełni władz umysłowych.

Długi, wyczerpujący dla stron proces, który kosztował podatników 2,5 mln dolarów, wcale nie ułatwił rozstrzygnięcia tej kwestii przez 12 przysięgłych. Eksperci z tytułami uniwersyteckimi, wzywani przez obronę i oskarżenie, wydawali całkowicie sprzeczne opinie.

Przez ostatnie trzy dni zamknięci w odosobnieniu przysięgli usiłowali, tak jak potrafili, na zdrowy rozum, ocenić stan umysłu Hinckleya.

Dla woźnej na American University, 42-letniej Glynis Lassiter, fakt, że Hinckley krótko przed zamachem poleciał za ciężkie pieniądze samolotem na drugi koniec Stanów po to tylko, by powałęsać się bez celu przez jeden dzień i wrócić – też samolotem – był niepodważalnym dowodem, że to wariat. Starsza o osiem lat przysięgła Meryland Copelin uważała jednak, że jeśli stać kogoś na kupienie biletu lotniczego bez wyraźnego powodu, nie znaczy to, że zwariował. Pracownica firmy energetycznej Natalia Brown przekonywała innych przysięgłych, że człowiek, który dał radę dojechać do Waszyngtonu, zameldować się samodzielnie w hotelu i jeszcze celnie strzelić parę razy, musi być zdrów na umyśle.

Sporym problemem dla przysięgłych była poetycka twórczość Johna Hinckleya. A zwłaszcza wiersz napisany przezeń krótko przed zamachem:

 „Męczennik we mnie grał gry

A ja byłem młodym, wyalienowanym samotnikiem

[…] stałem się tym, czym chciałem

By być cały czas psychopatycznym poetą”.

Przysięgły George Blyther jako pierwszy zauważył: „Czy poczytalna osoba mogła to napisać? To przecież jasne, że coś jest z Hinckleyem nie tak!”. Ale Belinda Drake, sekretarka w Pentagonie, nie była tego tak pewna: „Ten człowiek jest pisarzem, a pisarze są dziwni”. Przysięgli pomni, że podczas rozprawy oskarżyciel Roger Adelman, zakłopotany treścią poetyckiego wynurzenia Hinckleya, przekonywał ławę, iż poezja ze swej natury jest fikcją, poprosili o słownik, by sprawdzić definicje poezji i fikcji. Ale rozeźlony ich bezproduktywnym gadulstwem sędzia Parker odmówił dostarczenia słownika.

Tak minęły trzy dni narad. Zmęczeni, poirytowani przysięgli jeden po drugim uznawali, że jedynym wyjściem z sytuacji, w jakiej się znaleźli, jest uznanie Hinckleya za niepoczytalnego.

Dziś świeżo wybrany nowy przewodniczący ławy przysięgłych Roy Jackson przechodzi do obozu zwolenników niepoczytalności oskarżonego. Już tylko panie Copelin i Brown twardo obstają przy zdrowiu psychicznym, zatem i winie, zamachowca. Późnym popołudniem, po wielu godzinach sporów, znużona Copelin ulega naciskom: „OK, jest niepoczytalny i niewinny”. Natalia Brown broni swego zdania jeszcze przez 10 minut. W końcu podnosi ramiona w geście kapitulacji i krzyczy: „Do diabła z tym!”.

Coffey zarządza przerwę na kolację. Dziś – żeberka z grilla. Coffey pożera ze smakiem kolejne porcje. Brown z nerwów nie może przełknąć nawet kęsa. Ktoś modli się.

O 19.54 w sali rozpraw nr 19 sędzia Barrington D. Parker rozpoczyna odczytywanie werdyktu przysięgłych odnośnie do 13 zarzutów stawianych Hinckleyowi. Oskarżony, w beżowym garniturze i brązowym krawacie, stoi na środku sali. Kołysze się na obcasach, twarz ma pustą, nieobecną.

Sędzia czyta: „Co do pierwszego zarzutu – niewinny z powodu niepoczytalności”.

Na galerii liczni słuchacze jęczą i syczą z zaskoczenia.

Sędzia czyta dalej: „Co do zarzutu piątego – niewinny z powodu niepoczytalności [to dotyczy postrzelenia w brzuch agenta Timothy’ego MacCarthy’ego] […] co do zarzutu siódmego – niewinny z powodu niepoczytalności… [to o postrzeleniu w głowę sekretarza Jamesa Brady’ego]…”.

Gdy sędzia odczytuje uniewinnienie z ostatniego, 13. zarzutu, sala wrze z oburzenia. Obrońcy uśmiechają się szeroko. Matka oskarżonego Jo Ann Hinckley płacze z radości. Po chwili obejmuje męża i radośnie uśmiecha się. Sam John Hinckley słucha werdyktu z obojętną miną. Sala huczy od okrzyków protestu. Zirytowany sędzia Parker woła do szeryfa: „Jeśli nie potrafi pan utrzymać porządku, to niech pan znajdzie kogoś, kto to potrafi!”. Strażnicy wyprowadzają Hinckleya. Przysięgli po raz ostatni wychodzą do swojej sali obrad. Kilkoro z nich płacze.

Zszokowany Biały Dom odmawia komentarza. Ameryka nie jest w stanie pojąć, jak można uniewinnić człowieka, który chciał zabić jej prezydenta.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.